Miała zaledwie 16 lat, kiedy wybuchła II wojna światowa. Błyskawicznie stała się jedną z najwybitniejszych agentek AK-owskiego wywiadu. Jak wyglądały początki działalności Haliny Szwarc?
– Co wy, k*rwa, ryzyka nie umiecie ocenić, przecież o mało jej nie straciliśmy! Ona jest za młoda i za cenna – wścieka się jeden z oficerów. – Kto jej kazał przeprowadzić do GG tego żyda?
– Ja – mówi niewysoki akowiec – skąd miałem wiedzieć, że… – Pieszo?
– Takie zadanie akurat było.
– Dla niej?
– Ale ona nie chciała podpisać volkslisty, prosiła, błagała o inną, nawet bardziej ryzykowną misję. Pułkownik Zygmunt Janke, szef Okręgu Łódź ZWZ, otwiera szeroko oczy ze zdumienia.
– Co znaczy „nie chciała”? Przecież to nie kwestia wyboru! To wojna jest. I rozkaz.
Młodziutka agentka
Podczas pisania notesu zastanawia się: po co jej był cały ten wywiad? Może zadecydowała przedwojenna agitacja patriotyczna:
Dziś dopiero zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele szumu było w tej naszej reprezentacji i robienia propagandy. My, młodzież polska, byliśmy do pewnego stopnia sumą wpojonych w nas zasad.
A może to przez konflikt z rodzicami?
Ojciec […] potępiał mój młodzieńczy entuzjazm, niezwracanie uwagi na wartości materialne, na majątek, który z takim wysiłkiem i konsekwencją starał się gromadzić. Z matką wiecznie zmartwioną, niezadowoloną ze swojego życia nie znajdowałam wspólnych tematów […]. W konsekwencji dom wydawał mi się prawie obcy. I może dlatego stwierdziłam, że muszę iść własną drogą.
A może Niemcy sami się prosili?
Wroga poznałam natychmiast w całym, właściwym jego rasie, barbarzyństwie: mordowanie ludności cywilnej, zabijanie po drogach uciekających […]. Wszystko to uderzyło mnie jak obuchem. Nie znałam Niemców do września 1939 roku.
Mogło też chodzić o terapię:
Na dowód, jak wielkie zmiany zaszły we mnie, w mojej psychice z początkiem wojny, przytoczę jeden fakt: mianowicie zaczęłam unikać muzyki [którą wcześniej kochałam]. Gdy przechodziłam ulicą i doszły mnie dźwięki gry na fortepianie, doznawałam ogromnie przykrych odczuć, chciałam uciec przed sobą i światem. Dziś określiłabym mój ówczesny stan jako depresyjny. Może konspiracja pozwoliła poczuć się lepiej.
Stan depresyjny minie, kiedy usłyszy od jednej z koleżanek: „Na Julianowskiej, trzeci domek od lewej”. (W 1939 roku, kiedy to wszystko dopiero raczkowało, nie skreślała jej gafa, którą zaraz popełni). Pójdzie, zapuka. Hasło? Jakie hasło? Wprost powie, odpowiednio głośno, żeby słyszano ją przez zamknięte drzwi: „Dzień dobry, ja bym się chciała do konspiracji zapisać!”.
Przykładna uczennica w Łodzi
Kolejny rozkaz dla osiemnastoletniej agentki bez przeszkolenia: wyjechać z Łodzi. Niech ta członkini BDM ubiegająca się o wpisanie na volkslistę zniknie z oczu znajomych i sąsiadów. Gardzących, rozumiejących, współczujących, domyślających się prawdziwych motywów, nieważne. Wyjeżdża do Kalisza – najbardziej wysuniętego na zachód miasta Kraju Warty. Warunkowo zostaje przyjęta do jednej ze szkół średnich. W klasie – sami członkowie niebieskiej volkslisty. Patrzą na Halinę z ukosa, wolą nie rozmawiać. Wiadomo, jakie toto ma geny, jakie pochodzenie? Boi się, więc śpi po trzy, cztery godziny. Reszta czasu – w książkach. Dzień za dniem, tygodniami. Opłaci się. Pewnego dnia otwierają się drzwi klasy.
