Dwie pary butów dla mężczyzny, jedna dla kobiety. Dzieci w chłopskich rodzinach zwykle chodziły boso. Poranione stopy dezynfekowały moczem...
Wiejskie rodziny w XIX- i XX-wiecznej Polsce cierpiały ubóstwo, nierzadko skrajne. Nic więc dziwnego, że żywot ubrań i obuwia przedłużano do granic możliwości. Odświętna odzież przechodziła z pokolenia na pokolenie. Pozostała właściwie też. Według spisów majątkowych z lat 30. XX wieku „ubrania do kościoła” musiały wystarczyć na niemal całe życie. A czasem nawet dłużej.
Choćby suknie ślubne na terenie Dolnych Łużyc – zgodnie z tradycją miały ciemny kolor i były przekazywane z matki na córkę nawet przez kilka generacji. Zwyczaj ten bez wątpienia wynikał z kwestii praktycznych. Dobrej jakości materiały, odpowiednie na tak wyjątkowy dzień, były po prostu bardzo drogie. A co z butami? Przez większość roku starano się obejść… bez nich. Były zbyt drogie, by w nich pracować. Najczęściej w rodzinie było zdecydowanie mniej par butów niż domowników. I trzeba było się nimi wymieniać.
Kilka par butów, 20 szewców
Choć obuwie na wsiach należało niemal do luksusów, zawód szewca był niezwykle popularny. Profesji tej daleko było jednak do prestiżowej. Dochody też przynosiła niewielkie. Szewców powszechnie uważano za osoby nadużywające alkoholu i niezbyt poważne. Mimo to chętnych nie brakowało. W podkarpackim Dzikowcu przed II wojną światową prawdopodobnie dorabiało w ten sposób około 20 chłopów. Paradoks? Nie do końca. Jak to możliwe?
XX-wieczny szewc zazwyczaj nie wytwarzał już nowych butów – te w dużej mierze powstawały w fabrykach. Do obowiązków szewca należało więc przede wszystkim reperowanie już istniejącego obuwia. A ponieważ chłopi nie mogli sobie pozwolić na zakup kolejnej pary, buty naprawiano tak długo, jak tylko się dało. Starych, wielokrotnie „reanimowanych” butów było tak dużo, że w gwarze śląskiej doczekały się swojej nazwy: charboły.
Jak długo jedna para obuwia mogła posłużyć rodzinie? Według danych z ksiąg parafialnych około 10 lat. W tym czasie mogli zmieniać się właściciele. Buty mogły też funkcjonować jako własność wspólna kilku osób. Pod koniec „życia” miały więcej łat niż oryginalnej powierzchni.
Symbol statusu
Jak pisze Joanna Kuciel-Frydryszak w książce „Chłopki. Opowieść o naszych babkach” – obuwie było dla chłopów symbolem godności. Dodatkowo dla kobiet mieszkających na wsi posiadanie butów lub ich brak w pewien sposób przesądzało o poczuciu wolności. Im „ważniejszy” był ktoś w rodzinie, tym bardziej potrzebował obuwia. Dla chłopek te potrzeby kończyły się najczęściej na wyjściu do kościoła lub na targ. Mężczyzna pełnił bardziej reprezentatywną funkcję – częściej np. załatwiał sprawy i interesy wymagające wyjazdów. Z tego względu buty w pierwszej kolejności należały się głowie rodziny. Kto ich nie miał, ten od końca jesieni do początku wiosny właściwie nie mógł opuścić domu.
Czytaj też: „Szela cholerny!”. Pogarda dla chłopa w II RP
W domu i na polu
Problem braku butów bardzo boleśnie odbijał się na dzieciach. Choć dziś dla wielu z nas bose bieganie po trawie należy do szczęśliwych wspomnień, w przedwojennej Polsce mogło to przesądzić o zdrowiu lub możliwości edukacji. Przede wszystkim dlatego, że dzieci na wsiach pracowały, często ponad siły. Rodziny zazwyczaj nie były w stanie wyżywić kogoś, kto nie przykładał się do utrzymania gospodarstwa. W chłopskiej rodzinie małe dziecko było nieraz nazywane „darmozjadem”. Musiało więc zająć się pasionką albo np. zostać oddane na służbę.
