W wielonarodowych Austro-Węgrzech niezbyt często dochodziło do zbrodni, które poruszyłyby społeczeństwo. Ale kiedy już się zdarzały, prasa pisała o nich sensacyjne artykuły, a ludność śledziła je z zapartym tchem. Oto najbardziej wstrząsające przestępstwa, którymi żyli mieszkańcy Galicji na przełomie XIX i XX wieku.
Guwernantka po raz trzeci zapukała do sypialni na piętrze. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na taką zuchwałość, gdyby nie to, że z pokoju panicza wydobywał się smród urągający synowi świniopasa, a co dopiero dziedzicowi wielkiego majątku (…).
Panicz leżał półnagi na łóżku, jego głowa i ręce zwisały bezwładnie, klatka piersiowa ociekała zaś krwią. Część spłynęła na podłogę, ale zdecydowana większość wsiąknęła w białe prześcieradło. Odór rozkładu sprawił, że Grögerowi zrobiło się słabo. Cofnął się o krok, a stojąca obok kobieta zakryła usta.
Przez moment trwała ciężka, obezwładniająca cisza. Potem guwernantka wydała z siebie przeciągły, głośny pisk. Miał odbijać się echem w dworku przez długie lata.
Brutalne zbrodnie takie jak ta, opisana w najnowszym kryminale Remigiusza Mroza „W cieniu prawa”, nie były w Galicji pod zaborem austriackim na porządku dziennym. Ale jeśli już do nich dochodziło, przebieg dochodzenia i procesu śledzono z zapartym tchem. Karą za morderstwo w Austro-Węgrzech była bowiem śmierć.
Jednak galicyjską ludność z przełomu XIX i XX wieku poruszały nie tylko historie bestialskich morderstw. Oto kilka najgłośniejszych spraw, które wstrząsnęły ówczesnym społeczeństwem.
Uwięziona
W lipcu 1869 roku do krakowskiego Sądu Krajowego wpłynął anonim, w którym informator donosił, że w klasztorze karmelitanek bosych przy ulicy Kopernika od lat więziona jest kobieta. W liście podane było nazwisko zakonnicy – Barbara Ubryk.
Donos był niespotykany, ponieważ zasady zakonne były bardzo surowe. Nie dość, że nikt z zewnątrz nie miał prawa znać imion sióstr zakonnych, to w ogóle nie powinno być jawne, co dzieje się za klasztornymi murami.
To dało śledczym do myślenia. Natychmiast powiadomiono biskupa krakowskiego Antoniego Gałeckiego. Postanowiono, że do klasztoru należy wysłać sądowo-kościelną komisję, która zbada sprawę. Biskup desygnował do niej księdza prałata Romana Spithala. Ze strony władz cywilnych śledztwo miał prowadzić adiunkt sądowy dr Władysław Gebhardt i towarzyszących mu dwóch asesorów sądowych, Stanisława Gralewskiego oraz Teofila Praviego.
Rankiem 21 lipca dołączył do nich protokolant sądowy Kwiatkowski. Kiedy zapukali do klasztornej furty, przeorysza, Maria Wężyk, odmówiła im wstępu. Dopiero biskupi autorytet zmusił ją do zmiany decyzji. A miała się czego wstydzić. Trzy dni później krakowski „Czas” zrelacjonował:
Po otwarciu drzwi podwójnych osłupiała na widok, który się jej przedstawił. W celi za oknem zamurowanem, tak ciemnej, że zaledwie dzień od nocy odróżnić było można, a fetorami przepełnionej, okazało się przy płomieniu świecy stworzenie podobne do ludzkiego, nagie zupełnie, w kąciku siedzące na podłodze okryte brudem i kałem.
W celi prócz nieczystości i trochę zgniłej słomy, mającej służyć biednemu stworzeniu za łoże, nie znaleziono nic innego, tylko dwie miseczki gliniane ze strawą z karpieli i kartofli składającą się. Z wychodka komunikującego się z kloaką, a niczem nienakrytego szerzył się smród mefityczny. Pieca ani komina w celi nie ma.
