Nie tak dawno popełniłam recenzję pierwszej części cyklu „Północna Droga”. Czas na kolejną odsłonę. Przedstawiam Halderd, wilczycę na czele watahy, panią Ynge – jarla w spódnicy.
„Północna Droga” to liczący dwie, a wkrótce już trzy części cykl autorstwa Elżbiety Cherezińskiej. W recenzji otwierającej go „Sagi Sigrun” pisałam już co nieco o czasie i miejscu akcji, przypomnę je zatem tylko pokrótce.
Jesteśmy w Norwegii, w okolicach obecnego Trondheimu, na przełomie tysiącleci. Świat się kurczy. Nadal trwa era wikingów, z ich krwawymi wyprawami za morze i wiarą w dawnych bogów. Na horyzoncie pojawia się jednak „nowe”. Oto nadchodzi martwy bóg w sam raz dla niewolników – Chrystus, który dał się zabić i ukrzyżować jak najpodlejszy sługa. Jego raj to nie Walhalla i słodki żywot wojownika otaczanego przez piękne Walkirie. Kobieta, mężczyzna, dziecko spotykają się w tym samym raju, co wojownicy wychowani w kulcie siły i męstwa. Rzecz wręcz niepojęta! Walka jest nieuchronna.
Dwie bardzo różne kobiety
Bohaterowie pierwszej części sagi są w wielu przypadkach bohaterami i drugiej. Jako przykład wystarczy podać główną bohaterkę „Ja jestem Halderd”, która pojawia się w wielu miejscach poprzedniej odsłony „Północnej Drogi”. Podobnie jest z losami obu głównych bohaterek. Po przeczytaniu książek wiem, że żywoty tych kobiet splatają się nierozerwalnie, głównie za sprawą ich dzieci. Sigrun, postać wokół której skupia się akcja pierwszej powieści może uchodzić za dziecko szczęścia. To jedynaczka od najmłodszych lat rozpieszczana do granic możliwości przez ojca. Słodka, urocza istotka, którą wszyscy kochają. Bogato i dostatnio wychodzi za mąż, a co ważniejsze jest w tym małżeństwie szczęśliwa. W jej opowieści Haldered stanowi personifikację smutnej powagi, dystansu i żalu (najpierw jako żona, a następnie jako wdowa i matka).
Kolejna część sagi przedstawia zgoła inny wizerunek tej postaci. Pani Ynge, w przeciwieństwie do swojej sąsiadki Sigrun, to kobieta harda, nieustępliwa, o ciętym języku i niebywałym zmyśle politycznym. Panie i Panowie oto jarl w spódnicy, prawdziwa Halderd.
Jarl w spódnicy
Po przeczytaniu w przeciągu tygodnia dwóch pierwszych części cyklu, mogę z całą stanowczością stwierdzić, że autorka snując dalszy ciąg swojej opowieści bardzo się rozwinęła. Zmieniła nieco sposób narracji i charakter budowanych przez siebie opisów. Wcześniej zdarzało jej się przedstawiać świat przez pryzmat idealnego życia nie mniej idealnej Sigrun. Słowem – nieco zbyt cukierkowo. W „Ja jestem Halderd” rzecz wygląda już zupełnie inaczej.
Skupmy się zatem na głównej bohaterce. Kim właściwie jest owa „wilczyca na czele watahy?”.
Odpowiedź na to pytanie przysparza pewnych trudności. Żeby pokusić się choć o próbę jej udzielenia, trzeba by opisać całą fabułę, kawałeczek po kawałeczku, a nie mam przecież zamiaru robić czytelnikowi takiego świństwa. Postaram się tylko lekko nakreślić najważniejsze zdarzenia, które ukształtowały bohaterkę taką, jaką żegnamy ją na ostatnich kartach książki.
