Napoleon stanął przed pułkiem szwoleżerów i zdjąwszy kapelusz, zawołał: „Jesteście godni mojej starej gwardii, uważam was za najdzielniejszą jazdę”. Miał ku temu doskonałe powody.
„Cześć najdzielniejszym z dzielnych”. W ten sposób Napoleon miał dać wyraz uznaniu dla żołnierzy pułku szwoleżerów gwardii polskiej nazajutrz po ich szarży pod Somosierrą (powszechnie występująca wersja nazwy przełęczy i doliny – Samosierra – jest rusycyzmem).
Miejsce walki
30 listopada 1808 roku o świcie pierwsze oddziały wojsk napoleońskich stanęły u wejścia do doliny Somosierra, przez którą prowadziła najkrótsza droga do Madrytu. Pięciokilometrową doliną dochodziło się do przełęczy, która była naturalnie ukształtowanym, doskonałym miejscem do obrony.
Wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu Somosierra nie była (i nie jest) wąwozem. Jednak, zupełnie jak w wąwozie, poruszać się można było jedynie wąską drogą, w najszerszych miejscach mającą nie więcej niż sześć metrów, gdyż stosunkowo łagodnie opadające stoki doliny pokryte były blokami skalnymi. Uniemożliwiały one przejście, a równocześnie dawały świetną ochronę obrońcom.
Pozycje wroga
Przejścia bronił korpus gen. don Benita San Juana, który dotarł do Somosierry już 18 listopada. Hiszpanie mieli więc dość czasu, by przygotować się do obrony. Generał polecił usypać na przełęczy szaniec i umieścić tam 10 z posiadanych 16 dział. Pozostałe działa podzielone zostały na trzy baterie, rozmieszczone co kilkaset metrów przy drodze prowadzącej przez dolinę. Tylko pierwsza z tych baterii umocniona została ziemnym nasypem.
Wzdłuż drogi, za blokami skalnymi, kryło się około tysiąca żołnierzy. Na samej przełęczy rozlokowanych zostało blisko dwa tysiące, reszta zaś z ponad dwunastotysięcznego korpusu oczekiwała w pobliskiej wiosce i na południowych stokach gór. Hiszpanie uważali, że pozycja ta jest nie do zdobycia, i w zasadzie trudno się im dziwić.
Nieprecyzyjny rozkaz
Około godziny 8.00, 30 listopada atak rozpoczęła piechota francuska. Została odrzucona przez działa pierwszej baterii hiszpańskiej. Rozsierdzony oporem Napoleon polecił 3. szwadronowi polskich szwoleżerów gwardii zdobycie, jak można dzisiaj sądzić, tylko tej jednej baterii. Rozkaz był jednak nie dość precyzyjnie sformułowany i można go było zinterpretować jako polecenie opanowania przełęczy.
Szwadron dowodzony przez Jana Leona Kozietulskiego (1781–1821) liczył 216 jeźdźców, z których większość miała walczyć po raz pierwszy. Tracąc kilkunastu ludzi w wyniku salwy artyleryjskiej Hiszpanów, oddział Polaków zdobył pierwszą baterię. Nie mając pewności co do zakresu rozkazu cesarza, Kozietulski zaatakował kolejną. Jej zdobycie było ułatwione przez brak ziemnego nasypu, jednak szwadron znajdował się przez cały czas pod ostrzałem żołnierzy rozlokowanych po obu stronach drogi.
Uważam was za najdzielniejszą jazdę
Tracąc kolejnych ludzi, rannych lub zabitych, w tym niemal wszystkich oficerów, nie wyłączając Kozietulskiego, Polacy zdobyli wszystkie cztery baterie. Do ostatniej dotarło ledwie kilkunastu żołnierzy, a jej utrzymanie możliwe było tylko dzięki wsparciu 1. szwadronu pod dowództwem Tomasza Łubieńskiego. Droga do Madrytu stała otworem.
Nazajutrz po bitwie, podczas przeglądu polskiego regimentu, Napoleon stanął przed pułkiem szwoleżerów i zdjąwszy kapelusz, zawołał: „Jesteście godni mojej starej gwardii, uważam was za najdzielniejszą jazdę. Chwała najdzielniejszym z dzielnych!”
