Na przełomie XIX i XX wieku ponad 100 tys. Polaków wyemigrowało do Brazylii. Obiecywano im raj na ziemi, ale na miejscu czekał... południowoamerykański koszmar.

Według danych Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP obecnie w Brazylii żyje około 2 milionów osób o polskich korzeniach, a w 2019 roku Senat uroczyście świętował 150-lecie polskiego osadnictwa w Brazylii. Pojedynczy śmiałkowie pojawiali się tam nawet wcześniej – np. generał artylerii Krzysztof Arciszewski dotarł na brazylijskie wybrzeże już w 1629 roku na jednym ze statków holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej, dla której pracował.
Brazylijska gorączka
Prawdziwa „brazylijska gorączka” wśród naszych rodaków wybuchła jednak dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Zapoczątkował ją Sebastian Edmund Woś Saporski, którego nazwano później „ojcem polskiego osadnictwa”. Sam przybył do Brazylii w 1867 roku, a już dwa lata później uzyskał od cesarza Pedro II koncesję na rozpoczęcie polskiej akcji kolonizacyjnej w tym państwie. Jak pisze Robert Stawicki:
(…) był to okres sprzyjający napływowi osiedleńczemu do Brazylii. Władze kraju, dążąc do zasiedlenia niezamieszkałych terenów, prowadziły akcję propagandową i politykę rekrutacyjną, opłacając chętnym podróż z Europy i oferując bezpłatne nadanie ziemi. Zachęceni tym polscy chłopi sprzedawali gospodarstwa i udawali się na emigrację.

Uprawa roli w stylu europejskim okazała się trudna, a w wielu miejscach wręcz niemożliwa (na zdj. polscy osadnicy w Brazylii podczas żniw).
Łącznie w trzech falach osadnictwa pod koniec XIX i na początku XX wieku Ocean Atlantycki przebyło przeszło 100 tysięcy emigrantów z Prus, Galicji i Królestwa Polskiego – przede wszystkim chłopów, z niewielkim udziałem inteligencji. Śmiałków zapewniano, że w Brazylii:
Zimy nie ma. Najwyżej bywają w nocy przymrozki i to rzadkie. Domy zwykle stawiane są bez pieców. Lato gorętsze niż w Galicji. Ciepło dochodzi czasem do 40 stopni Celsjusza. Polak jednak bardzo prędko przyzwyczaja się do tego klimatu, tym bardziej, że klimat jest bardzo zdrowy. Stanowczo w Paranie ludzie mniej chorują i śmiertelność mniejsza, niż w Galicji. (…) Deszcze częste, lecz ulewa nie bywa. Gleba urodzajna, przeważnie glinkowata, lub czarnoziem, piasków nie ma. Słowem błogosławione warunki dla rolnictwa.
Tropikalne piekło
Jednak pierwsi koloniści, którzy ruszyli w wyczerpującą podróż na „drugi koniec” świata, na miejscu zamiast obiecywanego rolniczego raju natrafiali na… tropikalne piekło. Jan Wójcik w tekście Polacy w Brazylii zamieszczonym w zbiorze Fetysze i fikcje. Antologia tekstów poświęconych emigracji polskiej po 1945 roku opublikowanych na łamach „Kultury” opisywał:
Spoglądając wstecz na historię tysięcy rodzin polskich, w różnych okresach czasu przybywających celem osiedlenia się w Brazylii, trzeba powiedzieć, że los niemal wszystkich ich, a na pewno wszystkich kolonistów, był początkowo opłakany, nieraz wręcz tragiczny.
Pomijając nawet straceńców skierowanych do Bahia i Espírito Santo, wszyscy inni wiezieni bywali tygodniami w najgorszych warunkach do przyszłych swych kolonii. Wodą lub lądem, wołami, na krytych furgonach, w nieznośnym upale, bez należytego zaopatrzenia i bez wody, marli już w transportach. Po przybyciu na miejsce i otrzymaniu działek, z reguły gorszych, bo niewytargowanych z racji nieznajomości języka i braku poparcia, jak to miewało miejsce wśród Włochów i Niemców – Polacy stawali bezradni.
Ponieważ nie byli w stanie dogadać się po portugalsku, bardzo często zdarzało się, że przydzielano ich do kolonii położonych w miejscach, w których uprawa znanych z ojczyzny roślin była niemożliwa. „Znane były wypadki osadzania grup polskich na terenach, gdzie udawało się tylko wino, banany, ananasy i trzcina cukrowa, jeśli nie kawa” – relacjonował Wójcik. Rolnicy znad Wisły przeżywali więc potężny szok. Jednak jeżeli chcieli przetrwać, musieli szybko nauczyć się życia w nowych warunkach.
Droga bez powrotu
A te były skrajnie trudne. Obca roślinność i techniki uprawy były tylko jednym z licznych problemów polskich osadników. Wysłani na odludzia, pozbawieni zaopatrzenia „na start”, musieli polegać na pomocy miejscowych, którzy chętnie wykorzystywali ich bezradność i nieznajomość cen na lokalnym rynku.

