Ciekawostki Historyczne
Dwudziestolecie międzywojenne

Czego dzieci uczyły się w żydowskiej szkole w II Rzeczpospolitej?

Jak wyglądały przedwojenne szkoły? Czego w nich uczono i kim byli ówcześni belfrowie? Można o tym pisać na różnych przykładach, ale szczególnie ciekawym (i nietypowym) wydaje się pewne krakowskie gimnazjum. Szkoła niewątpliwie elitarna, ale też... nie dla każdego przeznaczona. Bo choć uczono w niej po polsku i wpajano patriotyzm, to jednak była to szkoła żydowska.

Kiedy w 1913 roku członkowie towarzystwa Chowej Syjon rozpoczynali pracę przy budowie Gimnazjum Hebrajskiego na rogu ulic Brzozowej i Podbrzezie nie domyślali się nawet, jak wielu wybitnych absolwentów opuści jego mury. Tu kształcił się izraelski Walt Disney, czyli Józef Bauk, lekarz szkolny i wprawny wychowawca izraelskiej młodzieży Igo Feldblum czy reżyser, publicysta, pisarz i historyk filmu, Natan Gross. Wszyscy oni i wielu innych zaczynało skromnie i, jak podkreślali we wspomnieniach, to właśnie Gimnazjum Hebrajskie wyprowadziło ich na ludzi. Niestety o dzisiejszych gimnazjach trudno powiedzieć to samo. Brak kontroli, buzujące hormonyi ignorowanie wszelkich autorytetów. Jednym słowem bajzel. A kiedyś było tak pięknie…

Polska mowa nie taka trudna język

Żeby dowiedzieć się, jak to w praktyce wyglądał przed wojną, musimy posłużyć się jakimś porządnym przykładem. I za taki posłuży nam wspomniane  już Gimnazjum Hebrajskie w Krakowie. Jak opowiada jedna z absolwentek szkoły Miriam Gobernik, cytowana w książce „To była hebrajska szkoła w Krakowie. Gimnazjum Hebrajskie 1918-1939”:

Nasze Gimnazjum Hebrajskie to była wielka szkoła i na wysokim poziomie. Nauczyciele byli bardzo inteligentni! To byli młodzi ludzie i gdyby nie trudności, gdyby nie głęboki antysemityzm w społeczeństwie, mogliby być wykładowcami akademickimi. Mieliśmy doskonałych nauczycieli, takich którzy wpłynęli na nasze życie.

Juliusz Feldhorn, jeden z nauczycieli gimnazjum przy Brzozowej. Swoją drogą powstała o nim cała osobna książka...

Juliusz Feldhorn, jeden z nauczycieli gimnazjum przy Brzozowej. Swoją drogą powstała o nim cała osobna książka…

Tak, zdecydowanie ta szkoła doskonałymi pedagogami stała. Nie będziemy omawiać tu wszystkich wykładających. Znów posłużymy się ciekawym przykładem.

Języka polskiego nauczał w niej Juliusz Feldhorn, humanista w pełnym tego słowa znaczeniu. Tłumacz z hebrajskiego, niemieckiego i włoskiego, pisarz, historyk literatury i sztuki, poeta i meloman. Istny omnibus! Jego uczniowie wspominają, że lekcje z nim to było święto. Z drugiej strony, jak pisze Justyna Kozioł-Marzec, współautorka wspomnianej wyżej książki, Uczniowie kochali Feldhorna i jedncześnie bali się go niczym ognia. […] Swoim uczniom w niezapomniany sposób pokazywał piękno polskiej prozy i poezji, jednakowoż na rodzimej literaturze nie poprzestając. Dzisiaj, w dobie szaleńczego tempa realizacji podstawy programowej można tylko pomarzyć o takim prowadzeniu lekcji…

Chybione założenia?

Gimnazjum Hebrajskie miało właściwie dwa cele. Po pierwsze miało wychowywać młodzież w duchu patriotyzmu i postaw obywatelskich (tych polskich!), a po drugie szerzyć żydowskie wartości narodowe. Wydawałoby się, że te założenia wzajemnie się wykluczały. Nic bardziej mylnego. Szkoła umiejętnie je łączyła, dzięki czemu jej mury opuszczali świadomi narodowo Żydzi, będący wiernymi obywatelami Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.

