Dziś Vincent van Gogh jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych malarzy, ale za życia udało mu się sprzedać tylko jeden obraz, choć namalował ich prawie 900!
Vincenta van Gogha zwykło się przedstawiać jako szaleńca bez ucha, taki wizerunek jednak ma niewiele wspólnego z rzeczywistością i przysłania to, co najważniejsze: dzieła artysty, bez których dziś trudno wyobrazić sobie świat sztuki. O czym myślimy, gdy słyszymy jego nazwisko? O „Słonecznikach” i „Gwiaździstej nocy”? A może o tym, że był szaleńcem, który podczas jednej z wizyt w domu publicznym odciął sobie ucho, zawinął je w gazetę i podarował prostytutce?
Legenda van Gogha opiera się na wielu dramatycznych uproszczeniach. Należałoby je sprostować. Zacznijmy od tego nieszczęsnego ucha. Wbrew temu, co zwykło się sądzić i powielać, van Gogh stracił tylko kawałek małżowiny usznej, a nie całe ucho. Wypadek miał miejsce podczas kłótni artysty z jego przyjacielem, francuskim malarzem Paulem Gauguinem. Nie wiadomo, co konkretnie doprowadziło do awantury. Badacze nie mają również pewności, czy na pewno to sam van Gogh odciął sobie kawałek ucha, czy jednak to Gauguin go okaleczył. Życie twórcy rozpoznawanych na całym świecie „Słoneczników” obrosło wieloma mitami, a epizod z uchem nie był jedyną zagadką w jego biografii.
Imię po zmarłym bracie
Urodzony 30 marca 1853 roku, w wiosce Groot-Zundert, w południowej Holandii, Vincent van Gogh otrzymał imię po bracie, który urodził się martwy dokładnie rok wcześniej. Urzędnicy chcieli sobie zaoszczędzić dodatkowej pracy. Nie stworzyli nowej metryki, tylko zapisali drugiego Vincenta pod tym samym numerem co pierwszego. Kilkuletni chłopiec co tydzień odwiedzał cmentarz i wpatrywał się w nagrobek, na którym wygrawerowano jego własne imię i nazwisko.
Matka van Gogha, Anna Cornelia z domu Carbentus, była kobietą o szorstkim usposobieniu i tradycyjnych podglądach. Ojciec, Theodorus van Gogh, sprawował funkcję ministra Holenderskiego Kościoła Reformowanego i podobnie jak żona cechował się srogością i zasadniczością. Vincent również miał trudny charakter. Był wycofany i zamknięty w sobie, ale też nieposłuszny. Czasami bez słowa wychodził z domu i znikał na wiele godzin. Krążył po okolicznych polach, podziwiając naturę, a jego rodzice odchodzili od zmysłów. Najbliższą relację Vincent stworzył z młodszym bratem Theo, o czym świadczy zachowana korespondencja, licząca 650 listów. W jednym z nich napisał: Miło jest czuć, że się ma brata i że jest on żywy.
Rozłąka z rodziną
W wieku siedmiu lat Vincent rozpoczął naukę w szkole prowadzonej przez katolickiego nauczyciela. Nie bardzo podobało się to Theodorusowi van Goghowi, więc zaledwie po roku nauki zabrał stamtąd syna. Oficjalnie dlatego, że wdług niego poziom nauki w placówce był „żenująco niski”. Vincent przez dwa lata uczył się w domu, po czym został wysłany do szkoły z internatem w Zevenbergen. Miał wtedy jedenaście lat. Gwałtowna rozłąka z rodziną stała się wstrząsającym przeżyciem, które odcisnęło swoje piętno na jego psychice. Uczucie porzucenia towarzyszyło mu później jeszcze wiele razy.
Liczne listy, w których Vincent żalił się na samotność, skłoniły rodziców do przeniesienia syna do liceum w Tilburgu. Jednym z nauczycieli rysunku chłopca został znany paryski artysta Constantijn C. Huysmans. Ale nawet on nie mógł wpłynąć na rozgoryczonego chłopca. W 1868 roku Vincent nagle porzucił szkołę. Wrócił do domu – prawdopodobnie całą drogę pokonał sam, pieszo. Rodzice próbowali przekonać syna do kontynuowania nauki, on jednak nie chciał o tym słyszeć. Wolał całe dnie spędzać na łąkach i wrzosowiskach. W późniejszych latach ten okres skomentował słowami: Moja młodość była ponura, zimna i jałowa.
