Jeśli komunizm był religią Niemiec Wschodnich, to szkoła była jej kościołem, a uczniowie-wierni zasiadali w ławkach, ucząc się u stóp nauczyciela-kapłana.
Dzieci przez sześć dni w tygodniu pozostawały pod opieką mianowanych przez partię nauczycieli, i to już od przedszkola, w którym nawet dwuletnim szkrabom wpajano zasady socjalizmu, urządzając wspólne przerwy na nocnik.
Partyjni pionierzy
Joachim uczył się przez powtarzanie, jego nauczyciele nie pochwalali zadawania pytań ani krytycznego myślenia. Zbyt dociekliwym podopiecznym udzielano nagan i grożono zawieszeniem w prawach ucznia. W poważnych przypadkach za „antyspołeczne zachowanie” (takie jak kradzież) wysyłano dzieci do Jugendwerkhöfe – ośrodków poprawczych dla nieletnich – gdzie pracowały niczym w fabryce i były poddawane „reedukacji”, spędzając czasami całe dnie w izolatkach.
Pewnego popołudnia do klasy Joachima przyszedł jakiś mężczyzna i opowiedział dzieciom o specjalnych pozaszkolnych zajęciach obejmujących rękodzieło, gry i zabawy, a nawet biwaki za miastem. Każdy, kto chciał dołączyć, mógł się zapisać.
Joachim, podekscytowany jak większość kolegów, dopisał swoje nazwisko do listy chętnych. Kiedy wieczorem powiedział o tym matce, wpadła w złość. Wyjaśniła mu, że ten mężczyzna zwerbował go do Junge Pioniere, czyli pionierów – oddziałów dzieci i młodzieży prowadzonych przez partię.
Mali donosiciele
Młodzi ludzie w niebieskich chustkach na szyi i granatowych furażerkach na głowie (co przypominało Hitlerjugend) byli w nich zaznajamiani z komunistycznymi zasadami i zachęcani, by donosić o wszelkich „antysocjalistycznych” zachowaniach przyjaciół, nauczycieli, a nawet rodziców. Jako jedenastolatek Joachim dowiedział się więc, że partia może przybierać najróżniejsze oblicza. Jest niczym zmiennokształtny stwór, nie zawsze łatwa do rozpoznania. Następnego dnia w szkole wykreślił swoje nazwisko z listy.
Nigdy nie wstąpił w szeregi Junge Pioniere ani Wolnej Młodzieży Niemieckiej, do której młodzież przechodziła w wieku czternastu lat, zaopatrzona w Kapitał Marksa i nauczona „dziesięciorga przykazań socjalistycznej moralności” według Ulbrichta (właśc. Dziesieć przykazań socjalistycznej moralności i etyki – niem. Zehn Gebote der sozialistischen Moral und Ethik – ogłoszone przez Ulbrichta dopiero w 1958 roku).
Czytaj też: Mur wstydu, hańby, rozpaczy i ludzkiej krzywdy. Rozdzielił rodziny, kosztował życie co najmniej 120 osób
Liczby wolne od ideologii
Był jeden przedmiot, który Joachim uwielbiał: fizyka. Siedząc w ławce z nogami dyndającymi nad podłogą, uważnie śledził, jak nauczyciel – weteran wojenny z dwiema amputowanymi kończynami – wypisuje kredą na tablicy równania. Tu nie mówiło się o partii ani o socjalistycznych wartościach. (…) Wkrótce nauczyciel wprowadził na lekcjach elektronikę i chłopiec jak urzeczony zapoznawał się z urządzeniami, które zdawały się działać za sprawą magii.
(…) Obwody. Silniki. Przewodnictwo. Indukcja. Zastanawiał się nad schematami budowy radia w podręcznikach do elektroniki, przetwarzał je w głowie, urządzał wyprawy do specjalistycznych sklepów, gdzie kupował przewody, kółka zębate i baterie, by eksperymentować w domu. Mając czternaście lat, postanowił zbudować radio.