Gdy zobaczyła wchodzących do jej celi członków komisji, Barbara Ubryk jęcząc zawołała: Dajcie jeść, trochę pieczeni, bo cierpię głód! Na pytanie, dlaczego tu siedzi, odpowiedziała: Popełniłam grzech nieczystości, ale i wy, siostry… nie jesteście aniołami…
Czytaj też: Nędza, Kościół i ziemniaki. Jak bardzo zacofana była Galicja na początku XX wieku?
Antykościelne rozruchy
Publikacja wywołała w Krakowie rozruchy. W stronę klasztoru ruszyło kilka tysięcy mieszczan, w tym wiele znakomitości: Helena Modrzejewska, Adam Asnyk, a także mistrz Jan Matejko. Rozwścieczony tłum próbował siłą wedrzeć się za mury. Z koszar wyruszyli huzarzy i piechota, osobiście dowodzeni przez gen. Józefa Dormusa, którzy wystawili posterunki przed klasztorami i kościołami. Te były ciągle oblegane, a krakowianie wystosowali petycję, w której domagali się wydalenia z miasta jezuitów i karmelitanek.
W kolejnych dniach prokuratura aresztowała cztery osoby związane z zakonem – przełożoną Marię Wężyk, jej zastępczynię, Teresę Kozierkiewicz, a także poprzednią przeoryszę, Maurycję Ksawerę Josaph. Zatrzymano również przeora karmelitów Juliana Kozubskiego, który podczas procesu przyznał, że wiedział o uwięzionej zakonnicy.
Mieli szczęście, bo chronił ich kościelny „immunitet”. W przeciwieństwie do bohatera książki Remigiusza Mroza „W cieniu prawa”, który został oskarżony i aresztowany za opisane wyżej morderstwo. W celi poddano go brutalnemu przesłuchaniu:
– Wiesz, co ci grozi za zabójstwo?
– Nic, bo nikogo nie zabiłem – upierał się Landecki.
– Kara śmierci – rzucił drugi policjant.
Obaj weszli do celi, a Erik wycofał się o krok w kierunku ściany.
– Słyszałem ostatnio o pewnym procesie przed Sądem Krajowym. Dwunastu sędziów skazało jednogłośnie sprawcę podpalenia na śmierć. Trochę to trwało, nim się namyślili, ale w twoim przypadku pójdzie gładko.
Zaczęli podciągać rękawy i Landecki zrozumiał, że przyszli tutaj, by wszelkimi dostępnymi metodami uzyskać szybkie przyznanie się do winy.
Historia zakonników potoczyła się zgoła inaczej. Sąd Krajowy zwolnił oskarżonych ponieważ konkordat stanowił o wyższości prawa kościelnego nad cywilnym w przypadku osób duchownych. Wyrok wzmógł antykościelne protesty, które trwały kilka tygodni.
Tymczasem siostra Barbara nadal pozostawała w swojej klasztornej celi. Wężyk nie zgadzała się, aby przenieść ją do innego pomieszczenia. Dopiero stanowczy nakaz biskupa zmusił ją do wydania zgody na przeprowadzkę. Wkrótce ofiara bestialstwa mniszek trafiła do zakładu dla obłąkanych.
Choroba psychiczna
Tam okazało się, że pełne ograniczeń życie w rygorystycznym zakonie klauzurowym odcisnęły piętno na psychice urodziwej kobiety. Pierwsze objawy choroby wystąpiły cztery lata po przywdzianiu habitu. Niedługo później zaczęła tańczyć i śpiewać świeckie piosenki podczas mszy. W końcu zamknęła się w swojej celi i nikogo do niej nie wpuszczała.
Zakonnice nie zastanawiały się nad przyczynami jej dziwnego zachowania. Po prostu postanowiły odizolować ją na stałe. Przełożone zeznały podczas procesu, że zdemontowano jej piec, kiedy zaczęła rzucać w siostry kaflami. Niedługo później z podobnego powodu straciła ustęp. W końcu odebrano jej także światło dzienne (zamurowano okno), ponieważ stała w nim nago i krzyczała, że jest więziona i prześladowana.
