Wszystkie figury już ustawione. Czeka nas przedziwna rozgrywka na szachownicy zasypywanej przez lotne piaski pustyni. Vladimir Wolff wszystko dokładnie obmyślił i wprowadza swój plan w życie nie bacząc na nic. Bliskowschodnią grę królów czas zacząć.
Nie byłam dotąd miłośniczką thrillerów political fiction. Wydawało mi się zawsze, że to takie bezsensowne gdybanie, w rodzaju: gdyby babcia miała wąsy to by była dziadkiem. Przekonałam się, że niekoniecznie musi tak być. Ba, historia wymyślona przez Vladimira Wolffa wydaje się całkiem prawdopodobna! Szczególnie, że autor obrał jako kanwę bardzo aktualny temat konfliktów bliskowschodnich i rozwoju sytuacji w państwach arabskich.
Bliska przyszłość w ciemnych barwach
Vladimir Wolff przenosi nas w jeden z możliwych wariantów najbliższej przyszłości. Barack Obama wygrał wybory prezydenckie i już drugą kadencję rządzi w USA. Francja i inne państwa starej Europy borykają się z narastającym problemem imigrantów z Afryki i Azji. W krajach islamu nastroje antyżydowskie osiągają temperaturę wrzenia. Polska negocjuje z rządem w Jerozolimie ogromne kontrakty. Izrael ma tymczasem problemy na własnym podwórku. We wszystkich zakątkach kraju głowy podnoszą ekstremiści. Na granicy izraelsko-palestyńskiej co i rusz padają strzały. Państwa ościenne wyczekują tylko na odpowiedni moment, by uszczknąć kawałek pozbawionego sojuszników w regionie Izraela. Najgroźniejszy okaże się „prawie prorok”, czyli Żyd-fanatyk marzący o zburzeniu bezczeszczących świątynne wzgórze miejsc kultu tych paskudnych Mahometan. W całym bałaganie trzeba jeszcze wziąć pod uwagę kilka dyktatur, parę zaginionych ładunków nuklearnych i wschodnie interesy światowych mocarstw. Dopiero wtedy uzyskamy chociaż szczątkowy obraz niezwykle złożonej sytuacji, z jaką muszą się zmagać bohaterowie „Piasków Armagedonu”.
Żeby było jeszcze weselej, gdzieś na Morzu Śródziemnym pływa sobie polska jednostka zaprawionych w walce komandosów. Naszym „chłopcom” nie będzie dany spokojny powrót do domu. Ze sztabu otrzymują nowe rozkazy, które zaprowadzą ich na szalenie niebezpieczną misję. Jest też oczywiście odrobina romansu, a jakże! Bo czy polski komandos mógłby się oprzeć długonogiej pracownicy amerykańskiego Departamentu Handlu, której uratował życie?
Świat ukazany w powieści Wolffa pełen jest zakulisowych rozgrywek. Każdy knuje, każdy spiskuje, każdy zbiera haki. Jest jeszcze religia. Fanatycy kipią wściekłością na innowierców. Muzułmanie świecczeją, tylko na pokaz wykrzykując Allah akbar! Gdzieś w głębi Egiptu pojawia się nowy Mahdi, który jeszcze sporo namiesza. Wielu Żydów jest na bakier z pięcioksięgiem, ale i wśród nich zdarzają się ekstremiści. Możliwe, że to wszystko to nasz świat za jakieś kilka lat. Przecież patrząc na sytuację międzynarodową niczego nie można być pewnym.
Co dostajemy do rąk?
Tekst książki podzielony został na ponad trzydzieści rozdziałów i mnóstwo podrozdziałów. Warto podkreślić, że pomimo niewysokiej ceny jest to naprawdę pokaźnych rozmiarów powieść – do rąk dostajemy 408 stron zapełnionych niezwykle „gęstym” tekstem.