Halderd przyszła na świat w jednym ze szlacheckich rodów dawnej Norwegii. Z winy przestępstwa popełnionego przez starszego brata bohaterki, jej rodzina mocno zubożała. Przenosiny do ubogiej chaty na bagnach wpłynęły w znaczący sposób na psychikę młodej dziewczyny, oderwanej od dzieciństwa i wszystkiego, co znała. Chyba najważniejszym punktem zwrotnym w życiu Halderd był jej ślub z jarlem z Północy. Cóż, jedyne o czym pozwolę sobie wspomnieć to to, że mariaż był wyjątkowo nieudany. Starczy dodać, że największym marzeniem naszej bohaterki jest by jej mąż jak najszybciej poszedł w przysłowiową „cholerę”, czyli na wojnę, a z niej najlepiej prościutko do Walhalli.
Szczegóły i szczególiki…
W drugiej części „Północnej Drogi” widać wyraźną zmianę w sposobie podejścia do ówczesnej mentalności. Odmalowany obraz przeszłości jest tu o wiele bardziej ujmujący i zniuansowany. Życie codzienne wikingów przeziera z dosłownie każdej linijki. Na kolejnych stronach przeplatają się ze sobą wojna, polityka, dawne i nowe wierzenia. W tym miejscu muszę zarazem wytknąć jedną z wad, a mianowicie ukazywanie w sadze kobiet jako ściśle podległych mężczyznom. Autorka chyba odrobinę się zagalopowała, zapominając o zasadniczo równym statusie kobiety i mężczyzny w społecznościach wikińskich (kobieta nie mogła tylko uczestniczyć w wyprawach wojennych).
Z drugiej strony, dzięki niech będą pani Cherezińskiej za to, że zrezygnowała z aż nazbyt obszernych przypisów, na które co rusz natrafiałam w pierwszej części. Tym razem komentarze umieszczane pod tekstem zawierają tylko kilka słów wyjaśnienia, niezbędnych do pełnego przyswojenia treści. Kolejny dowód na to, że po bardzo dobrej pierwszej części dostajemy do rąk jeszcze lepszą drugą.
Gigantyczną pomoc w zrozumieniu warstwy historycznej powieści zapewnia umieszczone na ostatnich stronach, stosunkowo obszerne kalendarium. Opracowano je niejako z dwóch perspektyw – „wielkiej” i „małej” historii. Z jednej strony mamy mikroświat Ynge i najbliższe otoczenie głównej bohaterki, a z drugiej wojny, bitwy i królów, czyli ułamek wielkiego świata. To przeplatanie się obu perspektyw dodaje narracji dynamiki. Dla lepszego zorientowania przestrzennego przydaje się też zamieszczona na końcu książki mapka. Można by tylko zapytać… dlaczego inne wydawnictwa mające w swojej ofercie powieści historyczne nie poszły świetnym szlakiem wytyczonym przez Zysk?
Alkowa wikingów
Ważny aspekt treści „Ja jestem Halderd” stanowi wysmakowana erotyka i wątki romansowe. Na kartach powieści przewija się cała gama opisów aktów miłosnych. Zależnie od sytuacji napotkamy w nich pożądanie, miłość, odrazę, przemoc, zapomnienie i ogromną pasję. To zdecydowanie jeden z mocniejszych punktów książki.
Osobną sprawą jest psychika głównej bohaterki. Cherezińska prowadzi z Halderd doskonałą grę. Snując swoją opowieść o pani Ynge serwuje bohaterce ogromną ilość bodźców skłaniających ją do działania lub głębokiej refleksji, a następnie z uwagą obserwuje jej reakcje. Świetnie widać to przy opisach rozterek miłosnych Halderd, czy też jej rozważaniach na różne tematy.
Ogólnie rzecz biorąc książka wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażanie, a jej lektura z czasem pochłaniała mnie coraz bardziej i bardziej. Słowem, jest to świetnie napisana powieść. Warstwa historyczna została w niej przedstawiona ciekawie i realistycznie. Autorka swoją narrację prowadzi lekko i wciągająco, a bohaterów tworzy w sposób nietuzinkowy. Tak więc z czystym sumieniem polecam Wam „Ja jestem Halderd”. Szczególnie, że już wkrótce ukaże się jej kontynuacja: „Pasja według Einara”.
Ocena naszego recenzenta: 5+/6
Autor: Elżbieta Cherezińska
Tytuł: Ja jestem Halderd
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2009
ISBN: 978-83-7506-465-0
Liczba stron: 484
Cena: ok. 30 zł
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.