Znacie Henryka Kwinto z „Vabanku”? Międzywojenna Polska naprawdę miała takiego słynnego kasiarza! Gdy Szpicbródka był w pobliżu, żaden bank nie był bezpieczny!
Tak naprawdę nazywał się Stanisław Antoni Cichocki. Urodził się w 1885 roku. Wychowywał się w dość trudnych warunkach. Jego rodzice byli biednymi wyrobnikami (acz według innej wersji był synem bogatego włościanina pochodzącego z Ostrołęki). Swój pseudonim Cichocki zawdzięczał charakterystycznej bródce. Niemal codziennie chadzał do zakładu fryzjerskiego Ewaryst przy ulicy Marszałkowskiej 111 i nakazywał ją sobie starannie przyciąć i przyczesać. Często bywał też w barze Satyr, gdzie ponoć rozmawiał nie tylko o napadach, ale i np. o sztuce. Lubił również teatr. Był zresztą właścicielem teatrzyków „Czarny Kot” i „Eldorado”.
Szpicbródka był też poliglotą: mógł się bez problemu dogadać po niemiecku, angielsku i rosyjsku. Odznaczał się przy tym inteligencją i dużym poczuciem humoru. Co ciekawe, nie obnosił się z pieniędzmi. W Warszawie mieszkał w zwykłym trzypokojowym mieszkaniu. Nie można też było powiedzieć, że Szpicbródka był samolubny. Wręcz przeciwnie. Prowadził coś w rodzaju biura doradczego, w którym częściowo dzielił się swoim „know how” instruując innych przestępców, jak przeprowadzać skoki. Oczywiście nie za darmo: otrzymywał za to udział w zyskach.
Kasiarz na usługach rosyjskich służb
Pierwsze „szlify” w „zawodzie” zdobywał jeszcze za czasów zaboru rosyjskiego. Jego nauczycielem był inny słynny kasiarz – Wincenty Brocki. To właśnie w tym okresie Cichockiemu udało się po mistrzowsku podrobić czek na 250 tys. rubli i zrealizować go w rosyjskim Banku Państwa! Zaczynał w Odessie. To właśnie tam uwidocznił się jego niezwykły „talent”. Ale zdarzało się, że powinęła mu się noga. Po raz pierwszy został aresztowany w Kijowie, później zatrzymano go w Petersburgu. Groziła mu zsyłka na Syberię, uratował się jednak… idąc na współpracę z GPU. Miał włamywać się do wskazywanych mu kas. Tym razem celem nie były pieniądze, ale dokumenty.
Już w wolnej Polsce odbył małe tournée po Europie, pozostawiając służby mundurowe w Czechach, Austrii i Niemczech w przekonaniu, że niechybnie uczestniczył we włamaniach do tamtejszych banków. Wiadomo, że okradł kasę banku w Rostoku. Słynny był też jego napad na Bank Dyskontowy przy ulicy Aleksandra Fredry w Warszawie. Był rok 1926. Żeby dostać się do banku, Cichocki zakupił wcześniej znajdujący się w okolicy sklep z zabawkami przy ulicy Niecałej, a następnie… zaczął kopać. Policjanci byli pewni, że to ekipa Szpicbródki stała za podkopem, ale z braku dowodów Cichockiego nie udało się skazać.
Do dwóch razy sztuka?
Ale szczęście go w końcu opuściło – zupełnie jak Henryka Kwinto. Stało się to w roku 1932, kiedy Szpicbródka zdecydował się okraść Bank Polski w Częstochowie, zlokalizowany przy alei Najświętszej Marii Panny 34. Powód był prosty. Cytując Kwintę: „Bo tam były pieniądze”. I to niemałe. Całe 6 milionów! Gra była warta świeczki. Zresztą nie była to pierwsza próba „podbicia” tego banku przez Cichockiego. Jeszcze w 1929 roku usiłował wraz z kompanami wedrzeć się do środka przez frontowe drzwi. Przeszkodził im syn woźnego, który niespodziewanie przyniósł swojemu ojcu kolację. Akcję trzeba było odwołać.
Trzy lata później nadszedł czas na drugie podejście. Tym razem kasiarze przygotowali się zdecydowanie lepiej. Specjalnie w tym celu kupili nawet mieszkanie w oficynie w kamienicy, w której znajdował się bank. Sąsiadowało ono przez ścianę z archiwum placówki. Wystarczyło się przebić. Brzmi znajomo? Po wykuciu otworu tymczasowo zamaskowano go tynkiem i tapetą. Za składzik na narzędzia robiła… wersalka.