Przez otwór w zabitych drzwiach podawano jej pokarm i słomę, żeby mogła ułożyć legowisko. W takich warunkach przeżyła 21 lat. O jej sprawie i rozruchach rozpisywała się prasa nie tylko lokalna, ale nawet międzynarodowa! Na podstawie jej losów powstało kilka dramatów i powieści. Zmarła w 1898 roku w krakowskim zakładzie dla obłąkanych. Lekarz Teodor Tripplin we „Wspomnieniach z ostatnich podróży” pisał o Barbarze:
Postradała ona rozum, lecz odzyskała przynajmniej swój niegdyś tak dobry apetyt, utyła i dobrze wygląda. Wiary nie straciła, lecz ją skoncentrowała na swoim czarnym kocie, do którego modli się jak do bóstwa.
Czytaj też: Piekło kobiet pod bożym dachem. Za zamkniętymi drzwiami azylów Magdalenek rozgrywała się tragedia
Sprawa Ritterów
Ofiarą innej brutalnej zbrodni również padła kobieta. Na przełomie listopada i grudnia 1881 roku w niewielkiej wsi Lutcza, leżącej koło Strzyżowa zaginęła Franciszka Mnich. Nikt nawet nie zauważył jej zniknięcia – wszak była tylko ubogą służką. Dopiero po dwóch tygodniach we wsi zaczęto zastanawiać się, gdzie się podziała. Proboszcz powiadomił strzyżowski sąd, który wysłał śledczych. We wsi natychmiast pojawiły się plotki, że zamordowali ją Żydzi, u których służyła. Ciała jednak nie odnaleziono.
Dopiero 6 marca 1882 roku, kiedy stopniał śnieg, niedaleko od gospodarstwa rodziny Ritterów znaleziono zwłoki kobiety z podciętym gardłem i rozpłatanym brzuchem. Policja wszczęła śledztwo i kierując się plotkami, jakie krążyły we wsi, odwiedziła rodzinę Ritterów. W chałupie znaleźli siekierę ze śladami krwi. Wątpliwości mundurowych wzbudził też niezwykły porządek w piwnicy – jakby ktoś posprzątał. Z kolei u sąsiada, szwagra Rittera, natrafiono na dwa długie wąskie noże…
Pięć dni po znalezieniu zwłok do aresztu trafili Mojżesz i Gitla Ritter, a także Lejb Felber i jego syn, Chil. Wkrótce za kratkami wylądował także ich sąsiad – Polak, Marceli Stochliński. Podczas procesu zeznał, że zabił Franciszkę wraz z małżeństwem Ritterów i ich córkami, ponieważ ta była w ciąży z ojcem rodziny. W dodatku pojawiły się informacje, że był to mord rytualny. Kolejny już w Austro-Węgrzech.
Emocje w społeczeństwie wrzały. Domniemanych winnych złapano, a opinia publiczna żądała kary w myśl zasady „oko za oko”. Jednak austro-węgierski wymiar sprawiedliwości był raczej opieszały. Na własnej skórze doświadczył tego bohater najnowszej powieści Remigiusza Mroza „W cieniu prawa”:
– Pozostaje nierozwiązany… pozostaje nierozwiązana… – mamrotał pod nosem Landecki, trąc paznokciami o chropowate ściany piwnicznej celi. Już dawno pożałował, że austriacki wymiar sprawiedliwości nie działa szybciej. Wyrok zapadł miesiąc temu, a on nadal tkwił w zawilgoconej klitce, czekając, aż pewnego dnia zjawi się ktoś, kto zaprowadzi go na szubienicę.
Szereg wątpliwości
Podobnie było w sprawie Ritterów. Po niewyjaśnionym morderstwie w Tisza-Eslar antysemickie nastroje wzrastały z każdym dniem. Podgrzewały je katolickie pisma. „Civita Cattolica” pisało, że: „jest powszechnie dowiedzione, że krwawy ryt paschalny (…) jest ogólnym prawem, nakładającym na sumienie każdego Żyda zobowiązanie do używania krwi dziecka chrześcijańskiego”. W takiej atmosferze los Ritterów wydawał się przesądzony.
Ze względu na zainteresowanie publiczności, proces przeniesiono z sądu w Strzyżowie do Rzeszowa. Córki Rittrów uniewinniono. Pozostałych oskarżonych skazano na karę śmierci. Obrona odwoływała się trzy razy.