Czytaj też: „Jej uśmiech, ten uśmiech – czy ze mnie drwi?”. Leonardo da Vinci i Mona Lisa
Handlarz obrazami
Szansa na zdobycie przyzwoitego zawodu pojawiła się dość niespodziewanie. Zamożny wuj Vincenta, Cent van Gogh, zaproponował mu posadę we francuskiej galerii sztuki, której główna siedziba znajdowała się w Paryżu, ale jej placówki działały również w Nowym Jorku, Londynie, Berlinie czy Hadze, gdzie miał pracować Vincent. Dzięki temu zajęciu mógł bezpośrednio obcować ze sztuką, a to pochłonęło go całkowicie.
W ramach obowiązków sprzedawał obrazy, aranżował wystawy i pozostawał w kontakcie z lokalnymi artystami. Po pracy zwiedzał muzea i podziwiał dzieła dawnych mistrzów. Był zdolnym pracownikiem, ale brakowało mu ogłady w kontaktach z klientami, szybko tracił cierpliwość i wszczynał spory. Stryj postanowił więc przenieść go do londyńskiego magazynu. Vincent znów poczuł, że został wygnany. Jego depresyjny stan się pogorszał, ale wbrew obawom odnalazł się w Londynie. To tam po raz pierwszy się zakochał – w córce gospodyni domu, w którym mieszkał, Eugenii Loyer. Nawet się jej oświadczył, jednak Eugenia odrzuciła zaloty. To był pierwszy, ale nie ostatni zawód miłosny Vincenta.
Czytaj też: Matejko wielkim malarzem był. Życie i twórczość najsłynniejszego polskiego artysty
Misjonarz wśród górników
Zrozpaczony Vincent stracił zapał do pracy. Wuj chciał mu dać ostatnią szansę i wysłał go do Paryża. W styczniu 1876 roku Vincent jednak został zwolniony, tuż po tym, jak samowolnie opuścił stanowisko pracy, aby pojechać do domu na święta. Wrócił do Anglii, gdzie przez jakiś czas pracował jako nauczyciel. Ze względu na bardzo niskie zarobki zrezygnował z tej posady. Został asystentem wikarego w kościele metodystów. Religia odgrywała istotną rolę w rodzinie van Goghów i sam Vincent poczuł powołanie. W liście do ukochanego brata Theo pisał: Gdy wchodziłem na ambonę, czułem się jak ktoś, kto z ciemnej piwnicy ukrytej głęboko pod ziemią wychodzi na światło dzienne, i miałem przyjemne uczucie, że od tej pory, gdziekolwiek się znajdę, będę głosić Ewangelię.
Dzięki wsparciu rodziny rozpoczął studia teologiczne w Amsterdamie, nie zdał jednak egzaminów końcowych. Mimo to otrzymał posadę misjonarza w górniczej wiosce Petit Wasmes. Był to jeden z najbiedniejszych regionów w Belgii. Vincenta poruszył los pracujących ponad siły mężczyzn, wyzyskiwanych kobiet i dzieci, żyjących w okropnych warunkach. Pomagał im, jak mógł. Sam nie dojadał i spał na worku słomy. Taka postawa nie spodobała się komitetowi ewangelizacji, który uznał, że zachowanie Vincenta godzi w wizerunek kapłanów. Zwolniono go z posługi. Van Gogh stwierdził, że wyrzeka się Kościoła i od teraz będzie wielbił Boga, malując. Miał wówczas dwadzieścia siedem lat i jeszcze nigdy nie trzymał pędzla w dłoni.
W stronę sztuki
To Theo zachęcił Vincenta, aby poświęcił się sztuce. Przejawy jego talentu dostrzegł w rysunkach górników, które Vincent dołączał do listów. W tym czasie Theo był już uznanym handlarzem dzieł sztuki. Praktykował w tej samej galerii co Vincent, ale w odróżnieniu od starszego brata charakteryzował się życzliwym usposobieniem. Dobrze radził sobie w handlu. Szybko piał się w górę, a to przekładało się na coraz wyższe zarobki. Zaczął finansowo wspomagać Vincenta. Pieniądze słał mu regularnie aż do jego śmierci.