Podczas wypasania zwierząt, czyli mniej więcej od 6. roku życia, dzieci chodziły oczywiście boso. Poranione stopy należało umyć i zdezynfekować moczem. Większym problemem były pęcherze. Przywoływana przez autorkę Kazimiera Długołęcka opowiada w „Chłopkach”: Najpierw zgrubienie skóry, potem stan zapalny, no i ropień. Dobrze, jak mama zauważyła, że dziecko kulawe. Przykładano świńską kupę, dobrze nogę zawinięto, i to przerywało chorobę.
Dlaczego dzieci nie ma w szkole?
Co prawda z bólem, ale ciepłe miesiące dało się jeszcze „przechodzić” boso. Jednak gdy tylko temperatura spadała, stawało się to niemożliwe. Chłopskie rodziny ratowały się wówczas drewniakami, wytwarzanymi przez tzw. trepiarzy. Drewniaki i trepy (buty o drewnianej podeszwie i skórzanym wierzchu) robiono w Polsce najczęściej z olszyny. Nie była to najlepsza możliwa ochrona przed zimnem, ale przynajmniej stopa była jakkolwiek oddzielona od zmarzniętej ziemi i śniegu.
Brak obuwia w ogromnym stopniu przekładał się na brak edukacji. Gdy spadł śnieg, dzieci zwyczajnie nie były w stanie dojść do szkoły, oddalonej czasem o kilka kilometrów. Choć od 1919 roku w Polsce istniał obowiązek szkolny dla dzieci od 7 do 14 roku życia, uczniowie z biednych rodzin opuszczali czasem lekcje nawet przez kilka miesięcy. Kuciel-Frydryszak przywołuje różne podania i usprawiedliwienia, bardzo często dotyczące właśnie braku butów na zimę:
Ja, niżej podpisany Józef Tadla, zam. w Hucisku Jawornickim, powiat Przewosk upraszam łaskawie o zwolnienie ze szkoły mojej córki urodzonej 16. I. 1917 roku, a uczęszczającej do 4 klasy, ponieważ jestem biedny, a i tak posyłam oprócz niej dwoje dzieci do szkoły, które jest mi ciężko troje dzieci do szkoły posyłać, z powodu tego, że nie można tych dzieci w żaden sposób okryć i obuć.
W niektórych miejscowościach prowadzono akcje rozdawania butów dzieciom z biednych rodzin. Najczęściej jednak uczniowie, o ile byli w ogóle w stanie dostać się na lekcje, po prostu marzli.
Źródła:
- Kuciel-Frydryszak J., Chłopki. Opowieść o naszych babkach, Warszawa 2023.
- Lechowa I., Kultura wsi Polski środkowej w procesie zmian, Warszawa 1979.
- Sarapata A., Przyczynek do dziejów rzemiosła w Polsce: rozwój szewstwa we wsi Zebrzydowice koło Krakowa w pierwszej połowie XX wieku [w:] „Przegląd Historyczny” 46(3), 1955.
KOMENTARZE (5)
Znam z autopsji takie momenty z połowy lat 60 XXw. Gdy opowiedziełem w towarzystwie wziętych prawników z tzw. „dobrych rodzin” to rzucili mi się do gardła zarzucając że szkaluję jedynie słuszny ustrój tyko ludzie byli ujowe…
Niestety, muszę zacząć ironicznie i może złośliwie.
Autorka Gabiela Bortacka w ramach „Kategoria: Wiek XIX” zaczyna od manipulacji, pisząc: „Wiejskie rodziny w XIX i XX-wiecznej Polsce cierpiały ubóstwo, nierzadko skrajne.”
Ale niech jej będzie. „Zawsze, biednych mieć będziecie”, mówi Jezus do uczniów.
Czy panu Stefanowi może przyjść do głowy, że chodzenie boso, to „wolność i swoboda”, ale też wygoda…
Przychodząc do szkoły w ubłoconych butach, można było dostać od kierownika po gębie, być zmuszonym do ogarnięcia. Zatem, te przykrości nie dosięgały chodzącego boso.
Rozpocząłem edukację w butach od pierwszej klasy w 56 roku. Dzień był piękny, więc przykrości nie było. Nie pomnę, czy wszyscy pierwszoklasiści nosili buty, ale chyba wszyscy, bo zauważyłem, że starsi w ciągu roku chodzili boso, z czasem zrozumiałem ich motywacje. Byli to luzacy, leniwi…, ale gdzieś od klasy piątej, jak im zaczynały hormony grać rżnęli kawalerów, to jakże bez butów?
Ubóstwo, miało i ma różne oblicza i sposoby znoszenia.