Na marginesie należy jeszcze wspomnieć, że w celu realizacji drugiego założenia, stworzono cały osobny blok przedmiotowy. W jego skład wchodziła nauka języka hebrajskiego, Biblii i religii. Do wykładania tych przedmiotów zatrudniano w Gimnazjum specjalnych nauczycieli. Oprócz zwykłych zajęć lekcyjnych, obchodzono w szkole ważne żydowskie święta, propagowano kulturę, prowadzono nabożeństwa w szkolnej synagodze, a niektórzy wykładowcy przygotowywali uczniów do bar micwy.

Tak z kolei wyglądały klasy w przedwojennych szkołach...

Tak z kolei wyglądały klasy w przedwojennych szkołach…

Bo muzykować jest fajnie

Szkolny chór był królestwem Barucha Sperbera. Pod jego czujnym okiem, a właściwie uchem, kształciło swoje talenty wokalne 60 uczniów. Żeby móc uświetniać szkolne uroczystości, patriotyczne wieczornice czy święta religijne, młodzież ćwiczyła dwie godziny tygodniowo. Szef chóru był wręcz bezlitosny wobec tych, którzy nie potrafili śpiewać jak słowiki. Gustawa Stendig-Lindberg wspomina: Przykrości miałam tylko z nauczycielem śpiewu, bo mi nie pozwalał śpiewać. […] mówił „Stendig ty mi psujesz cały chór” i kazał mi wychodzić z klasy.

...a to z kolei budynek samej szkoły.

…a to z kolei budynek samej szkoły.

Nutami zajmował się nie tylko Baruch Sperber i jego chórzyści. W roku szkolnym 1933/1934 powstało koło muzyczne. Trudniło się ono między organizowaniem audycji dla młodzieży szkolnej i poszerzaniem wiedzy muzycznej dzięki spotkaniom z prawdziwymi muzykami.

W szkole istniała także orkiestra dęta, którą przy współpracy profesjonalistów prowadził Ozjasz Mahler. Jej próby odbywały się dwa razy w tygodniu i trwały po dwie godziny.

W kręgu kół

Przez cały okres międzywojnia w Gimnazjum Hebrajskim działało wiele kół zainteresowań. W ich ramach uczniowie pogrupowani byli wiekowo, a zajęcia odbywały się mniej więcej raz w tygodniu.

W ramach koła biologicznego uczniowie przygotowywali zielniki, hodowali rośliny, kompletowali zbiory zoologiczne, ćwiczyli z mikroskopem itd. Kołem tym zajmowała się Rachel Goldwasserowa, wykładająca przyrodoznawstwo i geografię. Z jego składu w roku szkolnym 1933/1934 wyodrębniło się Koło Młodych Przyjaciół Zwierząt.

Koło matematyczne realizowało treści zdecydowanie wykraczające poza program gimnazjum. Opiekunowie oprócz poruszania z uczniami różnych problemów matematycznych, zorganizowali dla nich nawet specjalny kurs geometrii wykreślnej. Koło chemiczne starało się ukazać praktyczny wymiar swojej codzienności. Udało się między innymi zorganizować dwa wykłady szefa katedry chemii ogólnej studium rolniczego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Uczniowie odwiedzali także różne zakłady produkcyjne, między innymi rafinerię ropy naftowej i fabrykę mydła. Ponadto zorganizowali sobie biblioteczkę specjalistyczną, z której nauczyciele korzystali także w trakcie lekcji.

„Czego dzieci uczyły się...” to kolejny artykuł publikowany przez nas w ramach współpracy z Muzeum Historycznym Miasta Krakowa. Miłośników II Rzeczpospolitej zapraszamy do zapoznania się z publikacją muzealną „To była hebrajska...” a także do odwiedzenia Starej Synagogi w Krakowie. Jeszcze przez dwa tygodnie można w niej zwiedzać wystawę poświęconą gimnazjum hebrajskiemu.

