Filmy przyzwyczaiły nas do wizerunku pirata jako uroczego, choć nieco nieokrzesanego zawadiaki. Nieskrępowana wolność, wakacje w tropikach, dziewczyna w każdym porcie… Niewiele jest w tej wizji prawdy. Za wolność piraci płacili stryczkiem, na Karaibach szalała malaria, wszyscy cierpieli na reumatyzm, a umierali jeszcze przed trzydziestką.
Życie na morzach w XVIII wieku było paskudne i krótkie. Każdy adept pirackiego rzemiosła wiedział, że wisi nad nim widmo rychłej śmierci. Posłużmy się przykładem. Gdy załogę legendarnego Bartholomewa Robertsa dosięgło wreszcie ramię sprawiedliwości (miało to miejsce w Cape Coast Castle w Afryce Zachodniej w roku 1722) władze opisały piratów jako „starych wilków morskich i recydywistów”.
30-letni weterani w branży
Nie oznacza to wcale, że byli ludźmi naprawdę wiekowymi lub doświadczonymi. Najstarszy stażem trudnił się pirackim fachem ledwie… cztery lata. Większość pływała pod czarną banderą od niespełna dwóch.
Z kolei średnia wieku pirata w tzw. „złotym wieku piractwa” wynosiła około 27 lat. Thomas Hazel zawisł mając lat 50 i był jednym z najstarszych piratów, o jakich kiedykolwiek słyszano.
Może i żyjący w luksusie władcy i arystokraci dożywali w tej epoce dziewięćdziesiątki, ale wśród piratów – trzydziestka to już był wiek emerytalny.
W uszach głos pierwszego brzmi, łapy zdarte masz do krwi
Życie na pirackim okręcie nie było łatwe. Na piratów czekał zatłoczony, śmierdzący kubryk, gdzie spało się krótko, w mokrym, pokrytym solą ubraniu.
Ręce od ciągłego wspinania się i ciągnięcia szorstkich lin pokrywały otwarte rany, w które dodatkowo wżerała się sól. Z kolei brzuchy były wzdęte od noszenia ciężkich ładunków (przepuklina!).
Na dodatek od ciągłej wilgoci każdy cierpiał na reumatyzm. Na północy wszyscy marzli, w tropikach z kolei palące słońce sprawiało, że skóra schodziła z ciała płatami, pojawiały się wrzody i pękające strupy.
Z całej załogi jeden został zuch, choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch…
Koszmarem pirackiego życia były choroby zakaźne. Trudno się dziwić, gdy kilkunastu chłopa żyło razem na ciasnej przestrzeni przez wiele miesięcy w towarzystwie szczurów, wszy i karaluchów. Gottlieb Mittelberger, który podróżował po Atlantyku w 1750 roku, pisał, że kajuty były miejscem:
(…) cuchnącym, dusznym, przerażającym, przyprawiającym o mdłości, gdzie krążyły rozmaite choroby i łatwo można było nabawić się gorączki, czerwonki, bólu głowy, udaru, suchot, czyraków, szkorbutu, raka, gnilca ustnego i podobnych, a wszystko to przez stare, przesolone jedzenie i mięso, a także zanieczyszczoną, nieświeżą wodę, która zbiera na statkach krwawe żniwo.
Jedzenie faktycznie było parszywe: solona wołowina i wieprzowina, która stanowiła podstawę diety na morzu, często pleśniała, gniła i robaczywiała. Jak pisze Colin Woodard w wydanej niedawno książce „Republika Piratów”, jedzono ją z zamkniętymi oczyma, bo po prostu nic innego nie było.
Nie lepiej rzecz się miała z wodą – ta po kilku tygodniach przechowywania w drewnianych beczkach zieleniała. I epidemia czerwonki gotowa. Prawdopodobnie to czerwonka przetrzebiła załogę kapitana Woodesa Rogersa – wiceadmirała i gubernatora Bahamów, a wcześniej korsarza w służbie brytyjskiej. Gdy przybył do Nassau, cierpiał na zapalenie jelit i był poważnie osłabiony.