– Wizytacja z kuratorium – anonsuje dwóch panów jedna z nauczycielek, ale czarne mundury i trupie czaszki na czapkach pozwalają podejrzewać każdy powód wizyty.
– Poziom chcemy sprawdzić, jakie w waszej szkole postępy robią nowi obywatele i obywatelki Trzeciej Rzeszy. Na jaki temat jest lekcja? Lekcja jest poświęcona Gottholdowi Ephraimowi Lessingowi, niemieckiemu dramatopisarzowi okresu oświecenia.
– Kto nam opowie o wielkim rodaku? – pyta z wymuszonym entuzjazmem prowadzący lekcję dyrektor szkoły Hans Ziepult. Nikt. Cisza. Coraz dłuższa. Ziepult blednie. Halina ma szansę jak nigdy. Zgłasza się, wstaje i sypie informacjami jak z rękawa: myśl polityczna Lessinga, najważniejsze dramaty, posada dyrektora teatru w Hamburgu, przenosiny do Lipska i, naturalnie, głęboko ukryta miłość do germańskiej rasy (podobnie jak u Beethovena, Schillera, Goethego). Wszystko. Wizytacja SS jest pod wrażeniem.
– Ja mam dla ciebie, Halinko, coś jeszcze – mówi dyrektor Ziepult i daje jej na koniec semestru książkę z autografem. W nagrodę. Z wdzięczności za uratowanie skóry. Halina otwiera elegancki egzemplarz Mein Kampf, czyta gładko: Als Auszeichnung im Auftrage des Herrn Reichsministers für Wissenschaft, Erziehung und Volksbildung für besondere Leistungen überreicht. Kalisch, am 52 Gebursttage des Führers (Wręczono jako odznaczenie na polecenie Ministra Rzeszy do spraw Nauki.
Działania w Kaliszu
Kolejnym rozkazem dla Haliny było opuszczenie Łodzi – trafia do szkoły średniej dla volksdeutschów w Kaliszu.
– I jeszcze coś dla panienki mam. Bo wiem, że komisja rozpatrywała Halinki podanie. No i udało się Halinkę wpisać na volkslistę pierwszej kategorii. Jedynka! Najlepsza lista! Bez udowodnionego pochodzenia i niemieckości sprzed wojny. „Przysłużył się poczciwy dyrektor wywiadowi AK” – myśli Halina i z autentyczną radością całuje Ziepulta w policzek.
Rok później jako jedyna w klasie zdaje maturę z wyróżnieniem. Te dwa lata w kaliskiej szkole to wielki skok w jej agenturalnym rozwoju. Jest na liście, ma wiedzę, zna język (i posługuje się nim bez cienia akcentu). Staje się jednym z najcenniejszych szpiegów AK na terenie Rzeszy.
Wiejska nauczycielka
„Byleby ją dobrze wykorzystać, nie zmarnować, ale i nie utopić, rzucając na zbyt głęboką wodę” – myśli pułkownik Zygmunt Janke. I postanawia stosownie do wieku i umiejętności podnieść Halinie poprzeczkę: obejmie posadę nauczycielki w wiejskiej podstawówce w podkaliskiej wsi Piwonice. To dawna szkoła powszechna, teraz uczą się w niej dzieci Niemców repatriowanych do Kraju Warty z ziem wschodnich. Wywiadowi udało się ustalić, że uczęszcza do niej także siedmioletni syn Obersturmbannführera Bena Vigry.
Podpułkownik Vigro to pan tej ziemi. Bezpośredni zarządca. Decyduje o wysiedleniu każdego Polaka, przyjęciu repatriantów, podpisuje rozkazy wywózki kaliskich żydów do łódzkiego getta. Zapracowany urzędnik. Dużo jeździ, lubi osobiście sprawdzić, jak realizowane są jego rozkazy.