Warunki w koloniach okazały się skrajnie trudne (na zdj. rodzina przed domem w kolonii Nowy Gdańsk w stanie Parana).
Zakupy w improwizowanych sklepikach niejednego doprowadziły do ruiny finansowej. A możliwości dorobienia sobie „na boku” były mizerne – nawet praca przy budowie dróg dojazdowych, których zwłaszcza w górskich rejonach rozpaczliwie brakowało, dawała zajęcie na zaledwie kilka tygodni, maksymalnie miesięcy i nie przynosiła zarobków wystarczających do przeżycia najgorszego okresu. We znaki Polakom dawała się też natura. Jak opisywał Jan Wójcik:
Klimat dla nieprzyzwyczajonych był straszliwy. Od grudnia do marca włącznie palące bezlitośnie słońce, zimy wilgotne, wietrzne i niezdrowe, tysiące żmij i robactwa, zwłaszcza pająków, zabijających natychmiast lub powoli. Absolutny brak pomocy lekarskiej i sanitarnej, oderwanie od świata i ludzi, uczucie samotności i krzywdy, nostalgia, bezradność. Sytuacja bez wyjścia, bez możności powrotu i dla braku gotówki, i – ponieważ nikt nie wiedział nawet, gdzie się znajduje, którędy i do kogo ma się udać, chcąc rozpocząć starania powrotowe.
Czytaj też: Polskie chłopki we Francji
Południowoamerykański koszmar
Sny o szybkim wzbogaceniu się i czcze obietnice brazylijskich władz nie przetrwały zderzenia z rzeczywistością. A ta była brutalna. Uprawa w stylu europejskim w egzotycznym „borze” pokrywającym olbrzymie połacie terenów przeznaczonych na kolonie okazała się niemożliwa. Polakom nie zapewniono żadnego fachowego wsparcia – uczyli się wszystkiego metodą prób i błędów, podpatrując miejscowych.
Codzienność osadników była naznaczona niemal nadludzką pracą i licznymi tragediami. „Dzieci i ludzie słabsi nie wytrzymywali bardzo często pionierskich warunków życia” – czytamy w tekście Wójcika w Fetyszach i fikcjach. „Śmiertelność była olbrzymia, zarówno sama natura półtropikalna, jak i brak opieki medycznej zbierały swe żniwo zastraszająco”.

Polscy osadnicy w Brazylii przy budowie drogi.
Polacy, których wysłano do stanu Parana, byli w stosunkowo najlepszej sytuacji – i na ogół (jeśli przeżyli krytyczne początkowe lata) zostawali już na przydzielonych im działkach. Jednak nasi rodacy, którzy trafili do Santa Catarina lub Rio Grande do Sul, porzucali domy w nowej ojczyźnie i stopniowo wędrowali z południa na północ. Jan Wójcik relacjonował:
Szli ludzie, opuszczając swe gospodarstwa, wieźli na grzbietach mułów swe rodziny i ocalony majątek, wędrowali miesiącami, dążąc bądź do nowych, niewyjałowionych jeszcze terenów, bądź do Parana, o której wiedzieli, że żyją tam masowo i o wiele lepiej ich bracia. Pustoszały nieraz całe okolice, zajmowane zresztą natychmiast przez Włochów i Niemców, którzy na wykarczowanej przez Polaków, a nienadającej się pod uprawę pszenicy czy ziemniaków kolonii zakładali winnice lub hodowlę jarzyn, jeśli tereny położone były bliżej miast.
Ta wielka migracja polskich osadników w Brazylii ustała dopiero po 1920 roku i już więcej nie powtórzyła się na taką skalę.
Bibliografia:
- Jan Wójcik, Polacy w Brazylii, [w:] Fetysze i fikcje. Antologia tekstów poświęconych emigracji polskiej po 1945 roku opublikowanych na łamach „Kultury”, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 2024.
- Robert Stawicki, 150 lat osadnictwa polskiego w Brazylii – zarys historyczny, Kancelaria Senatu 2019.
- Justyna Łapaj, Polacy w Brazylii: aspekty historyczne i współczesność, „Pisma Humanistyczne” t. 10, s. 11-29, 2013.
Zdj. otwierające tekst: Narodowe Archiwum Cyfrowe/domena publiczna (2)
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.