Van Gogh najpierw studiował sztukę w Brukseli. Jego ulubionymi tematami byli robotnicy, górnicy i chłopi, co nie bardzo podobało się nauczycielom. Vincent czuł się niedoceniany, więc wrócił do rodziny do Holandii. Tam przeżył kolejny zawód miłosny. Zakochał się w swojej starszej kuzynce, Kee Vos. Artysta znów się oświadczył – i znów został odrzucony. Mimo to nadal naprzykrzał się wybrance, co przyczyniło się do powstania lokalnych plotek. Ojciec Vincenta wpadł w szał. Zależało mu na zachowaniu nieskazitelnej reputacji. Vincent postanowił uciec do Hagi. Potem osiadł w przemysłowym Nuenen. Namalował tam przeszło 200 obrazów olejnych, a także liczne akwarele i rysunki. Prace z tego okresu, przedstawiające głównie krajobrazy i ludzi przy pracy. Wyróżniają się ciemną paletą barw, tak jakby nigdy nie świeciło tam słońce.
W 1885 roku zmarł ojciec Vincenta, co mocno wstrząsnęło malarzem. Niedługo potem van Gogh ukończył uznany później za arcydzieło obraz „Jedzący kartofle”, który sam uważał za swoje szczytowe osiągnięcie. Scena, utrzymana w ponurych kolorach, ukazuje siedzących przy stole wieśniaków, dzielących się posiłkiem złożonym z kartofli.
Czytaj też: Bogini ery automobilu o stalowych oczach – Tamara Łempicka
Pod francuskim słońcem
W 1886 roku van Gogh postanowił przeprowadzić się do Paryża. Tam zetknął się z impresjonistami i pod ich wpływem zaczął sięgać po jaśniejsze kolory. Jego twórczości jednak nie zalicza się do impresjonizmu, choć ten nurt stał się punktem wyjścia dla własnych poszukiwań.
We francuskiej stolicy Vincent mieszkał wraz ze wspierającym go Theo. Często odwiedzał Luwr, gdzie odkrył Rembrandta i jego autoportrety. Tak się nimi zachwycił, że postanowił stworzyć własne. Łącznie namalował aż 38 swoich wizerunków.
Rozwijał się artystycznie, ale popadał też w uzależnienie od absyntu, wysokoprocentowego alkoholu, nazywanego „zieloną wróżką” przez swoją charakterystyczną barwę. Trunek wywoływał psychodeliczne wizje, a u Vincenta – skłonnego do depresji – także skrajne stany. W ciągu kilku minut przechodził od euforii do przygnębienia. Malarz często się awanturował, nie dbał o swój wygląd. W mieszkaniu jego i Theo panował chaos, wszędzie walały się farby i pędzle, śmieci, ubrania, niedokończone obrazy.
Czytaj też: Najdroższe dzieła sztuki w dziejach
W „Żółtym Domu”
Theo czuł się zmęczony krnąbrnym charakterem starszego brata, który potrafił wycierać mokre obrazy jego koszulami. Relacje między braćmi z czasem uległy poprawie, gdyż Vincent trochę się uspokoił. Mimo to malarz postanowił wyjechać z gwarnego Paryża. W 1888 roku przeniósł się do Arles, na południu Francji. Rozpoczął swój najbardziej twórczy okres w życiu. To wtedy wypracował charakterystyczny styl, w którym dominującą rolę odgrywała ekspresja wyrażana barwą. Van Gogh traktował kolor jako środek wyrazu uczuć. Wybierał nasycone, czyste barwy, najlepiej oddające jego intensywne uczucia.
W Arles zamieszkał w „Żółtym Domu”. Marzył o tym, aby stworzyć w nim kolonię artystów. W prowansalskiej miejscowości najbardziej urzekła go przyroda. Każdego dnia wędrował po okolicach i intensywnie malował w plenerze. Tworzył nawet jeden obraz dziennie. Uwieczniał złote pola zboża, kwitnące sady i kwiaty, śródziemnomorskie pejzaże i łodzie, wieśniaków przy pracy. Prace z tego okresu, takie jak „Kwitnący sad otoczony cyprysami”, „Żniwa w La Crau z Montmajour w tle” czy „Wiejski dom w Prowansji”, są rozświetlone i radosne, charakteryzują się uproszczoną perspektywą i nasyconymi barwami.