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie jako jedno z haseł Leksykonu polskich powiedzeń historycznych. Pozycja autorstwa Macieja Wilamowskiego, Konrada Wnęka i Lidii A. Zyblikiewicz została opublikowana nakładem wydawnictwa Znak w 1998 roku.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia, podział akapitów oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst poddano podstawowej obróbce redakcyjnej.
KOMENTARZE (2)
No i co?
Rację miał w latach 70. ubiegłego wieku, wielki wielbiciel Napoleona nota bene, W. Łysiak, że choćbyśmy nie wiadomo jak dobitnie i długo prostowali, że szarży nie prowadził Kozietulski, który jeszcze przed pierwszą baterią, „fiknął kozła”, bo zabito pod nim konia, i jedynie nieco poobijany wycofał się na pozycję wyjściowe…
Odebrano więc na wieki chyba chwałę trzem oficerom rzeczywiście prowadzącym szarżę – dwóm z naszej strony – w pierwszej fazie Dziewanowskiemu, a gdy ten został śmiertelnie ranny, Niegolewskiemu, choć i ten ciężko ranny nie mógł dokończyć szarży.
Wielką zasługę (chyba największą) miał też ten trzeci, adiutant Napoleona de Ségur, który – wg jego wspomnień – przyniósł rozkaz ataku na redutę hiszpańską w celu jej zdobycia, nie tylko rozpoznania walką.
Rozkaz ten mu się zresztą bardzo nie podobał, był bowiem doświadczonym kawalerzystom – uważał go za wręcz samobójczy i niepotrzebny. Tym bardziej, że wiedział iż piechota francuska zdążyła obejść najsilniejsze stanowiska pierwszej hiszpańskiej baterii. Napoleon jednak, który widział polskie oddziały kawaleryjskie kilkukrotnie w akcji, przeceniał je, przesadnie uważał, że są one w stanie dosłownie zrobić wszystko.
Wg pułkownika Pire, który poinformował Napoleona, że nie da się przełęczy zdobyć kawalerią – jest to niemożliwe, Napoleon dosłownie eksplodował i „…gwałtownie uderzając w głowicę swojego siodła, wykrzyknął: „Jak, niemożliwe? Nie znam tego słowa! Nie powinno być nic niemożliwego dla MOICH Polaków!”.” Generał Walther, dowódca gwardii, poinformował Napoleona, że jego piechota wspina się po stromych wzgórzach po obu stronach przełęczy i już wkrótce całkowicie oskrzydli pozycje hiszpańskie. Co Napoleon zrozumieć miał opatrznie, że gwardia doznała upokarzającej porażki, została zatrzymana i dlatego wspina się tchórzliwie, aby obejść pozycje hiszpańskie: „Niemożliwe! Co moja gwardia zatrzymana przez chłopów?” „…de Segur jedź natychmiast, każ MOIM Polakom szarżować, każ im zdobyć wszystko…”
Nie było więc mowy o tylko zwiadzie bojem.
Segur widząc, że szarża kilkukrotnie się załamywała, mimo iż sam został aż pięciokrotnie ranny, do końca wytrwale bohatersko de facto, to on ją prowadził, w pewnym momencie osamotniony, otoczony przez Hiszpanów w wąskim wąwozie tworzący miejscami dno doliny, ryzykując nawet niewolę, żegnając się z życiem…
W sporej bowiem jednak części przełęcz – doliną o łagodnych zboczach jednak nie była, a jak najbardziej ciasnym, wąskim wąwozem drodzy domorośli „odbrązowiacze” historii. Teraz, dzisiaj tak, po „wyprostowaniu” przełęczy przy budowie autostrady, nie ma po tym wąwozie już ani śladu, ale wtedy to była dla naszych kawalerzystów iście mordercza pułapka…
Co tam Somosierra, Polacy z Hiszpańskiej awantury przywieźli coś bardziej cennego niż tylko trupy i rannych, a mianowicie obraz El Greco – „Św Franciszek”. O Polakach poległych w dalekiej Hiszpanii, zostały tylko opowieści, tak jak o tych z San Domingo, natomiast obraz El Greco można cały czas podziwiać w muzeum.