W 451 roku los cywilizacji zachodniej wisiał na włosku. Rozstrzygnąć go miała bitwa na Polach Katalaunijskich. Okazała się ostatnim wielkim triumfem Rzymu.
Jeszcze w 436 roku Attyla chętnie dał się opłacić Rzymianom, by zdyscyplinować Burgundów, ale już w 447 roku zerwał lukratywny sojusz i podpalił Galię Belgijską. Chociaż należy wątpić, czy to prawda, że trawa nie rosła w miejscach, w których jego koń zostawiał ślady, to okrutne plądrowanie tych terenów przez władcę Hunów zainspirowało Rzymian do ostatniego spektakularnego przedsięwzięcia militarnego w Europie Zachodniej. Gdyby nie powstrzymali oni Attyli, Galia należałaby do ogromnego imperium barbarzyńców, które rozciągało się od Renu po Kaukaz i początkowo było zarządzane z dzisiejszych Węgier.
Attyla kontra Aecjusz
Dwie barwne armie skrzyżowały miecze 20 czerwca 451 roku na Polach Katalaunijskich w pobliżu Troyes, w dzisiejszej północno-wschodniej Francji. Po jednej stronie stali Hunowie ze wszystkimi ludami, które zgarnęli podczas swojej niszczycielskiej wędrówki, po drugiej Rzymianie tworzący blok z siłami galijskimi i germańskimi – groźna horda z Azji Środkowej przeciwko zachodnim sojusznikom, Bicz Boży ze Wschodu przeciwko najważniejszemu człowiekowi cesarstwa zachodniorzymskiego, Attyla kontra Aecjusz.
Skład armii wiele mówi o rozdrobnieniu, które w całej Europie spowodowała wędrówka ludów. Sami Hunowie byli tylko częścią armii Attyli, składającej się również z Ostrogotów, Gepidów, Turyngów i Rugianów. Po drugiej stronie, obok Rzymian i Burgundów, walczyli także Wizygoci, Alanowie i Frankowie saliccy. Praktycznie wszystkie ludy mieszkające między Oceanem Atlantyckim a Wołgą były obecne i gotowe do zdruzgotania przeciwnika podczas najważniejszej bitwy późnej starożytności. Zdaniem kronikarzy były to setki tysięcy bojowników, choć współczesne szacunki mówią o około sześćdziesięciu tysiącach ludzi, rozłożonych mniej więcej po równo na dwa obozy.
Dla Burgundów przybycie Attyli do Galii było sygnałem do zemsty. Podsycani wspomnieniem dobrych czasów pod Wormacją i koszmarem gorzkiej porażki, smarowali oni broń i siodłali konie. Starsi wojownicy uczestniczyli w klęsce piętnaście lat wcześniej, młodsi żołnierze odtwarzali tę bitwę przez całą swoją młodość. Teraz otrzymali jak na tacy szansę wymierzenia sprawiedliwości. Burgundom nie przeszkadzał fakt, że o udział w walce prosił ich Aecjusz – dowódca, który kiedyś wysłał na nich Hunów.
Najlepszą obroną jest atak
Po kilku potyczkach Aecjusz zdobył wzgórze i mógł spojrzeć na Pola Katalaunijskie. Attyla pospiesznie nakazał swoim kapłanom i jasnowidzom przepowiedzieć wynik bitwy. Z łopatek owiec ofiarnych wyczytali oni, że sytuacja nie wygląda różowo. Wódz Hunów widział tylko jedno wyjście – atak jako najlepszą formę obrony. „Ja sam pierwszy włócznię rzucę, a nieszczęśnik, który za przykładem swego wodza nie pójdzie, niechybnie na śmierć skazany zostanie”.
Łucznicy strzelali przez chwilę z obu stron, aż nagle pojawiła się przerażająca kawaleria Hunów. Jeźdźcy potrafili obrócić się na galopującym koniu i zaatakować prześladowców strzałami z łuków. Zrobili wyłom pośrodku armii Aecjusza. W tym chaosie Teoderyk I, król Wizygotów, poległ i został stratowany przez własne wojska. Kiedy zamęt zagroził odwrotem, Toryzmund, syn Teoderyka, dobył miecza, włożył na głowę koronę ojca i przepędził Hunów. Frankowie, Burgundowie i Rzymianie przyszli mu z pomocą, a Attyla musiał okopać się w zaimprowizowanej fortecy z siodeł i wozów. Zmrok spowolnił natarcie aliantów.
