Marcin Portasz siał terror na obszarze od Austrii aż po Polskę. W końcu przyszło mu zapłacić za te niezliczone zbrodnie. Nie zdołał uratować skóry. Dosłownie.
Pochodził zapewne ze Starej lub Nowej Bystrzycy na Kisucach (na terenie obecnej Słowacji). Problem z dokładnym ustaleniem miejsca jego pochodzenia bierze się z dość ogólnikowej informacji mówiącej, że wywodził się z Bystrzyce wsi z Węgier. Zresztą może tu też chodzić o wieś Bysterec, która znajduje się na Orawie, niedaleko Dolnego Kubina. W każdym razie zapewne to w swoich rodzinnych stronach Marcin Portasz (Martyn Portaš) wprawiał się w zbójnickim rzemiośle, bo kiedy pojawił się w Beskidzie Żywieckim, sporo już potrafił. Pisano o nim: hetman zbójców daleko słynący. Ze swojej zbrodniczej działalności był znany w Austrii, Czechach, na Węgrzech oraz Śląsku.
Nazywany także Dzigosikiem lub Dzigoszykiem w roku 1680 po raz pierwszy pojawił się na ziemiach polskich – w południowej Małopolsce. Stał na czele liczącej 25 zbójców bandy. Grasował głównie w obrębie Suchej Beskidzkiej, Makowa Podhalańskiego i Żywca. Za cel zaś obrał sobie folwarki szlacheckie oraz dworki. Wszędzie wzbudzał przerażenie. Z napadniętymi przez siebie postępował wyjątkowo brutalnie. O tym, jak okrutne były jego metody działania, możemy przekonać się na konkretnym przypadku.
Wyjątkowo sadystyczny harnaś
Rzecz działa się w okolicach Węgierskiej Górki. Banda Portasza 16 lipca 1688 roku na jednej z łąk uprowadziła tam miejscowego urzędnika Marcina Jaszka. Po porwaniu napadli jeszcze po drodze na folwark. Sam radny został wywieziony aż do Rajczy, o której mówiliśmy przy okazji opowieści o innym zbójcy, Sebastanie Burym. Podczas gdy Portasz rozsiadł się z kompanami w lokalnej karczmie u niejakiego Wojciecha Ryłki, żona Jaszki gorączkowo próbowała zebrać pieniądze na okup. Nadludzkim wysiłkiem udało jej się zgromadzić 360 dukatów i 470 talarów.
Popędziła do Rajczy. Zbóje wyszli, odebrali okup i dokładnie przeliczyli pieniądze. Byli wyraźnie zadowoleni. Ale nie wypuścili swojej ofiary. Zastrzelili Jaszkę. To im jednak nie wystarczyło. Jak opisał całe zajście autor „Dziejopisu Żywieckiego” Andrzej Komoniecki: Strzeliwszy mu dwaj z kompaniej pod pachy kulami, a na placu przed karczmą położyli, kazawszy potym pachołkowi małemu jeszcze złą siekierą szyję uciąć, któremu ze szczęką szyję, okrutnie kielka razy rąbiąc, odciął. Stało się to w dzień Najświętszej Panny Mariej Skaplerskiej.
Polowanie na rozbójnika
Po tym wszystkim wzburzenie miejscowych sięgnęło zenitu. Z Krakowa przysłano nawet 40 ludzi do walki z bandytami. Próbowano ich ścigać nawet po lasach, ale na próżno. Uczestniczącym w obławie udało się jedynie złapać kilka „płotek”. Najważniejsze „grube ryby” już dawno odpłynęły. Tych małowinnych sprowadzono do stolicy Małopolski i uwięziono. Jednakże z braku dowodów na popełnienie przez nich poważniejszych przestępstw po kilku niedzielach trzeba ich było puścić wolno. Acz nie dla wszystkich los okazał się tak łaskawy. Ścięci zostali Tomasz Dudek i jego córka Regina, oboje z Milówki. On za ukrywanie bandytów, ona – za cudzołożenie z nimi.
W kolejnym roku Portasz zachował się wyjątkowo nieostrożnie. Odłączył się bowiem od swojej bandy. Jak napisał Komoniecki: z bratem Pawłem miasta wielkie we Węgrzech, w Rakuszach, Czechach i we Śląsku obchodził. W końcu trafił i do Krakowa, udając wielkiego kupca. W jego otoczeniu pojawił się nawet mający go uwiarygadniać student, biegły w języku węgierskim, niemieckim i łacińskim. Harnaś umyślił sobie handlować srebrem łomanym z Żydami. Ale poznano się na jego praktykach. I tym razem udało mu się jednak wykpić. Na zamku u rotmistrza zastawił posiadane przez siebie srebro i pieniądze, po czym odszedł przez nikogo nie niepokojony. Bo też nikt go tam nie rozpoznał.
