Kobiety stanowiły blisko 30% uczestników powstania. Młode sanitariuszki, łączniczki i… żołnierki ramię w ramię z mężczyznami walczyły o wyzwolenie ukochanej stolicy.
Choć powstanie nadal kojarzy nam się głównie z dzielnymi, młodymi chłopakami, którzy bohatersko oddali życie za ojczyznę, nie możemy zapomnieć o kobietach, a raczej dziewczynach, które włączyły się do działań. Młode sanitariuszki, łączniczki, ale też żołnierki toczyły walkę o wolną Polskę. Okazuje się bowiem, że wojna to nie tylko „męska sprawa”. Agnieszka Cubała w najnowszej książce Kobiety `44 zauważa:
Gdy myślimy o powstaniu warszawskim, najczęściej mamy przed oczami obraz bohaterskich klawych chłopaków, którzy nawet będąc w największych tarapatach, odpowiadają hardo: „Byczo jest!”; dowódców ocenianych co najmniej niejednoznacznie; krwawe walki, w których fatalnie uzbrojeni powstańcy stawali naprzeciw Niemców dysponujących całym arsenałem różnorodnej broni, w tym samolotami i pociągiem pancernym, a dzieci z butelkami z benzyną biegły na czołgi oraz piękne dziewczyny, które z promiennym uśmiechem opatrują rannych, przenoszą meldunki albo gotują zupę zwaną plujką.
Jest to jednak obraz bardzo romantyczny, wyidealizowany i stworzony głównie przez mężczyzn. Kobiety w czasie walk pełniły bowiem najróżniejsze funkcje i zmagały się z wieloma, czasem prozaicznymi problemami. Część z nich chciała dołączyć do walczących oddziałów, ale… sprowadzano je do roli dziewczyn roznoszących posiłki. Niektóre nie umiały ukrywać złości i rozczarowania.
Kobiety do… garów?
Kobiety odegrały znaczącą rolę w powstaniu. Najczęściej pełniły rolę sanitariuszek, obsługiwały kuchnie polowe (z czego często nie były zadowolone), były łączniczkami, ale też minerkami czy bomberkami. Początkowo zdecydowana większość z nich nie miała dostępu do broni, pozostawało im więc jedynie biernie czekać na rozwój wypadków. Poczucie bezczynności i bezsilności musiało być przytłaczające. Często mężczyźni starali się sprowadzić je do roli… kelnerek. W książce Kobiety `44 znajdziemy opis, w jaki sposób niektórzy żołnierze traktowali kobiety. Kiedy komendantka „Ena” została ciężko ranna i była opatrywana przez dziewczyny ze swojego oddziału, przerwał im rozzłoszczony porucznik „Ryś” słowami:
– W jednym pokoju siedzi tyle kobiet, a na dole nie ma komu roznosić kolacji! – krzyczał. – Co to za porządki?! W powstańczej armii nie powinno dochodzić do takich zaniedbań!
Kobiety nie kryły swojej irytacji. Komendantka zapewniła porucznika, że niebawem zejdą pomagać, ale najpierw muszą opatrzyć jej rany.
Stosunek do kobiet był oczywiście bardzo zróżnicowany. Niektórzy mężczyźni potrafili docenić ich ciężką pracę i niezwykłe poświęcenie. W pamięć jednak często wryły się te negatywne emocje.
Anna Jakubowska ps. Paulinka wspominała, że w momencie wybuchu walk chciała dołączyć do chłopaków z oddziału. Spotkała jednak znajomego lekarza, który oświadczył: – „O, „Paulinka”, jak się cieszę, że jesteś. Organizuję punkt sanitarny, to mi pomożesz.”
Agnieszka Cubała podkreśla:
Nie była zachwycona – chciała dołączyć do chłopców z oddziału. Ale rozkaz to rozkaz!
Wiele dziewczyn spotykało spore rozczarowanie:
„Kama” również chciała się przyłączyć do akcji. Kiedy zgłosiła się do „Mirskiego” z prośbą o przydzielenie jej jakiegoś konkretnego zadania, usłyszała, że wyznaczono jej rolę łączniczki-intendenta. Pomimo wielkiego rozczarowania udała się wraz z koleżanką do szpitala dziecięcego Karola i Marii, gdzie w wielkiej kuchni musiała zająć się przygotowywaniem kanapek z marmoladą i kawy. To wszystko trzeba było później zanieść chłopakom na barykady.