Czytaj też: Wielkie podboje czy wielkie zbrodnie? Czterech najbardziej krwiożerczych wodzów starożytności
Taktyczne zagranie
Attyla nie mógł sobie wyobrazić, że wyjdzie z tej bitwy żywy. Kazał podpalić zaporę obronną z siodeł i broni, po czym spokojnie przygotowywał się na śmierć. W razie ostatecznego natarcia aliantów planował rzucić się w morze płomieni jak męczennik i w ten sposób uniknąć upokorzenia niewoli. Z tą myślą udał się na spoczynek.
Atak, którego się obawiał, nie nastąpił. Głównodowodzący Aecjusz rzucił na szalę całą siłę swojej perswazji i przekonał żołnierzy, żeby pozwolili Hunom uciec. Jako mistrz rozgrywek taktycznych mógł mieć poparcie wszystkich plemion, lecz wkrótce będzie musiał się z nimi spierać o zarządzanie Galią. Zewnętrzne zagrożenie ze strony Hunów mogło mu w tych sporach pomóc.
Cierniem w oku Aecjusza była szczególnie potęga Wizygotów. Posiadali oni nie tylko południowo-zachodnią Galię, lecz także znaczną część Półwyspu Iberyjskiego, dlatego cieszył się, że udało mu się podstępem odesłać Toryzmunda do domu. Wmówił mu, że po śmierci Teoderyka jego bracia objęli tron w stolicy, Tuluzie. Po odejściu Wizygotów wielka armia została pozbawiona serca, a zagrożenie było zbyt małe, by zadać Hunom ostateczny cios. Dzięki swoim taktycznym podstępom Aecjusz odmówił Burgundom zemsty za wszystkie doznane cierpienia – wkrótce jednak sowicie im to wynagrodzi.
Czytaj też: Bitwa w Lesie Teutoburskim. Najbardziej haniebna porażka starożytnego Rzymu
Krajobraz po bitwie
O świcie, ku zdumieniu Attyli, jego oczom ukazała się prawie pusta równina. Zdziwiony wódz zmienił swoje bohaterskie zamiary i uciekł za Ren. W ramach zemsty zwrócił uwagę na Rzym, lecz i ta kampania zakończyła się niepowodzeniem, choć miała ważne konsekwencje. Na wieść o nadejściu Attyli mieszkańcy północno-wschodnich Włoch wpadli w panikę i ukryli się na wyspach adriatyckiej laguny. To niepewne schronienie miało z czasem stać się Wenecją – obok Paryża największą metropolią nowej ery.
Attyla nie był krwiożerczym tyranem, jak przedstawiano go w legendach – był na to zbyt sprytnym dyplomatą. Nie był też genialnym wojownikiem, jak opisywano go w licznych książkach – bilans jego zachodnich podbojów prezentował się na to zbyt skromnie. Okazał się wyjątkowym przywódcą, który potrafił połączyć chaotyczną różnorodność plemion Hunów w jedno wielkie imperium i zmusić ówczesne potęgi do stworzenia silnego sojuszu i stawienia mu czoła. Lecz przede wszystkim stał się symbolem barbarzyńcy swoich czasów, i to w okresie, w którym trudno było policzyć nacierających barbarzyńców.
Przerażająca aureola, z jaką przedstawia się go w kronikach, zapewniła mu najważniejszy pośmiertny podbój: przesiąknięte krwią miejsce w naszej zbiorowej pamięci. Według przekazu Attyla – mały, ale solidnie zbudowany – zginął w nieheroiczny sposób podczas uczty weselnej w 453 roku. Jeden z kronikarzy podawał, że pijany władca udusił się krwią w wyniku obfitego krwotoku z nosa; inny przedstawiał Ildiko, jego nową żonę, jako niespodziewaną morderczynię.