„Czego dzieci uczyły się…” to kolejny artykuł publikowany przez nas w ramach współpracy z Muzeum Historycznym Miasta Krakowa. Miłośników II Rzeczpospolitej zapraszamy do zapoznania się z publikacją muzealną „To była hebrajska…” a także do odwiedzenia Starej Synagogi w Krakowie. Jeszcze przez dwa tygodnie można w niej zwiedzać wystawę poświęconą gimnazjum hebrajskiemu.

Koła zainteresowań powiązane z dyscyplinami humanistycznymi działały równie prężnie. Feldhorn w ramach swojego koła pogłębiał wiedzę literacką uczniów. Löw prowadził z powodzeniem koło dramatyczne, wystawiające sztuki przy różnych okazjach i pogłębiające wiedzę o przeróżnych utworach literackich. Można by tak opisywać w nieskończoność: koło germanistyczne, koło filozoficzne, filologiczne, historyczne… Cóż, dzisiaj mało która szkoła może pochwalić się podobną liczbą zajęć dodatkowych. Jeszcze rzadziej zdarza się by były prowadzone z taką werwą i równym jej zaangażowaniem uczniów. No i nie wiem jak Wy, ale ja ze swojego gimnazjum nie pojechałam na wycieczkę do fabryki mydła…

Piękne świadectwo

Na do widzenia jeszcze kilka słów o końcu Gimnazjum Hebrajskiego. Kiedy w 1939 roku Niemcy najechali Polskę, dla wielu był to prawdziwy szok. Podobnie rzecz się miała z nauczycielami i uczniami tej szkoły, którzy jednak szybko się z niego otrząsnęli. W niedługim czasie w budynku Gimnazjum po cichu wznowiono lekcje i prowadzono je tak długo, jak tylko było to możliwe. W międzyczasie coraz więcej osób znikało, coraz więcej głodowało, ale siedzenie w naprędce zorganizowanych szkolnych ławach dawało im pozór normalności. Holocaust przeżyła zaledwie garstka uczniów, którzy dzięki starannemu wykształceniu, jakie odebrali w Krakowie, stali się częścią elity intelektualnej Izraela.

Źródło:

Kup ciekawą książkę (dużo taniej niż inni):

KOMENTARZE (10)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jarek

„ja ze swojego gimnazjum nie pojechałam na wycieczkę do fabryki mydła”

Trochę to niesmaczne, zazdrościć Żydom, że pojechali na wycieczkę do fabryki mydła.

    Irek

    Kretyn. Więcej szkoda pisć.

Nasz publicysta | Autor publikacji | Aleksandra Zaprutko-Janicka

A moim zdaniem kojarzenie w ten sposób wycieczki szkolnej do fabryki produkującej artykuł codziennego użytku jest niesmaczne. Pozdrawiam.

Michał

Moim zdaniem także nawiązanie do wycieczki zorganizowanej do wfabryki mydła może budzić wątpliwości…

WaldemarJan

Może budzić wątpliwości!!!! ale to było przed wojną!!!!!!!!!!

Funio

Tak, kiedyś bycie Żydem z wyższej sfery oznaczało bycie oczytanym intelektualistą, groźnym przeciwnikiem w dyskusji – mówi o tym w ,,Lalce” stary Szlangbaum do Wokulskiego. Ale to już przeszłość… poziom umysłowy współczesnych Żydów (zwłaszcza amerykańskich) to dno i 5 m mułu – poczytajcie sobie komentarze na YT przy różnych filo- lub antysemickich filmikach. Pamiętam np. komentarz jednego Żyda, który święcie wierzył, że film ,,Bękarty wojny” mówi prawdę, i nie dał sobie wytłumaczyć, że to hollywoodzka bujda… :) Mnie, jako antysemity, bynajmniej to nie martwi… :)

Elemelek

A czy ten pan od koła dramatycznego to ten sam teatromaniak Icchak Löw, który przyjaźnił się z Franzem Kafką?

