Byli niezłomni, bo przekraczali granice – nie tylko terytorialne, lecz również fizyczne. Szkoleni przez najlepszych, sami należeli do wojskowej elity. Cichociemni. Komandosi specjalizujący się w dywersji, sabotażu i wywiadzie. Pod osłoną nocy lądowali na terenie okupowanej ojczyzny, aby realizować misje pozornie niemożliwe.
Wiadomo, że po przegranej kampanii wrześniowej, już w listopadzie 1939 roku, dowódcy Wojska Polskiego zaczęli snuć plany na stworzenie jednostki, która w okupacyjnej walce mogłaby działać w sposób nieszablonowy. Drogą lotniczą. I faktycznie, idea została zrealizowana niedługo później, bo dokładnie w lipcu 1940 roku. Nie byłoby to możliwe bez pomocy aliantów, a konkretnie Winstona Churchilla.
„Wywalcz wolność… albo zgiń” – początki tajnej organizacji
Brytyjski premier powołał bowiem Special Operations Executive, tajną organizację rządowa, której zadaniem było między innymi nawiązanie kontaktów z wszystkimi oddziałami antyhitlerowskiego podziemia w okupowanej Europie.
Stosunkowo szybko odszukano Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza, inaczej Samodzielny Wydział Krajowy przemianowany później na Oddział Specjalny. Rekrutacja, szkolenie i zrzuty Cichociemnych dla Armii Krajowej stały się jednym z najważniejszych zadań komórki, której pierwszym dowódcą był płk dypl. Józef Smoleński.
Najsłynniejszy ośrodek szkolenia Cichociemnych powstał w czerwcu 1941 roku w Largo House pod Leven w Szkocji. Tak naprawdę nie było jednego kursu, gdyż programy stale modyfikowano – w zależności od potrzeb, jak i indywidualnych predyspozycji uczestników. Szkolenie opierało się na trzech fundamentach – przygotowaniu fizycznym, psychicznym, jak i odpowiednim wyekwipowaniu ochotnika. Bo trzeba nam wiedzieć, że przyszli komandosi zostali rekrutowani z grona ochotników z polskiej armii.
Wyszkoleni do najbardziej niebezpiecznych misji
Wszyscy Cichociemni kończyli kurs zaprawowy oraz odprawowy. W ramach pierwszego przyszli komandosi mieli przede wszystkim wyrobić w sobie odpowiednią wytrzymałość i siłę. Niezwykle intensywne ćwiczenia treningowe złożone były z biegów przełajowych w trudnym terenie, szkolenia z zakresu walki wręcz, walki nożem, dżu-dżitsu, dywersji, strzelectwa. Drugi opierał się na przygotowaniu psychologicznym – działający w konspiracji żołnierz musiał zyskać zupełnie nową biografię, aby niczym kameleon odnaleźć się na froncie. Kurs nazywano żartobliwie Wyższą Szkołą Kłamstwa. Lecz i to nie wszystko.
Szkolenie obejmowało bowiem również kursy specjalistyczne – między innymi dla radiotelegrafistów i radiomechaników, pancerne, przeciwpancerne, językowe czy tak zwane kursy legalizacji, które opierały się na specjalistycznym przygotowaniu mistrzów w dziedzinie fałszowania dokumentów. Wydaje się, że najważniejsze – z punktu widzenia sprawności militarnej – było zaś szkolenie związane ze skokami spadochronowymi, które odbywały się pod osłoną nocy. Jak na super komandosów przystało.
Skok w nieznane – misje Cichociemnych
Bojowe szkolenie, nawet najbardziej dopracowane, to jednak teoria. Praktyka, zwłaszcza w warunkach II wojny światowej, przypominała piekło. Pierwszy zrzut, noszący kryptonim „Adolphus”, miał miejsce w nocy z 15 na 16 lutego 1941 roku i brało w nim udział trzech skoczków – kapitan Stanisław Krzymowski („Kostka”), porucznik Józef Zabielski („Żbik”) oraz kurier polityczny Czesław Raczkowski („Włodek”). Początki nie należały do najłatwiejszych. Bo po wielu godzinach niebezpiecznego lotu, którego trasa przebiegała bezpośrednio nad Niemcami, spadochroniarze trafili w inne, niż początkowo zakładano, miejsce przeznaczenia – nie Włoszczową niedaleko Kieleckiem, ale na Śląsk Cieszyński, a nieco dokładniej, w niedalekim sąsiedztwie Skoczowa.
Komandosi stosunkowo szybko zahartowali się w boju. Gdy udało się już im bezpiecznie przedostać na teren ojczyzny, wówczas przechodzili do czynnej walki. Cichociemni zajmowali się szkoleniem, rozpracowywaniem i budową siatki wywiadowczej, uczestniczyli w misjach oddziałów partyzanckich i sabotażu.
Komandosi początkowo na teren okupowanej ojczyzny wylatywali z bazy pod Londynem, a od 1944 roku z Brindisi, miasta portowego w południowych Włoszech. Ich znaczenie wiązało się nie tylko z wartością militarną, lecz aspektem finansowym. Każdy z Cichociemnych dostawał bowiem pokaźną sumę pieniędzy – od kilku do nawet kilkunastu tysięcy dolarów dopinanych w specjalnym pasie – którą przeznaczono na funkcjonowanie ruchu oporu. Spośród kilku tysięcy kandydatów do czynnej służby zakwalifikowanych zostało raptem niewiele ponad 300.