Ja się czułam żołnierką
Wiele kobiet aż rwało się do walki. Agnieszka Cubała relacjonuje:
Łączniczka Halina Chlistunoff-Cieszkowska, ps. Alika, wspominała, że gdy wraz z kilkoma koleżankami nie mogła dotrzeć do swojego punktu koncentracji, była potwornie przygnębiona.
„Okropnie się martwiłyśmy. Zaczęłam się bać, że w ogóle nie zdążę wziąć udziału w powstaniu. Zresztą wszystkie byłyśmy przerażone, że powstanie odbędzie się bez nas”.
Nie zawsze jednak otrzymywały nowy przydział, często same poszukiwały zadań i w ten sposób trafiały do kuchni polowych.
Problem z zaciągnięciem się do działań bojowych miała m.in. Jadwiga Podrygałło, ps. Isia, Szczeniak, Przybłęda. Przed powstaniem miała już duże doświadczenie – była jedną z najlepszych łączniczek „Dysku”. Kiedy zauważyła zgromadzenie chłopaków postanowiła do nich dołączyć. Nie wyglądała na swój wiek, nikt nie uwierzył więc, że skończyła podchorążówkę. Standardowo trafiła do szpitala bojowego. Szybko jednak wykazała swoją wartość bojową w czasie pożaru. Ostatecznie została przyjęta do 24 kompanii „Narew” zgrupowania „Kryska”, jako łączniczka do zadań specjalnych.
Warto podkreślić, iż wiele kobiet, które pełniły funkcje sanitariuszek lub łączniczek w zasadzie działało na pierwszej linii frontu, nierzadko narażając i tracąc życie. Nie miały jednak broni, dlatego nie klasyfikowano ich jako żołnierek. Większość z nich miała jednak poczucie, że nimi są. Bo jak inaczej nazwać łączniczkę, która mimo odniesienia ciężkich ran nadal wypełnia zadanie? A tak było np. z Romaną Zdziarską ps. Romka. Po latach wspominała:
Ziemia pulsuje, jęczy rozpaczliwie, zawodzi, ale jest ciepła. I staje się jakaś lepka, a przez to bardzo bliska. Wydaje mi się, że leżę na łące, a nade mną szaleje burza. Usiłuję odwrócić się na plecy, by zobaczyć, co się dzieje z niebem, i nie mogę. Przypominam sobie, że pewnie gdzieś w pobliżu leży książka i trzeba ją zabrać do domu. Wyciągam rękę i wraz z ogromnym bólem wraca mi świadomość rzeczywistości. Wiem już, gdzie jestem, wiem również, że żyję. Powoli zaczynam badać swoje siły, podnoszę się nieco na lewej zdrowej ręce i niestety padam na twarz, rzygając krwią, która zalewa mi teraz oczy. (…) Przeszło cztery godziny przemawiałam łagodnie do swoich poszarpanych członków, nakazując im podporządkować się woli. Aż wreszcie stał się cud, wstałam i chwiejnym krokiem poszłam w stronę ulicy Bonifraterskiej.
Zadanie zostało wykonane.
Minerki, saperki, kobiety z bronią w ręku
Kobiety odnalazły się również w takich rolach. Gdy Barbara Matys-Wysiadecka, ps. Baśka-Bomba wraz z koleżankami zostały wysłane do zadania saperskiego nie zostały potraktowane zbyt poważnie. Szef Wojskowych Zakładów Wydawniczych śmiejąc się przywitał je słowami: – Zapotrzebowałem saperów, myślałem, że przyjdą wąsate chłopy w saperkach.
Agnieszka Cubała zauważa:
Jednak gdy dziewczyny szybko i sprawnie zmontowały pudło gammonów (angielskich granatów zrzutowych), wszyscy zaczęli na nie patrzeć z szacunkiem i uznaniem.
Młodziutkie minerki brały udział w ataku na budynek Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, czasem stanowiły nawet wsparcie ogniowe. Dziewczyny miały dodatkowy atut – poza sprawnym działaniem żołnierskim potrafiły udzielać pomocy medycznej, co niejednokrotnie ratowało życie.