Wydarzenia opisane w powieści rozgrywają się na przestrzeni trzech miesięcy, od połowy lipca do połowy października. Okres wydaje się niedługi, ale autor zdołał wypełnić go wartką akcją, pokazując rozwój wypadków niemal dzień po dniu. W przeciwieństwie do większości powieści, „Piaski Armagedonu” nie mają jednego głównego bohatera. Akcję (a często te same wydarzenia!) poznajemy z perspektywy kilkunastu różnych osób: między innymi polskiego ambasadora w Izraelu, irańskiego prezydenta, głównodowodzącego izraelskiej armii czy polskiego komandosa, porucznika Wirskiego. Taka formuła ma swoje konsekwencje. Czytając powieść Wolffa śledzimy nie tyle losy bohaterów, co skonstruowanego przez autora świata. Przywiązać można się w zasadzie tylko do występujących na kartach „Piasków Armagedonu” Polaków. Zresztą, czy to coś złego?
I z czym to się je?
Wolff bardzo ciekawie prowadzi narrację. Stawia przede wszystkim na prostotę języka, która przemówi zarówno do osób mniej wymagających, jak i do koneserów literatury. Jego bohaterowie to przede wszystkim żołnierze, stojący na różnych szczeblach kariery wojskowej. Dopasowując się do konkretnej postaci i tego, co jej w głowie siedzi, Wolff umiejętnie zmienia styl. Czasem są to proste słowa zwyczajnego żołnierza, a kiedy indziej religijny bełkot fanatyka. Dzięki takiemu zabiegowi lektura staje się ciekawsza i bardziej zróżnicowana, a w tle słychać zarówno gwar zatłoczonej ulicy, jak i zgrzyt odbezpieczanej broni.
Na kartach powieści bardzo żywo i barwnie odwzorowane zostały realia miejsc akcji. W kuluarach Białego Domu panuje stałe napięcie w części spraw, a w innych kompletne lekceważenie (sytuacja w rejonie bliskowschodnim jest priorytetem, a np. informacje od sojuszników spoza tego obszaru są wręcz ignorowane). Izrael jest w stanie permanentnej gotowości bojowej (w pamięci jego obywateli nadal żywe są wojna sześciodniowa, wojna Jom Kippur czy intifady) i przez cały czas ma problemy z Autonomią. Kraje arabskie mają swoje własne wewnętrzne problemy, ale mimo to w każdej chwili są gotowe ponieść sztandar proroka w wojnie przeciw Żydom. Z kolei na ich zatłoczonych ulicach ludzie nieustannie obawiają się widma zamachu bombowego.
Dodajmy, że „Piaski Armagedonu” powinny szczególnie przypaść do gustu entuzjastom militariów. Na każdym kroku autor wplata do fabuły wątki związane z szeroko pojętą wojskowością: życie prostych żołnierzy, pracę wywiadu, strukturę decyzyjną związaną z bezpieczeństwem i obronnością w różnych krajach, sojusze, pakty, uzbrojenie. To ostatnie Wolff opisuje ze szczególną starannością. Dzięki jego narracji chwilami można się poczuć jak we wnętrzu mknącej przez bezdroża na spotkanie z wrogiem merkavy, czy wejść w skórę snajpera przygotowującego się do oddania strzału.
A na koniec: jak to jest właściwie zrobione?
Pisałam już o mnogości wątków i postaci oraz o znacznej liczbie lokalizacji, jakie przewijają się w powieści. Wolff nie zapomniał jednak o czytelniku, który po pewnym czasie mógłby zacząć się w tym wszystkim gubić. Otóż autor (a może wydawca?) sporządził dla nas listę zatytułowaną „Dramatis personae”, czyli osoby dramatu. W tym miejscu wymienia alfabetycznie wszystkich bohaterów powieści, wraz z króciuteńką informacją o nich, dzieląc ich według krajów pochodzenia. Oprócz tego odbiorcy słabo orientujący się w geografii regionu, gdzie rozgrywa się większość akcji (Izrael i kraje ościenne), na początku książki znajdą małą ściągawkę w postaci map.