W połowie 1941 roku Halina puka do drzwi willi, w której mieszka Vigro. Nauczycielka syna? Wspaniale. Trwa remont budynku szkolnego? Została zakwaterowana w małej obskurnej chałupie po Polakach? Podpułkownik zaprasza na kawę. Odbierze od panienki płaszcz, jakby od niechcenia sprawdzi dokumenty. Po pięciu minutach będzie zauroczony. Po godzinie zaproponuje Halince mieszkanie w jednym z pokojów na piętrze willi. Kilka dni później przyjrzy się jej dokumentom starannie. Zobaczy wybitnie zdaną maturę oraz wpis na niebieską volkslistę.
Będzie dumny z podjętej decyzji. Za dwa lata odwołany przez sprawę Haliny, chwycony za poły płaszcza przez oficera Gestapo przysięgnie na Führera, że nawet się nie domyślał. Bo i skąd. Ufa tej drobnej blondynce bez zastrzeżeń. Tak bardzo, że wyjeżdżając w teren, nie zamyka swojego gabinetu. Halina opisuje w miesięcznych sprawozdaniach wszystko, co widzi, każde słowo, które znajdzie w dokumentach pozostawionych na biurku przez jednego z najważniejszych dygnitarzy niemieckich na Wschodzie. Nic nie wynosi.
Siedzi przy wielkim mahoniowym biurku, przy którym zapadają decyzje o życiu i śmierci, i ledwo dosięgając nogami do podłogi, pisze raporty dla polskiego wywiadu. Później odkłada dokumenty na miejsce, dbając, by każdy paproch, każdy skrawek papieru były tam, gdzie je zastała. Rozwiedziony Vigro lubi młodą niemiecką nauczycielkę. Luksusowy pokoik, drobne prezenty, wspólne posiłki, przechadzki. Nie posuwa się jednak dalej. Pruska kindersztuba.
W domu wroga
– Będziemy mieli gości – zwraca się do Haliny jak do domownika podekscytowany Vigro. Jest początek 1942 roku, armia niemiecka walczy pod Moskwą, którą Hitler traktuje wówczas jako jeden z najważniejszych celów kampanii rosyjskiej.
Kaliska willa, w której mieszka Halina, leży kilkaset metrów od torów kolejowych, przy głównej magistrali Berlin–Smoleńsk. Transporty broni i żołnierzy ciągną na wschód dzień i noc. Stukotu kół nie słychać tylko przez półtorej godziny w ciągu doby. W kierunku Moskwy jedzie też cała przyszła administracja, żeby tuż za linią frontu czekać, aż miasto padnie. Burmistrz, jego zastępca, urzędnicy odpowiedzialni za wysiedlenia, politykę wobec żydów, finanse, sprawy kulturalne. Cała moskiewska administracja cieni zje kolację u Bena Vigry, przyjaciela przyszłego burmistrza rosyjskiej stolicy. Dla wielu spośród znakomitych gości, którzy schodzą się teraz do sali jadalnej, to ostatni tak wykwintny posiłek w tym roku…
Nawet przez chwilę nie rozważają scenariusza, że część spośród nich wróci do Berlina rozczarowana, a część zginie. Dokładnie za rok, w okrążeniu, kiedy okaże się, że z objęcia wysokich funkcji w Stalingradzie też nici. Teraz jedzą, żartują, dolewają wina, pokazują z uznaniem za okno, skąd dobiega nieustanny stukot kolejowych kół. Zaproszona na kolację Halina uśmiecha się w odpowiednich momentach, zapamiętuje nazwiska i przyszłe funkcje. „Ale na co to polskiemu wywiadowi?” – myśli. „Na co to Anglikom, którzy z nami współpracują? Po co im wiedzieć, którego z urzędników armia niemiecka posyła do prawie podbitej Rosji?”
– Doleję pani wina – oznajmia przyszły burmistrz Moskwy. – Bo chciałem toast wznieść. Toast zbiorowy. Proszę o podniesienie kieliszków: za zwycięstwo, Führera, naszych żołnierzy i niemiecką Rosję! Halina podnosi kieliszek do ust, przełyka. Czuje się bardzo samotna.