W sklepie elektrycznym kupił przewód, prostownik i kondensator i za pomocą lutownicy połączył części, owijając je wokół kartonowej rolki. Na koniec dodał słuchawki. Zatrzeszczało i serce Joachima podskoczyło z emocji, gdy uświadomił sobie, że złapał sygnał pobliskiego przekaźnika w Berlinie Wschodnim. Leżąc w łóżku, słuchał wschodnioniemieckiej stacji nadawczej i przez kilka tygodni to mu wystarczało, lecz wkrótce ciekawość zwyciężyła i postanowił sprawdzić, czy gdzieś tam w eterze nie ma czegoś więcej.
Czytaj też: Sowieckie rządy w Berlinie
Najpotężniejsza broń zimnej wojny
Pewnego wieczoru skonstruował większe radio, z dwoma aluminiowymi kondensatorami, co oznaczało, że mógł złapać sygnał już nie tylko z jednego przekaźnika. W swoim pokoju podłączył przewód uziemiający do kaloryfera, rozciągnął pod materacem tam i z powrotem dziesięciometrowy drut anteny, a potem, pomijając przekaźnik w Berlinie Wschodnim, zaczął przeszukiwać jonosferę, polując na dźwięki spoza swojego świata, aż wreszcie znalazł coś, co – jak dobrze wiedział – nie pochodziło ze Wschodu.
Była to piosenka Rock Around the Clock i Joachim zatracił się w brzmieniu stalowej gitary, saksofonu i głosu Billa Haleya. Chwilę później spiker przypomniał słuchaczom, że puszczono im Schlager der Woche – szlagier tygodnia. Joachim natknął się na RIAS – radio nadające z Berlina Zachodniego. Jak podpowiadała nazwa – Radio in the American Sector – rozgłośnię ufundowały Stany Zjednoczone, a nadajnik ustawiono na wzniesieniu w pobliżu granicy oddzielającej Berlin Zachodni od Wschodniego.
Dyplomaci twierdzili, że jest to jedna z najpotężniejszych broni zimnej wojny. Dzięki temu nadajnikowi Amerykanie mogli dotrzeć do wschodnioniemieckich domów, podsuwając ludziom muzykę i słuchowiska, które dawały im dźwiękową próbkę życia za żelazną kurtyną. Joachim noc w noc słuchał komedii i satyry politycznej takiej jak w programie Die Insulaner – „Wyspiarze” – naśmiewającym się z komunizmu i Niemiec Wschodnich. Pod koniec nocy przełączał się z powrotem na stację wschodnioniemiecką, na wypadek gdyby ktoś do niego przyszedł i przyłapał go na słuchaniu wroga.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Heleny Merriman „Tunel 29” (Wydawnictwo Insignis, 2023)
KOMENTARZE (4)
No to Merkel przez 15 lat była przywódczynią niby Demokratycznych Niemiec a należała do stazi i jej tatuś też.
Czy Demokracjia czy Komunizm ten sam syf tylko inaczej ogłupiają
Bełkot bezrozumnego szowinisty. Ale cóż, tacy też muszą być, nie ich wina, że ich samodzielne myślenie strasznie boli. Taka rasa…
Czyli bez zmian? Bo teraz to katecheci młode umysły w szkole bezlitośnie pedofilą, a „pedałgodzy” im w tym gorliwie pomagają? E tam, współczesny gniot ideolo jest znacznie bardziej śmierdzący i zawracający postęp cywilizacyjny do ciemnego średniowiecza, a prostaczków do pańskich czworaków. Przypominam katobolszewii: to w PRL-u analfabetyzm zlikwidowano biblioteki udostępniono, więc nawet prostaczek gdyby chciał, mógł swój odrębny punkt widzenia wygenerować. A teraz?
Joachim nie zapisał się , ale frau Merkel bardzo chętnie i całe życie była partyjnym donosicielem. Ciekawe czyja ręka zrobiła ją Kanclerzem Rzeszy? Czyżby CIA, bo amerykanom nie stawiała się, a może również sowieci mieli ją na stanie agenturalnym. Relacje z Putinem nie są przypadkowe. ;-)