Stander Tojas

Cóż…
Za moich czasów nie było już/jeszcze gimnazjów – była zwykła, ośmioklasowa, podstawówka. Wycieczki mieliśmy tak – o ile dobrze pamiętam – od drugiej lub trzeciej klasy. Najpierw były to wycieczki piesze po najbliższej okolicy – do parku (po liście, po kasztany), do pierwszego w okolicy sklepu samoobsługowego (uczyliśmy się „robić zakupy” z koszykiem), na dworzec kolejowy (w tym i do nastawni), do kopalni (tylko do cechowni)… Potem mieliśmy wycieczki autokarowe – na Wawel, na Jasną Górę (tak! – za komuny!), do ruin zamku w Będzinie, do Pieskowej Skały. Gdzieś tak koło czwartej klasy zaczęły się wycieczki autokarem stricte rekreacyjne – nad Wisłę w Skoczowie (mam jeszcze parę zdjęć moich koleżanek bez staników – niewiele jedenastolatek nosiło wtedy staniki). Od szóstej klasy jeździłem na letnie kolonie – w trakcie jednej z nich, w Elblągu, mieliśmy wycieczkę do Malborka, na Zamek Krzyżacki. W ósmej klasie zwiedzaliśmy browar w Tychach (bez konsumpcji) i braliśmy udział w wykopkach w jednym z PGR-ów na Opolszczyźnie. Wcześniej, w siódmej klasie, mieliśmy trzydniową wycieczkę do Warszawy – zwiedziliśmy m.in. Pałac Kultury. W ósmej klasie mieliśmy trzydniową wycieczkę do Zakopanego – zdjęcie naszej klasy nad Morskim Okiem jest na Naszej Klasie.
Tyle na temat wycieczek. Dodam jeszcze, że na lekcjach Muzyki „Pan Od Muzyki” grał na pianinie, na skrzypcach i na flecie. Na lekcjach Wychowania Plastycznego malowaliśmy na płótnie prawdziwymi farbami i z prawdziwej gliny lepiliśmy „rzeźby”. Na lekcjach Chemii – robiliśmy prawdziwe eksperymenty (pamiętam jak kawałek metalu pływał po powierzchni wody i dymił okropnie – ale nie pamiętam już czy był to sód, czy magnez). Na lekcjach Botaniki pod mikroskopem badaliśmy strukturę liścia i oglądaliśmy żuwaczki owadów. Na lekcjach Fizyki empirycznie sprawdzaliśmy działanie przekładni Kardana, działanie mechanizmu różnicowego i wielokrążka. Ba, nawet sami zbudowaliśmy gigantyczne wahadło (sznurek był zawieszony na schodach na najwyższym piętrze) aby samemu sprawdzić czy ta nasza Ziemia naprawdę się obraca.
I tylko dwie rzeczy mi się nie podobały – pierwsza: trzeba było chodzić w kapciach (nazywaliśmy je „wywrotki”).
I druga: nie wolno było rozmawiać w języku, którym mówiło się w domu.
Czyli po śląsku.
Za to dostawało się linijką „po łapkach”. Zwykle po dziesięć linijek na każdą, Łapkę.
Do szkoły podstawowej chodziłem w latach 1966…1974, w małym miasteczku na Górnym Śląsku. Od pierwszej do ostatniej klasy byłem w klasie „C”, a klasy liczyły po 30 uczniów – to oznacza, że na „jednym roku” było nas blisko setka i czasem chodziliśmy na dwie zmiany (jedni rano, drudzy wczesnym popołudniem).
Tyle moich doświadczeń…
Ach, jeszcze jedno: do roku 1968 chodził z nami do klasy jeden „Gość” – potem zniknął; on i jego Rodzina przeprowadzili się do „ciepłych krajów”. Do roku 1970 chodziły z nami dwie Cyganki – nikt nie wiedział gdzie one właściwie mieszkały; potem zniknęły i już ich nikt więcej nie widział. Tak około 1971, jak mieliśmy lekcje na popołudniowej zmianie, to spotykaliśmy Wietnamczyków, którzy uczyli się polskiego – ależ oni śmiesznie mówili :-)

Nasz publicysta | Kamil Janicki

Bardzo dziękujemy za podzielenie się tak ciekawą historią. Jak widać nie tylko przed-, ale i powojenna szkoła to kopalnia ciekawostek. Myślę, że większość z czytelników ciekawostek uczyła się już w zupełnie innych realiach.

Pozdrawiamy!

Bloodmoon

To nieustanne dogryzanie gimnazjom było lekko mówiąc niesmaczne z resztą tak samo jak ten komentarz o fabryce mydła…

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.