Czytaj też: Janosik – historia prawdziwa
Zemsta wdowy
Następnie Portasz wrócił na Żywiecczyznę, tym samym nieświadomie podpisując na siebie wyrok. Zaszedł do domu wdowy po Tomaszu Dudku po mleko. I to ona, zapewne nie mogąc mu darować, że to przez niego śmierć ponieśli jej mąż i córka, rozpuściła po wsi wiadomość, że okrutny harnaś tym razem samotrzeć podróżuje. Takiej okazji nie można było przepuścić. Chłopi, którzy zazwyczaj sprzyjali zbójcom występującym przeciw władzy i panom, zaczęli go tropić. W końcu dorwali go na łące i 28 grudnia 1688 roku zaprowadzili do zamku w Żywcu, gdzie przez całą dobę na zmianę pilnowało go po 30 mieszczan.
Portasza poddano torturom, przypalając go pochodniami. Wreszcie 10 stycznia 1689 roku bądź to wydano na niego wyrok, bądź go wykonano (albo jedno i drugie). Na egzekucję harnasia specjalnie sprowadzono słynnego wtedy kata Jurka z Krakowa. Przed śmiercią skazaniec miał przy okazji ostatniej spowiedzi zwrócić się do księdza Jana Urbanowicza z prośbą, by… wpisano go do Bractwa Różańcowego! I co ciekawe, owo życzenie zostało rzeczywiście spełnione. Wpisu dokonał – dla pamiątki, ale i późniejszego zbawienia Portasza – wikary żywiecki Szymon Myszkowicz.
Za swoje podłe czyny zapłacił skórą
Wreszcie zaczęła się kaźń. Martyn Portasz nie miał tak po prostu umrzeć. Najpierw kat Jurek zdarł z jego pleców dwa pasy skóry. Następnie obciął mu obie ręce. Być może symbolicznie – ze względu na fakt, iż to nimi rabował i mordował. Wreszcie harnasia powieszono – jak na herszta zbójców przystało – na haku za poślednie żebro, co samo w sobie dla zbója było wtedy śmiercią honorową. W przeciwieństwie do Sebastiana Burego brak jest w kronikach jakiejkolwiek wzmianki o coup de grâce, czyli zapewne Portasz skonał na haku, wykrwawiając się na śmierć.
Po Martynie przyszła kolej na jego równie podłej sławy brata Pawła. Na niego czekała jednak zupełnie inna kara. Otóż połamano mu kończyny na kole i w to koło je wpleciono. Egzekucja braci ściągnęła olbrzymią widownię. Jak odnotował Andrzej Komoniecki: wiele ludzi różnego stanu zdaleka się pozjeżdżało, aby go widzieć i na jego mękę patrzeć mogli, rachując ludu do dwu tysięcy.
Historia ta miała dodatkowy epilog. Oto bowiem, jak pisze Feliks Kiryk: zbójstwo grasowało nadal. Wszak banda Portaszów pozostawała na wolności. W końcu jednak pojmano dziesiętnika gangu Macieja Wakułę z Rycerki. Jego również czekała śmierć. Stracono go jeszcze inną metodą: 7 października 1689 roku został wbity na pal. Można zatem powiedzieć, że sprawiedliwości stało się zadość: kilka wyroków śmierci za kiełka złą siekierą uderzeń. A wystarczyło po prostu przyjąć okup.
Bibliografia
- Andrzeja Komonieckiego Dziejopis Żywiecki, tom I (do roku 1704), Żywiec 1937.
- Figiel, U. Janicka-Krzywda, P. Krzywda, W. W. Wiśniewski, Beskid Żywiecki. Przewodnik, Oficyna Wydawnicza „Rewasz”, Pruszków 2006.
- Horowski, Terroryści sprzed wieków. Zakładnik bez głowy, „Kronika Beskidzka”, nr 43/2004.
- Janicka-Krzywda, Epilog zbójnickiego żywota, „Rocznik Muzeum „Górnośląski Park Etnograficzny w Chorzowie”, nr 1/2013.
- Kiryk, Przyczynki do dziejów zbójnictwa-beskidnictwa na pograniczu polsko-słowackim w XV-XVIII wieku [w:] M. Madejowa, A. Mlekodaj, M. Rak (red.), Mity i rzeczywistość zbójnictwa na pograniczu polsko-słowackim w historii, literaturze i kulturze, Podhalańska Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Nowym Targu, Nowy Targ 2007.
- Korzeniowski, P. Derfiňák, Wykorzystanie pól bitew w turystyce i promocji lokalnej, Uniwersytet Rzeszowski, Rzeszów 2010.
- Szczotka, O zbójnikach żywieckich na Śląsku, „Zaranie Śląskie”, zeszyt 4/1938.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.