Szkolenie było naprawdę wycieńczające, selekcja opierała się na tym, aby wybrać faktycznie najlepszych. W tym gronie znalazła się niezwykła niewiasta, Elżbieta Zawacka.
Jednym z komandosów była… kobieta
Elżbieta Zawacka, pseudonim „Zelma”, „Sulica”, „Zo” była kurierką Komendy Głównej Armii Krajowej i jako jedyna spośród 15 kandydatek przeszła trening i służyła potem jako Cichociemna. Zanim jednak to się stało ukończyła matematykę na Uniwersytecie w Poznaniu, a po studiach prowadziła zajęcia z przysposobienia obronnego dla kobiet.
Swój hart ducha udowodniła podczas obrony Lwowa we wrześniu 1939 roku, a kilka lat później, dokładnie w lutym 1943 roku, wyruszyła jako emisariuszka Komendanta Głównego AK do siedziby w Londynie. Tam też zaczął się nowy rodzaj wojny.
Przełomową stała się dla niej akcja o kryptonimie „Neon”, datowana na noc z 9 na 10 września 1943 roku.
Tej daty się nie zapomina. Byłam jedyną cichociemną. Na pewno znalazłoby się dużo więcej chętnych, tylko nie było miejsca w samolocie…
– w taki sposób swoje wojenne doświadczenia wspominała Zawacka, która podobnie jak i wielu Cichociemnych brała udział w Powstaniu Warszawskim. Jednym z nich był Aleksander Tarnawski
Ostatni z Cichociemnych żyje… i ma prawie 100 lat
Inżynier chemik, podporucznik broni pancernej Polskich Sił Zbrojnych i Armii Krajowej, niemal na samym początku wojny, bo już w październiku 1939 roku przedostał się przez Węgry do Francji, gdzie został przydzielony do 1. Dywizji Grenadierów. Cichociemnym stał się w 1943 roku. Zrzucony do okupowanej Polski w nocy z 16 na 17 kwietnia 1944 w sezonie operacyjnym „Riposta”.
Żyjąca legenda Cichociemnych, urodzony 8 stycznia 1921 roku, raczej niechętnie wraca dziś do wspomnień z czasów II wojny światowej, zaznaczając, że dla niego liczy się nie to, co było, ale to, co jest i to, co będzie. O tym, jak doskonałe było przygotowanie – zarówno psychiczne, jak i motoryczne – niech świadczy fakt, że Aleksander Tarnawski, obecnie major w stanie spoczynku, we wrześniu 2014 roku, w wieku 93 lat, wykonał w tandemie spadochronowym skok spadochronowy z żołnierzami jednostki GROM. Wytrzymałość, wola walki, pamięć mięśniowa, niespotykany hart ducha to elementy, które sprawiały, że Cichociemni należeli do prawdziwej elity polskiego wojska.
Legendy żyją wiecznie
Byli niezłomni. Bo przekraczali granice – nie tylko terytorialne, lecz również fizyczne. Szkoleni przez najlepszych, sami należeli do wojskowej elity. Na kartach historii Polski znajdziemy rozdziały mówiące nie tylko o heroicznej walce za ojczyznę, ale również o represjach ze strony sowieckiej i władz komunistycznych w PRL-u. Pamięć sprawia, że żołnierze pozostaję nieśmiertelni. Warto wiedzieć, że Jednostka specjalna GROM rozkazem MON z 4 kwietnia 1995 otrzymała nazwę Jednostka Wojskowa Grom im. Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej oraz jest zobowiązana do kontynuowania tradycji komandosów.
Bibliografia:
- Drogi cichociemnych, Bellona 2010
- E. Wójcik, E. Marat, Historia cichociemnego Aleksandra Tarnawskiego, pseudonim 'Upłaz’, Wielka Litera 2016
- K. Minczykowska, Cichociemna. Generał Elżbieta Zawacka „Zo”, Oficyna Wydawnicza RYTM, Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej 2014.
KOMENTARZE (4)
Gdy przekraczasz fizyczna granice to padasz na twarz…Trafniejszym bylo by stwierdzenie ze przekraczali psychologiczna granice.
Gdy przekraczasz fizyczna granice to padasz na twarz…Trafniejszym stwierdzeniem bylo by przekraczanie psychologicznej granicy.
„…dżu-dżitsu…” ?….kto to napisał
Ple, ple, ple :( Pomieszanie z poplątaniem :( Cichociemni nie byli komandosami, ani też nie byli jednostką. Byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej. Elżbieta Zawacka została uznana za „cichociemną” dopiero po wojnie. Sama wspominała „Cichociemną nie byłam, wykonałam tylko skok”. Do października 1943 nie była nawet pełnoprawnym żołnierzem Armii Krajowej, służyła bowiem w formacji pomocniczej – Wojskowej Służbie Kobiet. zgodnie z ustawą o powszechnym obowiązku wojskowym z 9 kwietnia 1938 kobiety w wojsku (także w Armii Krajowej) mogły służyć jedynie w pomocniczej służbie wojskowej, nie mogły wydawać rozkazów ani być awansowane na stopnie wojskowe. Sytuację prawną kobiet unormował dopiero dekret Prezydenta R.P. z 27 października 1943 o ochotniczej służbie kobiet, dopuszczający je do pełnienia służby zasadniczej w Wojsku Polskim.
Oddział VI (Specjalny) nigdzie nie „odszukano” (co za bzdura!) tylko specjalnie utworzono rozkazem Naczelnego Wodza z 29 czerwca 1940 w celu utrzymania łączności NW z Krajem oraz wsparcia Armii Krajowej. Itp. itd.