W 1888 roku van Gogh zaprosił do siebie Paula Gauguina, którego bardzo podziwiał. Miał nadzieję, że przyjazd rozpoznawalnego już francuskiego malarza da początek kolonii artystycznej w Arles. W oczekiwaniu na Gauguina wytrwale pracował. Namalował wówczas serię nocnych obrazów, w których granatowe ciemności kontrastują z intensywnie żółtymi światłami lamp. Powstałe wówczas dzieła: „Nocna kawiarnia”, „Taras kawiarni w nocy” i „Gwiaździsta noc nad Rodanem” zalicza się do jego najbardziej znanych płócien.
Jeszcze przed przyjazdem Gauguina van Gogh stworzył cykl słynnych „Słoneczników”, które w późniejszym czasie tak go rozsławiły, a którymi chciał ozdobić „Żółty Dom”. Seria „Słoneczników” składała się z jedenastu prac (jedna została zniszczona podczas II wojny światowej) i przedstawiała gliniane wazony z bukietem żółtych kwiatów.
Na ostrzu
W listopadzie 1888 roku do Arles przybył Paul Gauguin. Początkowo relacje między malarzami układały się pomyślnie. Dnie spędzali na dyskusjach o sztuce i malowaniu. Z czasem jednak zaczęło narastać między nimi napięcie. Gauguin uważał się za lepszego malarza i był rozrywkową osobą, ale chyba powoli stawał się zazdrosny o talent kolegi. Vincent starał mu się zaimponować. Wybuchające coraz częściej kłótni doprowadziły do skandalicznego wypadku.
23 grudnia 1888 roku podczas kolejnego sporu van Gogh tak się zezłościł, że zagroził Gauguinowi brzytwą, sam się przy tym kalecząc i odcinając sobie kawałek ucha. Odciętą małżowinę miał zapakować i sprezentować prostytutce w pobliskim domu publicznym. Taka jest wersja oficjalna. Ale pojawia się mnóstwo głosów, twierdzących, że to Gauguin zaatakował Vincenta i go okaleczył. Podobno do Arles przywiózł szpadę, której już nie miał w dniu wyjazdu. Van Gogh miał później napisać do swojego brata: Co za szczęście, że Gauguin nie miał broni maszynowej.
Po tym nieszczęsnym zajściu Vincent trafił do szpitala, a Gauguin opuścił Arles i już nigdy nie spotkał holenderskiego malarza.
Czytaj też: Spektakularne skoki… nie, nie na banki – na muzea!
Gwiaździsta noc Vincenta
Po wyjeździe Gauguina stan fizyczny van Gogha bardzo się poprawił, czego nie można powiedzieć o jego stanie psychicznym. Na własne życzenie w maju 1889 roku rozpoczął leczenie w klinice dla psychicznie chorych w Saint-Rémy-de-Provence. W szpitalu miał do dyspozycji dwa pokoje. Jeden z nich zaaranżowano na pracownię, dzięki czemu Vincent mógł malować.
Sztuka miała na niego terapeutyczny wpływ, a pobyt w klinice przebiegał na ogół spokojnie. Śródziemnomorski krajobraz Saint-Rémy-de-Provence zainspirował go do stworzenia serii obrazów z gajami oliwnymi i cyprysami, które odmalował dzięki długim, spiralnym i wijącym się pociągnięciom pędzla. Pejzaże zdają się drgać, co podkreśla emocjonalny stan artysty: jego wewnętrzne rozedrganie wynikało z mieszaniny nadziei na wyzdrowienie i lęku przed nawrotem choroby.
Lekarze (i późniejsi badacze) przypisywali mu różne schorzenia, twierdzili, że mógł cierpieć na depresję, schizofrenię, padaczkę, paranoję lub chorobę dwubiegunową. Tygodnie spędzone w szpitalu psychiatrycznym mijały, a stan psychiczny Vincenta wydawał się ustabilizowany. Jeszcze przed opuszczeniem kliniki malarz stworzył jeden z najsłynniejszych swoich obrazów – „Gwiaździstą noc”. Płótno przedstawia krajobraz widziany po zmroku. Rozgwieżdżone niebo i wirujące galaktyki wyglądają na niemal nierzeczywiste.
Gwałtowny koniec
W maju 1890 roku van Gogh opuścił szpital na własną prośbę. Zamieszkał w miejscowości Auvers-sur-Oise, w której zaprzyjaźnił się z doktorem Paulem Gachetem. Wciąż intensywnie pracował, czekając na uznanie krytyków i sukces finansowy, który uparcie nie nadchodził. Artysta wciąż był na utrzymaniu młodszego brata. Nie umiał zarządzać pieniędzmi – wydawał je na drogie płótna, farby i pędzle, przez co często brakowało mu na jedzenie. Jego dieta składała się głównie z chleba, kawy i papierosów.