W każdym z procesów szalę przechylały zeznania księdza z Lutczy, Jakuba Drzewieckiego, który mówił, że wyczytał kiedyś w Talmudzie pana Rohlinga przetłumaczonym na polski, że „Żydzi, którzy uwiedli chrześcijankę, obowiązani są jej brzuch rozpłatać i płód z jej łona wydalić”.
Jednak za każdym razem Trybunał Najwyższy w Wiedniu unieważniał proces ze względu na niewystarczające dowody i wątpliwości, co do szczerości świadków. Ostatecznie Ritterów zwolniono z więzienia 3 marca 1886 roku. Stochliński zmarł w areszcie.
Echa tego procesu można dostrzec w licznych powieściach. Między innymi w kryminale „W cieniu prawa” Remigiusza Mroza, który szczegółowo opisuje w książce austro-węgierski system prawny, relacje międzyludzkie i przebieg procesu. Zawiłość sprawy mordu dziedzica i emocje, jakie wywołała, pozwalają przenieść się do mrocznych czasów początku XX wieku w Austro-Węgrzech – i poczuć się jak nasi przodkowie, którzy z uwagą śledzili losy Ritterów czy Barbary Ubryk.
Inspiracja:
Inspirację dla tekstu stanowiła najnowsza książka Remigiusza Mroza „W cieniu prawa”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Czwarta Strona.
Bibliografia:
- Cieśla M.,Żyndul J., Sprawa Ritterów. Aktualizacja legendy mordu rytualnego w Galicji końca XIX wieku, w: Kwestia żydowska w XIX wieku. Spory o tożsamość Polaków, red. G. Borkowska, M. Rudkowska, Warszawa 2004,
- Konstantynów D, „Mistrz nasz Matejko” i antysemici, „Kwartalnik Historii Żydów” 2/2007,
- Zieliński A., Wielkie miłości, romanse, zazdrości. Niezwykli mężczyźni, piękne kobiety i największe skandale w historii Polski”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka , Warszawa 2020
- Żyndul J., Kłamstwo krwi. Legenda mordu rytualnego na ziemiach polskich w XIX i XX wieku, Wydawnictwo Cyklady, Warszawa 2011
KOMENTARZE (4)
Autor jest śmieszny ,pisze że za morderstwo groziła w Austrii ,kara śmierci. Następnie pisze „Historia zakonników potoczyła się zgoła inaczej. Sąd Krajowy zwolnił oskarżonych ,ponieważ konkordat stanowił o wyższości prawa kościelnego ,nad cywilnym w przypadku osób duchownych”. A jaki związek ma to że sprawą ? Psychicznie chora zakonnica Ubryk nie została zamordowana. Sama sprawa wydarzyła się w 1869 ,natomiast Ubryk zmarła w 1898 w domu dla oblakanych śmiercią naturalną ,czyli żyła jeszcze 29 lat. Więc za co miano by skazywać zakonnice na karę śmierć ? Oczywiście zakonnice były winne tego ze nie oddały psychicznie chorej kobiety do domu dla oblakanych ,ale za to nie skazuje się na karę śmierci. Na drugim biegunie są żydowskie rodziny Ritter i Felber. Zostali oskarżeni o zabójstwo służącej rodziny Ritterow ,nazwiskiem Mnich w 1881. Pomimo tego że zostali oskarżeni o tą zbrodnię to kozłem ofiarnym został Polak ich sąsiad ,którego na torturach zmuszono do przyznania się do niepopełnionej zbrodni. Bo jak autor pisze ,policjanci Austriaccy ,lubil ” wszelkimi dostępnymi metodami uzyskać szybkie przyznanie się do winy”. Żydowska rodzinę Ritterow zwolniono z więzienia w 1886 ich sąsiad Stochlinski dziwnym trafem zmarł w międzyczasie w areszcie. Natomiast motyw zamordowania przez Mojżesza Rittera swojej służącej i zarazem kochanki Mnich został przez policję zamieciony pod dywan.
Ile razy w jednym tekście można przypominać, ze inspiracja jest książka?
Czy cytaty z książki Mroza naprawdę były konieczne?…
Temat ciekawy, ale artykuł bardzo słaby.
Te cytaty pchane na sile psuja caloksztalt..
Anonim masz 100 % racji !