Wśród kobiet walczących powstaniu z bronią w ręku znalazła się Wanda Traczyk-Stawska, ps. Pączek. Chęć sięgnięcia po broń pojawiła się u niej jako forma zemsty, jako uczennica była bowiem bezpośrednią świadkinią brutalnej i długiej egzekucji na Polakach:
Ten moment zmienił moje życie, moje nastawienie, moje wszystkie plany. Wpadłam w taką rozpacz i wściekłość, że postanowiłam przestać się uczyć, nie chodzić więcej na tajne komplety, tylko wziąć do ręki broń, nauczyć się doskonale strzelać, rzucać granatem i znaleźć się w plutonie egzekucyjnym.
Była bardzo zdeterminowana i osiągnęła swój cel. Pełniła służbę łączniczki-strzelca w ramach Oddziału Osłony Wojskowych Zakładów Wydawniczych, oddziału dyspozycyjnego Antoniego Chruściela ps. Monter. Za swoje zasługi została odznaczona m.in. Krzyżem Walecznych.
Warto jednak pamiętać, że każda praca na rzecz powstańców była niezwykle ważna i zasługuje na nasze docenienie i pamięć. Przebywanie w upadającej Warszawie samo w sobie wymagało przecież nieludzkiej odwagi. Teresa Wilska wspomniała nawet:
Wcale nie jestem pewna, co wymaga większego poświęcenia (…) – obrzucanie czołgów butelkami, walka z karabinem w ręku czy spokojne stanie przy zawalonej kuchni i gotowanie kotła zupy, który co chwila zasypywany jest gruzem, i czekanie, czy ta, czy dopiero następna bomba zawali wszystko. Najbardziej podziwiam pracę sanitariuszek i lekarzy. Asystowanie i robienie operacji w makabrycznych warunkach. Wynoszenie rannych z płonących szpitali i zostawanie przy nich, kiedy wszyscy zdolni do poruszania się już odeszli, kiedy za moment wejdą Niemcy. Czekać na pewną śmierć i spokojnie dodawać chorym otuchy…
Źródło:
Artykuł powstał na podstawie książki Kobiety `44. Prawdziwe historie kobiet w powstańczej Warszawie, która właśnie ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka
KOMENTARZE (4)
ja mam tylko jedno pytanie dlaczego tylko piszecie o powstaniu warszawski ze walczyla tylko armia krajowa a przeciez udzial w powstaniu warszawskim brala udzial armia ludowa gdzie zostala odznaczona przez przedstawicieli z armii krajowej medalem
Nie „Armia Ludowa”,ale jej drobne elementy.We wspomnieniach S.Komornickiego”Nałęcz” znajdziemy fakt,że sąsiedniej barykady/ Starówka/ bronił oddział AL pod dowództwem ppor Edwina Rozłubirskiego”Gustaw”,który został odznaczony przez „Bora” VM.Na osobisty wniosek „Bora”.Ale to osobiście „Gustaw”,a nie Armia Ludowa.O tym,żeby AL wzięła w obronę dzielnicę,czy ulicę nikt nie słyszał.
A powojenne losy „Gustawa”,to 6 PDPD,no i sekretarzowanie Jaruzelskiemu.Warto poczytać.
„Element” to miałeś w NSZ i u Zelewskiego. A o tym, że warto poczytać to właśnie pan Andrzej pisze. Jak ktoś napisze to ktoś przeczyta proste… ale wiadomo… teraz na topie jest historia tworzona przez ipn czy pis i „mędrcy”, ktorzy ludziom odznaczonym VM pamiętają czyimi byli sekretarzami… Żenada.
Teorię „dwóch bram” sformułował aktor ZDZISŁAW MAKLAKIEWICZ:
– Trzeciego dnia powstania idę z kumplem ulicą, a tu nagle jak nie trzaśnie bomba. Prysnęliśmy do dwóch bram, w dwie różne strony. Dziś kumpel jest wiceministrem, a ja drugorzędnym aktorem. I to dlatego, że ja wpadłem do bramy z kobietami i dziećmi, a kumpel do tej, w której stali chłopcy z Armii Ludowej.