Banku strzegła jednak wyjątkowo skomplikowana instalacja alarmowa, zaprojektowana przez polskiego inżyniera nazwiskiem Malicki. Niełatwo było ją „unieszkodliwić”. Rabusie Szpicbródki potrzebowali kogoś wewnątrz. Jeden z nich, Jan Rawicz Weiss, nawiązał kontakt z bankowym elektromonterem Władysławem Dąbrowskim. Z początku się maskował, ale w końcu wciągnął go do spisku, oferując mu „działkę”: 25 tys. Dąbrowski nabył takie samo urządzenie i zaczął je rozpracowywać. Ostatecznie alarm udało się zablokować przy pomocy specjalnej blaszki w kształcie ósemki.
Czytaj też: Co stało się z Eugeniuszem Bodo? Tajemnica zaginięcia największego amanta w polskim kinie
Wpadka króla kasiarzy
Był jednak pewien problem: żeby zdobyć zgromadzone w banku pieniądze, najpierw trzeba było… zdobyć pieniądze na samą akcję! Ludzie Cichockiego postanowili więc „zrobić” jubilera. W biały dzień – 15 stycznia 1930 roku. Wybrali Edwarda Jagodzińskiego, którego zakład był zlokalizowany przy ul. Nowy Świat 61 w Warszawie. Skok się udał. Zdobyli biżuterię o łącznej wartości około 150 tys. złotych. Przy okazji jednak… zgubili część „specjalistycznego” sprzętu potrzebnego do obrobienia banku.
I jeszcze te plotki… Cóż, zakrojoną na taką skalę operację trudno było ukryć. Zaczęły się naloty policji. Przeprowadzano je nawet w domach publicznych! Znajdowano coraz więcej sprzętu (część zakupionego zagranicą, część w polskim przedsiębiorstwie Spawotechnika). Pętla wokół Szpicbródki się zaciskała. W końcu policjanci namierzyli Cichockiego oraz jego wspólnika Mariana Brzezińskiego pseudonim Buc. Przebywali w mieszkaniu na ulicy Pańskiej. W momencie zatrzymania Szpicbródka miał w kieszeni kopertę z napisem „Kr.N.Wog” oraz wspomnianą blaszkę do unieruchomienia urządzenia alarmowego. Przy okazji znaleziono też plany napadu, dzięki którym udało się zlokalizować zakupione na potrzeby skoku mieszkanie.
Czytaj też: Dlaczego w przedwojennej Polsce nie karano za kazirodztwo?
Posadzili go i uciekł
Wtedy też okazało się, że zarówno Weiss, jak i zwerbowany przez niego elektromonter… donosili policji! Ten drugi powiadomił o wszystkim także osobę kierującą działem technicznym banku. Ponoć uznał, że dostanie zbyt małą „działkę”. Cichockiemu pozostało jedynie tłumaczyć się przed sądem. Próbował sugerować, że nie chcąc mieć policjantów na karku, dobrowolnie zrezygnował z akcji. Zresztą uważał, że nie można go skazać za coś, czego w końcu nie zrobił. Sąd tego jednak „nie kupił”. Skazał króla kasiarzy na 6 lat więzienia. Taki sam wyrok usłyszał Henryk Kwinto.
Ale dalsza część historii Szpicbródki przypomina już bardziej losy Gustawa Kramera. Niedługo po rozprawie apelacyjnej Cichocki uciekł z więzienia w Łęczycy, w którym odsiadywał wyrok. I oczywiście zorganizował kolejną „akcję”. Tym razem jego celem był Spółdzielczy Bank Kredytowy w Pabianicach. Jednak znowu trafił za kratki. Na wolność wyszedł dopiero po wybuchu II wojnie światowej. Swoje kroki skierował do ZSRR, a następnie do Iranu. Stamtąd trafił do Afryki, gdzie przebywał w obozie Kaja… Według innej wersji nigdy nie opuścił Polski – miał przebywać w Poznaniu, a następnie w Pruszkowie, gdzie zmarł w listopadzie 1940 roku. Zdecydowanie bardziej licująca z jego reputacją jest jednak opowieść głosząca, że Szpicbródka po ucieczce na Czarny Ląd rozpłynął się jak we mgle…
Bibliografia
- C. Kalińska, Podążając za jednym. O działalności przedwojennych kasiarzy, „Mówią Wieki”, nr 3/2016.
- M. Rodak, Międzywojenni kasiarze. Analiza środowiskowa na przykładzie Warszawy, „Archiwum Kryminologii”, nr 1/2019.
- P. Wiśniewski, Hallo, Szpicbródka, „Miesięcznik Finansowy Bank”, wrzesień 2010.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.