W dzienniku pokładowym HMS Milford znajduje się zapis o śmierci lekarza, bosmana i dwóch członków załogi ledwie dwa dni po zacumowaniu. A w pierwszym raporcie do Londynu Rogers pisał o 86 żołnierzach, marynarzach i pasażerach zmarłych wskutek epidemii.
Yo-ho ho i butelka… chininy
Była też malaria, na którą wielu mieszkańców Afryki było odpornych, a która masowo kosiła białych przybyszy. O komarach pisano: kłopotliwe diabły kąsające przez ubranie. Ale stan wiedzy medycznej był wówczas prymitywny i nikt nie wiązał owadów z chorobą. Epidemie wybuchały jedna po drugiej.
Gorączka zaczyna się zazwyczaj silnym bólem i zawrotami głowy – pisał chirurg Marynarki Królewskiej relacjonując wybuch epidemii malarii w Afryce w 1721 roku. – Następnie przychodzą mdłości, wymioty i niepokój. Pacjent zaczyna się silnie pocić, męczy go pragnienie i bezwolnie oddaje mocz. Potem nachodzi go albo delirium, albo konwulsje, albo traci mowę.
Czarnobrody też miał francę (i żółtą febrę)
Dyzenteria (czerwonka) oraz żółta febra również były powszechne, a płynąc w górę rzek do delty można było zapaść na „rzeczną ślepotę”. W niektórych częściach świata czekał trąd, częste były również choroby pasożytnicze, jak występujący w całej strefie subtropikalnej tęgoryjec. Syfilis roznosił się w pirackich kręgach niczym katar w przedszkolu, na Tortudze trudno było znaleźć kogoś, kto go jeszcze nie złapał.
Nawet najstraszniejszy z piratów, legendarny Czarnobrody, nie oparł się chorobom. Podczas brawurowego ataku na najbogatszy port Karoliny Południowej, Charles Town (obecnie Charleston) w 1718 roku, jednym z jego głównych żądań była… skrzynia pełna lekarstw warta około 400 funtów.
Prawdopodobnie kapitan i jego załoga złapali kiłę podczas zimowego pobytu na Hispanioli (dawna nazwa Haiti) albo żółtą febrę w Hondurasie.
Wesołe jest życie staruszka
Lata folgowania różnym apetytom zbierały żniwo na starość. Jednym z niewielu szczęśliwców, który jej dożył, był Sir Henry Morgan. Za hektolitry wypitego rumu (zresztą jest nawet marka nazwana na jego cześć) i upojne noce w burdelach zapłacił dną moczanową, marskością wątroby i miażdżycą tętnic.
Dopadły go przed pięćdziesiątką, gdy odpoczywał na emeryturze jako gubernator Jamajki. Wiemy o tym z zapisków lekarza, który opiekował się byłym piratem w ostatnim roku jego życia:
Sir Henry Morgan: w wieku około 45 lat [w rzeczywistości 53], chudy, skóra ziemista
oczy pożółkłe, wzdęty brzuch, skarżył mi się na brak apetytu na pokarm; miał mdłości lub wymioty codziennie rano i ogólne zawroty głowy.
Kapitan Morgan wyjątkowo zmarł we własnym łóżku. Większość piratów umierała na morzu, w walce lub na szubienicy, co było wpisane w fach, jaki sobie obrali. I niewielu miało złudzenia, że czeka ich lekkie, łatwe i przyjemne życie.
Bartholomew Roberts zwykł mawiać, że w uczciwej służbie wikt skąpy, płace niskie, a praca ciężka, ale jedyne, czym grozi piractwo, to perspektywa stryczka. I był skłonny się z tym pogodzić. Moje motto to życie krótkie, ale wesołe – podsumował uroki piractwa.
Źródła:
- Bowling T., Pirates and Privateers, Pocket Essentials, 2008.
- Johnson Ch., Historia najsłynniejszych piratów, ich zbrodnicze wyczyny i rabunki, Czytelnik 1968.