Parę słów należy się także redaktorowi technicznemu. Już wcześniej wspomniałam, że tekst jest bardzo „gęsty”. I rzeczywiście na każdej stronie znajduje się chyba maksymalna ilość znaków, jaką dało się zmieścić. Dzięki temu gabaryty książki nie odstraszają. Poręczny tomik można bez problemu wrzucić do plecaka, czy na upartego schować w większej kieszeni. Z drugiej strony w trakcie czytania irytował mnie rozmiar wewnętrznych marginesów. Niestety są na tyle wąskie, że przeszkadzało to w lekturze. Słowem: coś za coś, ale osobiście wolę takie rozwiązanie, od sztucznego pompowania w rzeczywistości krótkich książek. Jeśli zaś chodzi o czcionki, to dobrane zostały bardzo trafnie. Krój liter w tytułach podrozdziałów sprawia, że są one wyraźne, ale nie rażące i jakoś kojarzą mi się z militariami.
Niestety nie popisała się redakcja. W tekście pełno jest powtórzeń, a niektóre zdania są potwornie długie i jakieś „kanciaste”. Korekta również zaspała. Chociaż w każdej książce zdarzają się literówki, nie powinno ich być aż tak dużo. Z drugiej strony złego słowa nie można powiedzieć o opracowaniu graficznym. Na dzień dobry widzimy kapitalnie zaprojektowaną okładkę. Idealnie współgra ona z treścią, ma w sobie nutę tajemniczości, egzotyki i jakąś pierwotną siłę. Panie i Panowie oto Wojownik. I to Wojownik z polską flagą na ramieniu!
***
Podsumowując, Vladimir Wolff raczy nas powieścią specyficzną, ale w jak najlepszym rozumieniu tego słowa. „Piaski Armagedonu” to zdecydowanie książka przeznaczona dla dużych chłopców z zamiłowaniem do dwóch rzeczy na K: komandosów i karabinów. Z drugiej strony muszę przyznać, że niedużej dziewczynce, nieprzepadającej zbytnio za „bang! bang!” też się podobało! Najwidoczniej to dobra powieść dla każdego, kto chciałby zobaczyć, co już za parę lat może się stać z naszym biednym światem.
Tytuł: Piaski Armagedonu
Autor: Vladimir Wolff
Wydawca: Ender/Warbook
Data wydania: 2011
ISBN/EAN: 978-83-930066-5-6
Liczba stron: 408
Oprawa: miękka
Cena: 34,90 zł
Ocena recenzenta: 5/6
Zobacz też:
- Zimowy monarcha (Bernard Cornwell)
- Nieprzyjaciel Boga (Bernard Cornwell)
- Pasja według Einara (Elżbieta Cherezińska)
- Ja jestem Halderd (Elżbieta Cherezińska)
- Saga Sigrun (Elżbieta Cherezińska)
- Dziesięć tysięcy uciech cesarza (José Frèches)
Wszystkie figury już ustawione. Czeka nas przedziwna rozgrywka na szachownicy zasypywanej przez lotne piaski pustyni. Vladimir Wolff wszystko dokładnie obmyślił i wprowadza swój plan w życie nie bacząc na nic. Bliskowschodnią grę królów czas zacząć.Nie byłam dotąd zwolenniczką thrillerów political fiction. Wydawało mi się zawsze, że to takie bezsensowne gdybanie, coś jak: gdyby babcia miała wąsy to by była dziadkiem. Przekonałam się, że niekoniecznie musi tak być. To, co wymyślił Vladimir Wolff nie jest wcale takie nieprawdopodobne.
Bliski Wschód to jeden z najbardziej zapalnych regionów na świecie. Z powodu różnicy interesów pomiędzy przedstawicielami żyjących tam narodowości oraz wyznawcami różnych religii często wybuchają na tym terenie waśnie. Na początku roku śledziliśmy rewolucje w krajach arabskich, które nadal nie wygasły. Równie dobrze scenariusz wydarzeń mógł się potoczyć tak, jak wymyślił to autor „Piasków Armagedonu”.