Nie opuszczało go przy tym poczucie osamotnienia. W liście do Theo pisał: Od czasu, gdy zachorowałem, samotność napada mnie w terenie z taką siłą, że boję się wychodzić. Z czasem to się zmieni. Tylko przy sztalugach, malując, czuję się żywy. Myślę, że zawiodłem. Samego siebie. Pogodziłem się z losem. Nic już się nie zmieni. (…) Bez reszty poświęcam się płótnom. Niezmierzone pola pszenicy pod niespokojnym niebem. Próbuję wyrazić smutek, absolutne opuszczenie. Cztery dni po napisaniu tego listu Vincent po raz ostatni wyszedł na pole pszenicy.
27 lipca 1890 roku jak zwykle malował w plenerze. Gdy wieczorem wrócił do gospody, w której wynajmował pokój, gospodarze zauważyli, że jest ciężko ranny w brzuch. Vincent twierdził, że sam się postrzelił. Posłano po Gacheta, który oczyścił ranę, ale bał się wyciągnąć pocisk. Do Auvers-sur-Oise prędko przyjechał Theo. Vincent nie rozstawał się z fajką, choć jego stan się pogarszał. W ranę wdała się infekcja i Theo wiedział, że jego brat tego nie przeżyje. Artysta zmarł 29 lipca około godziny pierwszej trzydzieści w nocy. Miał trzydzieści siedem lat.
Pośmiertne uznanie
Okoliczności śmierci malarza pozostają niejasne. Choć zwykło się twierdzić, że popełnił samobójstwo, to Steven Naifeh i Gregory Smith, którzy w 2011 roku opublikowali biografię van Gogha, twierdzą, że artysta mógł zostać postrzelony przez osobę trzecią, którą prawdopodobnie był szesnastoletni Rene Secretan. Niekiedy spędzał on czas z van Goghiem. Postrzelenie miało być niefortunnym wypadkiem. Malarz – aby obronić nastolatka – wziął winę na siebie, twierdząc, że chciał popełnić samobójstwo. Dowodem przemawiającym za taką wersją zdarzeń jest opis rany. Strzał podobno został oddany nie z bliska, a z pewnej odległości. Do tego pod takim kątem, który wykluczał, że sam van Gogh mógłby pociągnąć za spust.
Nic nie poradzę, że moje obrazy się źle sprzedają. Ale nadejdzie czas, gdy ludzie zrozumieją, że są warte znacznie więcej niż cena farby, której użyłem do ich namalowania – stwierdził sam Vincent van Gogh. Miał rację. Jego obrazy w końcu zyskały ogromne uznanie, ale dopiero po śmierci ich twórcy. Przyczyniła się do tego przede wszystkim bratowa Vincenta, żona Theo, Johanna van Gogh-Bonger. Zajęła się spuścizną po malarzu. Zadbała o to, aby jego obrazy zostały zaprezentowane na wystawach. Uporządkowała też liczne listy, które później opracowała i wydała.
Na dorobek artystyczny van Gogha składa się aż 870 obrazów, 150 akwarel, ponad 1000 rysunków i 133 szkice listowe.
Bibliografia:
- Kijas A., Vincent van Gogh. Człowiek i artysta, Warszawa 2018.
- Naifeh S., Smith G., Van Gogh. Życie, Warszawa 2017.
- Sawicka Z., Mistrzowie sztuki nowoczesnej. Vincent van Gogh, Warszawa 2012.
- Stone I., Pasja życia, Warszawa 2012.
- Van Gogh V., Listy do brata, Warszawa 1990.
KOMENTARZE (3)
To niesamowite, że taki artysta zmarł jak biedak. Namalował tyle obrazów, dziś za jeden żyłby jak król. Coś dziwnego
Gdyby nie trudne dzieciństwo byłoby inaczej, widać był bardzo wrażliwym człowiekiem i nie mógł sobie z tym poradzić
Zdecydowanie Geniusz !!! Nie rozumiany przez tzw. Swiat obcial sobie kawalek ucha w protescie. Wspolczesni mu mysleli ze oszalal.