- Konstam A., Blackbeard’s Last Fight. Pirate Hunting in North Carolina 1718, Osprey Publishing 2013.
- Konstam A., Rickman D., Pirate: The Golden Age, Osprey Publishing, 2011.
- Kuhn G., Life Under the Jolly Roger: Reflections on Golden Age Piracy, PM Press, 2011.
- Machowski J., Pod czarną banderą, Iskry, 1970.
- Nowak K., Tortuga. Dzieje wyspy piratów, Wydawnictwo Nowy Świat, 2013.
- Sanders, R., If a Pirate I Must Be… The True Story of „Black Bart”, King of the Carribean Pirates, Osprey Publishing, 2007.
- Skrok, Z., Świat piratów morskich, Wydawnictwo Morskie, 1982.
- Talty S., Empire of Blue Water, Crown Publishers, 2008.
- Woodard C., Republika piratów, SQN, 2014.
KOMENTARZE (3)
Dodam jedną rzecz: życie na okrętach i statkach w tamtej epoce nie było wiele lepsze. Choroby kosiły tak samo piratów, jak i uczciwych marynarzy. Problemy z żywnością i wodą też były jednakowe.
Na popularność piractwa wpływało co innego: przy podobnych warunkach na okrętach pirackich na ogół nie było drakońskiej dyscypliny, a i udział w zyskach wyglądał inaczej. Przynajmniej teoretycznie można było trochę odłożyć.
Komentarze z naszego profilu na Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne:
Zuza P.: Arrr życie po 30 i tak nie ma sensu
Rafał S.: Chrzanisz koleżanko! ;)
Katia N.: Powiedz to po 30 (;
Zuza P.: Haha dobra poczekamy zobaczymy
Janusz W.: W tym samym okresie marynarze flot hiszpanskiej, czy angielskiej byli czysci, pachnacy, przechodzili regularne badania okresowe, mieli darmowa opieke stomatologiczna, urozmaicona kuchnie, atrakcyjny plan emerytalny. Demokratycznie nastawione dowodztwo karalo winnych uchybien jedynie ustnymi upomnieniami…
Fliegender H.: Nie było w zasadzie różnicy w życiu na okręcie – marynarza floty czy pirat, zasady obowiązywały te same i te same choroby ich prześladowały. Nawet filmowy tzw „kodeks piracki” wzorowany jest na regulaminach floty wojennej w obydwóch przewidywano wyrzucanie za burtę, przeciąganie pod kilem, zrzucanie z rei czy pozostawienie na bezludnej wyspie.
Grzegorz M.: I nie umieli się posługiwać bronią skałkową, jak to wyraźnie widać na zdjęciu ;)
Zielnik Apteczny Herbs: Szkoda że postęp z zakresu biochemu nie szedł tak jak ten od szkutnictwa i nawigacji bo tak to taki Czarnobrody czy inny bogaty spokojnie by mógł sobie zrobić srebrne beczki na wodę…a w myśl zasady że każdego można zastąpić trzeba było czekać 200 lat na odkrycie że cytryny są ważne…
Karol G.: Arrrrrrr mam kolegę pirata, który zamiast ręki ma hak i zamiast nogi protezę drewnianą z rumem. Pozdrawiam Mańka:)
Przemek G.: Ale mimo wszystko to byli piraci ! )-)
Kompania Kaperska: Bardzo ciekawy artykuł!
Katarzyna F.: Zapuszkowany paprykarz szczeciński i tabletki witaminy C zrobiłyby furorę
Tomasz R.: I byli uzależnieni od grochowki (vide Pirat Rabarbar)
Piotr B.: No i nie mieli lodówek, pralek, TV, i internetu…
Patryk K.: wszystko ok, tylko czy filmy naprawdę przekłamują?
Rafal K.: Jakby wzieli ze sobą po 10 cytryn na rejs to by zęby nie wypadły — szkorbut
vide Piotr B: Piracie bez internetu??? W dzisiejszych czasach niepojęte ;)