Vladimir Wolff przenosi nas w jeden z możliwych wariantów najbliższej przyszłości. Barack Obama wygrał wybory prezydencie i już drugą kadencję rządzi w USA. Francja i inne kraje starej europy borykają się z problemem imigrantów z Afryki i Azji. W krajach islamu gromy sypią się na głowę Izraela. Polska negocjuje z rządem w Jerozolimie ogromne kontrakty. Sam Izrael ma jednak duże problemy na własnym podwórku. We wszystkich zakątkach kraju głowy podnoszą ekstremiści. Na granicy izraelsko-palestyńskiej co i rusz padają strzały. Kraje ościenne wyczekują tylko odpowiedniego momentu, żeby uszczknąć kawałek pozbawionego sojuszników w regionie Izraela. Najgroźniejszy okaże się „prawie prorok”, czyli Żyd-fanatyk marzący o zburzeniu bezczeszczących świątynne wzgórze miejsc kultu tych paskudnych wyznawców proroka. W tym całym bałaganie trzeba by wziąć pod uwagę kilka dyktatur, parę zaginionych ładunków nuklearnych i wschodnie interesy światowych mocarstw. Dopiero teraz mamy chociaż szczątkowy obraz sytuacji, z jaką muszą się zmagać bohaterowie „Piasków Armagedonu”.
Żeby było jeszcze weselej, gdzieś na Morzu Śródziemnym pływa sobie spokojnie polska jednostka zaprawionych w walce komandosów. Naszym „chłopcom” nie będzie dany spokojny powrót do domu. Ze sztabu otrzymują nowe rozkazy, które zaprowadzą ich na szalenie niebezpieczną misję. Jest też oczywiście odrobina romansu, a jakże! Bo czy polski komandos mógłby się oprzeć długonogiej pracownicy amerykańskiego Departamentu Handlu, której uratował życie?
Świat ukazany w powieści Wolffa jest pełen zakulisowych rozgrywek. Każdy knuje, każdy spiskuje, każdy zbiera haki. Jest jeszcze religia. Fanatycy kipią wściekłością na innowierców. Muzułmanie świecczeją, tylko na pokaz wykrzykując Allah akbar! Gdzieś w głębi Egiptu pojawia się święty nowy Mahdi, który jeszcze sporo namiesza. Wielu Żydów jest na bakier z pięcioksięgiem, ale i wśród nich zdarzają się ekstremiści. Możliwe, że to wszystko to nasz świat za jakieś kilka lat. Patrząc na sytuację na świecie niczego nie można być pewnym. Bo kto wie czy za jakiś czas w rękach terrorystów przypadkiem nie odnajdzie się jakiś zaginiony ładunek nuklearny z czasów zimnej wojny? Ale tymczasem zostawmy już gdybania i przejdźmy do konkretów.
Vladimir Wolff raczy nas powieścią dość specyficzną. „Piaski Armagedonu” to książka zdecydowanie przeznaczona dla dużych chłopców z zamiłowaniem do dwóch rzeczy na K: komandosów i karabinów (choć muszę przyznać – niedużej dziewczynce nie przepadającej zbytnio za „bang! bang!” też się podobało). Przede wszystkim powinna przypaść do gustu entuzjastom militariów. Na każdym kroku autor wplata do fabuły mnóstwo wątków związanych z szeroko pojętą wojskowością: życie prostych żołnierzy, pracę wywiadu, strukturę decyzyjną związaną z bezpieczeństwem i obronnością w różnych krajach, sojusze, pakty, uzbrojenie. To ostatnie Wolff opisuje ze szczególną starannością. Dzięki jego narracji chwilami można się poczuć jak we wnętrzu mknącej przez bezdroża na spotkanie z wrogiem merkavy, czy wejść w skórę strzelca celującego precyzyjnie swoim karabinkiem snajperskim.
Na kartach powieści bardzo żywo i barwnie odwzorowane zostały realia miejsc akcji. W kuluarach Białego Domu panuje stałe napięcie w części spraw, a w innych kompletne lekceważenie (sytuacja w rejonie bliskowschodnim jest priorytetem, a np. informacje od sojuszników spoza tego terenu są wręcz ignorowane). Izrael jest w stanie permanentnej gotowości bojowej (w pamięci jego obywateli nadal żywe są wojna sześciodniowa, wojna Jom Kippur, czy intifady) i przez cały czas ma problemy z Autonomią. Kraje arabskie mają swoje własne wewnętrzne problemy, ale mimo to w każdej chwili są gotowe ponieść sztandar proroka w wojnie przeciw Żydom, a na zatłoczonych ulicach ludzie stoją przez cały czas przed widmem zamachu bombowego.