Z końcem roku szkolnego zostaje odwołana przez Niemców w związku z obowiązkowymi Kartoffelferien (przerwa na kopanie i zbieranie ziemniaków). To dobry moment dla wywiadu, żeby wycofać ją od Vigry. Czeka już na nią inna misja, jeszcze poważniejsza. Agent nie powinien za długo przebywać w jednym miejscu. W łódzkim lokalu konspiracyjnym dowiaduje się niewiele: pojedzie do Wiednia, znajdzie sobie jakieś miejsce zamieszkania, weźmie tę paczkę (pełną prasy i ulotek) – kolega z oddziału kładzie przed Haliną pakunek wielkości walizki – i roześle do jak największej liczby niemieckich rodzin. Koniec. Jak to zrobi, gdzie zamieszka, w jaki sposób się zakonspiruje – to już jej zmartwienie.
KOMENTARZE (4)
Zastanawia mnie to że kiedy byłem dzieckiem też pisali o AK ale nie tak szeroko. Teraz jak się okazuje wszyscy walczący z Niemcami byli w AK i to na długo przed założeniem AK bo została założona przecież dopiero pod koniec wojny. Zwycięska AK w sumie własnoręcznie pokonała Niemców a ja cały czas myślałem że to byli Sowieci z polskim wojskiem, którzy doszli aż do Berlina. Jak wiem, ta zwycięska AK nie zawsze strzelała do Niemców ale też uzbrojona przez Niemców strzelała do tych wyzwalających Polskę Sowietów i Polaków. Różnie to bywało ale historię pisze się na nowo i tak jak w PRL o niewygodnych zdarzeniach nic się nie pisało i zostawiało tak zwane „białe plamy” to teraz te „białe plamy” są wypełniane aż za bardzo a reszta tuszowana i w miejsce faktów wstawia się kłamstwa. Czy nie lepiej wzorem z PRL wymazać i zostawić „białe plamy” zamiast fałszować? Przecież kiedyś prawda wyjdzie na wierzch i może nawet pomniki wrócą na swoje w pełni zasłużone miejsca.
Dosyć słaba ta prowokacja Rob. Minimum wysiłku z twojej strony i jestem pewny, że ujął byś to lepiej. A tak to każdy wie od razu, że nie powinno się brać na poważnie tego co piszesz.
czy może ktoś się orientuje w temacie wojny z Rosją jaka wybuchła 17 września 1939 roku – nie mogę nigdzie znaleźć informacji o podpisanym akcie pokoju czy rozejmu.
Chyba nie jesteśmy w stanie wojny z Rosją od 17 września `39 roku :)
@Charlie Przestań wichrzyć – to była interwencja w obronie bratnich narodów zachodniej Białorusi i Ukrainy :-). Rząd (zd)radziecki zakomunikował w nocie dyplomatycznej, wręczonej polskiemu ambasadorowi w Moskwie, że Państwo Polskie upadło, dlatego idą z pomocom braciom. Ewenement na skalę światową, żeby wręczyć notę przedstawicielowi państwa, które nie istnieje.
Do tego – błąd – Rydza-Śmigłego – że zabronił Wojsku Polskiemu walczyć z sowietami, rządu – że nie notyfikował sowietom uznania ich działań za akt wojenny. Wpłynęło to na niejasny status prawny żołnierzy polskich, którzy w 39′ wpadli w sowieckie łapy (nie jeńcy, bo nie było wojny, za internowanych też ich nie uważano; w sumie to tacy niepokorni przedstawiciele nowych obywateli CCCP – do utylizacji).
Wpływało też na słabszą pozycję rządu emigracyjnego w relacjach międzynarodowych; łatwiej było nakłonić polski rząd do podjęcia współpracy z sowietami po czerwcu 41′ (bo wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem) bez jednoznacznego odniesienia się przez sowietów do kwestii granic (w momencie dla nich niewygodnym). Granicę z Polską, pokój i przyjaźń uregulowali sowieci metodą faktów dokonanych – w wybranym przez siebie momencie, z wybranym przez siebie rządem, za cichym przyzwoleniem aliantów