Wielka bitwa czy romantyczny mit?
Legenda głosząca, że 20 czerwca 451 roku losy cywilizacji zachodniej wisiały na włosku, to romantyczna bufonada. Koniec cesarstwa zachodniorzymskiego już od jakiegoś czasu był zapisany w gwiazdach. Na Polach Katalaunijskich Rzymianie doprowadzili jedynie do tego, że to nie Hunowie, lecz plemiona germańskie będą walczyć między sobą o zostanie nową siłą napędową Zachodu. Frankowie, Wizygoci czy zaskakujący Burgundowie?
W połowie V wieku zagrożenie ze strony Hunów zostało definitywnie zażegnane, choć ćwierć wieku później duch Attyli nawiedził miasto po raz ostatni. W 475 roku Orestes, polityk odnoszący sukcesy, wmanewrował na tron rzymski swojego syna, co było podstępem: w istocie sam stał się silnym człowiekiem stolicy. Kiedy w 476 roku germański Odoaker zgładził przebiegłego Orestesa i obalił słabego Romulusa Augustulusa – dosłownie cesarzątko – nastąpił koniec cesarstwa zachodniorzymskiego, i tak upadającego.
Bicz Boży musiał się cieszyć w swoim pogańskim życiu pozagrobowym. Ostatnim cesarzem został syn jego dawnego sekretarza, a resztka rzymskiej władzy znajdowała się w rękach Orestesa, jego starego poplecznika. Attyla mógł ze spokojem pogrążyć się w wieczności.
KOMENTARZE (1)
I. Po pierwsze, wybitny znawca epoki G. Halsall (2022), zauważył, że: „Jedyna szczegółowa narracja została skomponowana przez Jordanesa w Konstantynopolu w połowie VI wieku, prawie sto lat po bitwie. Wszystkie relacje z bitwy muszą opierać się na tej narracji, ale jak pokazały dziesięciolecia coraz subtelniejszych i bardziej wyrafinowanych badań, historia Jordanesa wcale nie jest prosta, ale pogrążona w nawarstwieniach klasycznych aluzji, nadmiarze środków retorycznych i kompilacji przesłanek politycznych będących przedmiotem gorących dyskusji. Z trzeźwego i realistycznego punktu widzenia niemożliwe jest przejrzenie tego wszystkiego i odzyskanie z jakimkolwiek stopniem wiarygodności tego, co „faktycznie wydarzyło się” gdzieś pomiędzy Châlons i Troyes latem 451 r. Moglibyśmy woleć, żeby było inaczej, ale niestety… tak nie jest.” (…)
Bo nie wiemy nawet dokładnie, gdzie była ta bitwa, stąd mnogość jej nazw: pod obozem Mauriacus , pod Châlons, pod Troyes lub pod Mauryką.
II. Wg wielu historyków to nie ta (nierozstrzygnięta?, by nie powiedzieć nawet przegrana wg niektórych, przez Rzymian i ich sojuszników) bitwa nie była decydującą, taką była zaś wielka klęska Hunów przy oblężeniu Orleanu (Aurelianum). Wcześniej bowiem nigdy Hunowie nawet ponosząc porażki, nie porzucili uciekając w popłochu, praktycznie wszystkich zdobytych łupów.
III. Burgundowie walczyli nie tylko po stronie Rzymu jak chce autor, ale w mniej więcej równej liczbie byli w armiach obu stronach. Co ciekawe bili się w czasie bitwy ze sobą, wg bowiem M. Rouche (2011) biografa Attyli, byli oni na prawym skrzydle wojsk huńskich i lewym rzymskich.
IV. O bitwie decydowali ciężko zbrojni (szczególnie liczni u Attyli), a nie konni łucznicy, najprawdopodobniej to dlatego w centrum wojsk rzymskich znaleźli się rzekomo niepewni, zakuci w żelazo sarmaccy Alanowie króla Sangibana, którzy najpewniej decydując o wyniku bitwy, ponieśli jednak przy tym ogromne straty, co wykorzystali ich „chwilowi”, koniunkturalni sojusznicy Wizygoci, zadając Alanom ostateczną klęskę rok po bitwie.