Pisałam już o mnogości wątków i postaci oraz o znacznej ilości lokalizacji, jakie przewijają się w powieści. Wolff nie zapomniał jednak o czytelniku, który po pewnym czasie mógłby zacząć się w tym wszystkim gubić. Otóż autor sporządził dla nas listę zatytułowaną „Dramatis personae”, czyli osoby dramatu. W tym miejscu wymienia alfabetycznie wszystkich bohaterów powieści, wraz z króciuteńką informacją o nich, dzieląc ich według krajów pochodzenia. Oprócz tego osoby mające kiepską orientację w geografii regionu, gdzie rozgrywa się większość akcji (Izrael i kraje ościenne), na początku książki znajdą małą ściągawkę w postaci map.
„Piaski Armagedonu” rozpoczyna znany cytat z Księgi Wyjścia, mówiący o walce Jozuego z Amalekitami (uniesione ręce Mojżesza dawały Izraelitom przewagę). Można by się zastanowić jaką rolę odgrywa ten fragment Biblii w powieści. Niewykluczone, że to wróżba końcowego zwycięstwa Izraela z Bożą pomocą. W każdym razie ten sam Jahwe stanie się źródłem kłopotów od chwili kiedy jeden z jego wyznawców ubzdura sobie, że ma misję i przy okazji jej wykonywania pogrąży kraj w chaosie.
Wydarzenia opisane w powieści rozgrywają się na przestrzeni trzech miesięcy, od połowy lipca do połowy października. W tym czasie autor zdążył zawrzeć naprawdę wiele, pokazując rozwój wypadków niemal dzień po dniu, czasem jedno zdarzenie przedstawiając z kilku równoległych perspektyw.
Wolff bardzo ciekawie prowadzi narrację. Stawia przede wszystkim na prostotę języka, która trafi zarówno do osób mniej wymagających, jak i do koneserów literatury. Jego bohaterowie to przede wszystkim żołnierze stojący na różnych szczeblach kariery wojskowej. Dopasowując się do konkretnej postaci i tego, co siedzi w jej głowie, Wolff zmienia styl. Czasem są to proste słowa zwyczajnego żołnierza, a kiedy indziej religijny bełkot fanatyka. Dzięki takiemu zabiegowi lektura staje się ciekawsza i bardziej zróżnicowana, a w tle słychać zarówno gwar zatłoczonej ulicy, jak i zgrzyt odbezpieczanej broni.
Na koniec parę słów o wydaniu. Na dzień dobry widzimy kapitalnie zaprojektowaną okładkę. Idealnie współgra ona z treścią, ma sobie nutę tajemniczości i jakąś pierwotną siłę. Panie i Panowie oto Wojownik i to Wojownik z polską flagą na ramieniu.
Niestety nie popisała się redakcja. W tekście pełno jest powtórzeń, a niektóre zdania są potwornie długie i jakieś „kanciaste”. Chociaż w każdej książce zdarzają się literówki, nie powinno ich być tak dużo. Tymczasem korekta również zaspała.
Tekst samej książki podzielony został na ponad trzydzieści rozdziałów i mnóstwo podrozdziałów, z których każdy jest pisany z perspektywy różnych postaci. Całość liczy 408 stron, choć przy złożeniu go nieco inną metodą mogłoby wyjść go nawet około 500. No właśnie, skład. Na każdej stronie znajduje się chyba maksymalna ilość tekstu, jaką dało się zmieścić. Dzięki temu gabaryty książki nie odstraszają. Poręczny tomik można bez problemu wrzucić do plecaka, czy na upartego schować w większej kieszeni. Z drugiej strony w trakcie czytania irytował mnie rozmiar wewnętrznych marginesów. Niestety były na tyle wąskie, że przeszkadzało to w lekturze. Jeśli zaś chodzi o czcionki, to dobrane zostały bardzo trafnie. Krój liter w tytułach podrozdziałów sprawia, że są one wyraźne, ale nie rażące i jakoś kojarzy mi się z militariami.
Mimo tych drobnych minusów „Piaski Armagedonu” to książka naprawdę warta polecenia. Z czystym sumieniem mogę wystawić jej dobrą ocenę.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.