Skoro jest śnieżna zima, mróz, to trudno obyć się bez butów, albo czegoś podobnego, ale pani Gabriela nie wie, że stopy można owinąć w szmaty, nawet „chłopka” tego nie wymienia. Ale, każdemu wolno pisać i piosenki śpiewać.
„Trzeba być w butach na weselu.” W kościele już można było być bez butów. Ale każdy starał się być w butach, również w szkole, rodzice swoje ambicje mieli, za to mogli oszczędzać na djecie. Stąd cienkie zupki, jakaś tam kawa zbożowa, bez mleka, bo nabiał w całości, u małorolnych, szedł do najbliższego miasteczka i dalszego miasta. Stąd kierownik szkoły (oświecona elita), dogadywał nie wprost: Głupi rodzic szczędzi dzieciom mleka, wystarczy zauważyć próchnicę zębów. Zatem, kojarzyło się do kogo mówi, rozgladając się po klasie.
Miał rację, może nie miał, bo bywały dzieci z próchnicą zębów od „bogatych” zaś „dzieci biedne” miewały zęby zdrowe na długie życie.
P.s. Od drugiej, do czwartej klasy często chodziłem boso, bo od piątej myślalem już o ożenku. Na dłużej pożegnałem się z tonistrem, nosząc kilka zeszytów w kartonowej okładce przewiązywanej tasiemką, sznurkiem.
Nierzadko bieda z nędzą dotyka losowo i na to trudna rada i dzisiaj.
Autorce tego artykułu w którym pisze że chłopi chodzili w XIX i XX wieku boso, polecam program „Rolnicy Podlasie”, w którym nawet w XXI wieku jeden z bohaterów tego programu Gienek do dziś chodzi …boso. Czy według autorki tego artykułu znaczy to że i dziś, chłop jest tak biedny że nie stać go na buty ? Natomiast co do butów w XIX i XX wieku na ziemiach Polski pod zaborami i w czasach 2 RP to autorka stosuje uogólnienia, bo mieszkańcy zaboru Pruskiego/Niemieckiego, jednak buty mieli nie tylko kiedy szli do urzędu albo do szkoły lub kościoła. W zaborze Austriackim było już pod tym względem gorzej, podobnie jak na ziemiach Królestwa Polskiego. Ale prawdziwa tragedia panowała na ziemiach zaborów Rosyjskich z lat 1772-1795, gdzie ludzie naprawdę chodzili boso. Żeby zrozumieć różnice cywilizacyjne pomiędzy zaborami, warto odnieść się do poziomu analfabetyzmu który w roku 1921 wynosił 33,1%, ale na ziemiach 2 RP wyglądał następująco – ziemie dawnego zaboru Pruskiego 4,2% analfabetów, zabór Austriacki i ziemie Królestwa Polskiego 31,5% i 31,7% analfabetów, zabór Rosyjski to aż …64,7% analfabetów. Zresztą wiele mówią przezwiska które nadawali sobie Polacy mieszkający po obu stronach granicznej rzeki Drwęcy, ci z zaboru Rosyjskiego nazywali tych z zaboru Pruskiego/Niemieckiego – „Pomorskimi śledziami”, natomiast ci ze strony Pruskiej/Niemieckiej nazywali tych z Królestwa Polskiego, zabór Rosyjski – „Bosymi Antkami”. Im dalej na wschód tym więcej bosonogich czyli biednych.
Być może autorka pochodzi genaologicznie z terenu zaboru rosyjskiego i w przekazach rodzinnych nie było innej rzeczywistości. Zresztą autorzy Gazety Wyborczej począwszy od redaktora naczelnego to potomkowie rosyjskiej żydokomuny lub innego wschodniego autoramentu. Jaki był ich poziom intelektualny , materialny i moralny pięknie opisał w swoich książkach Sergiusz Piasecki. :-)
Nie rozumiem tego toku myślenia kiedyśniejszych ludzi – przecież wytworzyć proste obuwie to naprawdę nic specjalnego. Podeszwa z kilku warstw skóry, skórzane cholewki, paseczki, drewniany obcas – te wszystkie surowce są dostępne na wsi. Już nawet Jezus 2 tysiące lat temu chodził w sandałach, a na polskiej wsi w XX w. nie potrafili sobie nawet klapek uszyć? To mi się nie klei, bo ludzie potrafili wykonać różne przedmioty, a prostych butów już nie?