Ciekawostki Historyczne
Nowożytność

Kiedy chłop pańszczyźniany miał wolne

Ile wolnego miał chłop pańszczyźniany? Odpowiedź nie jest ani prosta, ani oczywista. Pomiędzy świętami, niedzielami, nocnym odpoczynkiem i sezonową przerwą w pracy rozciągał się czas, który można było przeznaczyć na handel, dorobek, podróż do miasta albo zwyczajną obecność z innymi.

Tekst jest fragmentem książki Mateusza Wyżgi Polska sarmacka. Historia zwykłych ludzi, Wydawnictwo Znak Horyzont, 2025 

Wolne niewolne

Człowieka współczesnego zapewne najbardziej ciekawi, ile wolnego miały jego praszczury w czasach staropolskich. Na pozór zdaje się, że było go niewiele, ale czy ktoś utrwalał na piśmie czas niewykorzystywany produktywnie, przeznaczony na regenerację?  Niemal połowę życia przesypiamy, czyli mentalnie nocą nas tu nie ma. Gdzie wtedy jesteśmy?

W codzienności staropolskich plebejów przewidziano więc wolne dni i godziny, jest około dwugodzinna przerwa obiadowa przy dwojakach w polach, kiedy żona może przez chwilę pobyć z mężem. Nie pracowano w dni świąteczne i niedziele, a w takie dni w porze letniej rodziny szukały wytchnienia w cieniu na trawie. W czasie wolnym składano wizyty w ramach sieci społecznej, konferowano przy stole ze znajomkami, ot – nazwijmy to współcześnie karczmingiem. Najważniejszy były wspólnota, obecność, rozmowa.

Przeczytaj także: Staropolskie karczmy

Wraz z kontrreformacją coraz popularniejsze stawały się piesze pielgrzymki, na które grupami wybierali się do miejsc kultu religijnego przedstawiciele zarówno świata plebejskiego, jak i szlachty. Kiedy plebeje musieli poświęcić wolne dni na pracę pańszczyźnianą dla zwierzchnika, negocjowali odebranie sobie innego wolnego albo wynagrodzenie pieniężne. Co innego praca dla siebie. Jak tylko się dało, wykorzystywano swobodny czas, byle przysporzyć czegoś własnej sakiewce i spiżarni. W różnych okolicznościach może się nadarzyć okazja do dodatkowego zarobku: nająć się za tkacza do transportu drewna przy ścince we wsi obok, kosić gdzieś siano, dowiedzieć się na targu o czasowej, a pilnej i płatnej robocie.

W dni świąteczne chłopi nie byli zupełnie bezczynni, a gdy nie wykonywano obowiązków względem dworu, dbano o potrzeby własnej rodziny i gospodarstwa. Zdaniem Kościoła w niedzielę wolno więc „gotować jeść, bydło paść i opatrzyć je. Pracować około chorych, […] przedawać i kupować rzeczy potrzebne, […] w drogę iść z potrzeby. Jarmarkować z potrzeby słusznej i zwyczaju starego, dla ubóstwa wielkiego co zarobić”.

Można było także, ze względu na pogodę, siać czy żąć, piec chleb, jeśli go zabrakło. Chłopi zatem – poza tym, że wykonywali normalną pracę w obejściu – wyprawiali się do miast. Z rejestru dostaw do Krakowa w połowie XVII wieku wynika, że w niedzielę przybywało jedynie sześć procent ogólnej liczby dostawców, których spotkalibyśmy w tygodniu.

fot.EAST NEWS/POLFILM CHLOPI; PRODUKCJA: ZESPOL FILMOWY KADR; REZYSERIA; JAN RYBKOWSKI; SCENARIUSZ: JAN RYBKOWSKI, RYSZARD KOSINSKI; ZDJECIA; MAREK NOWICKI; 1973

W czasie wolnym składano wizyty w ramach sieci społecznej, konferowano przy stole ze znajomkami, ot – nazwijmy to współcześnie karczmingiem.

Spośród stu sześćdziesięciu sześciu osób przywożących we wrześniu i październiku 1658 roku towar w niedzielę kobiety stanowiły piętnaście procent. Powtarzały się nazwiska kobiet, które w dzień świąteczny na ogół samodzielnie pokonywały średnio kilkanaście kilometrów, zarówno pieszo, jak i zaprzęgiem, by zwieźć kurczęta i inne drobne ptactwo, orzechy, mąkę, chleb, otręby czy rzepę.

To taki dystans, by przed zmrokiem bezpiecznie wrócić do zagrody. Wiadomo, że Maryna Plichowa z Libertowa, oddalonego o dziesięć kilometrów, dostarczała po trzy wozy śliw i gruszek. 28 października Barbara Czajczyna przywiozła wóz kapusty z pobliskiego Łobzowa. Nie próżnowały również mieszczki, w tym Jadwiga Podsiadłowa czy Zofia Stężyczonka z Kazimierza, które zwoziły owoce, oraz Dorota Hajdyszowa z przedmieścia, zajmująca się dystrybucją ryb.

Przeczytaj także: Staropolska kuchnia uliczna

Mężczyźni przybywali w niedziele z podobnymi produktami. Były to nadwyżki wypracowane przez domowe gospodarstwo rolne na sprzedaż w mieście. Na dostawców patrzyli z okien kamienic mieszczanie, którzy mimo wolnego dnia próbowali jeszcze nadrobić zaległości w pracy. O odpowiedzialności względem klientów świadczą obostrzenia w kodeksach cechów rzemieślniczych, ganiących nieobecność członków na posiedzeniach czy nabożeństwach. Oni tymczasem nie leżą pijani pośród pustych kufli po piwie, ale pracują (o ile się im tego nie zakaże).

Prócz niedziel chłopi tak negocjowali z dworem harmonogram dni pańszczyźnianych, by mieć wolne wtedy, kiedy w okolicznych miastach przypadały dni targowe. Gotówka była szlachcie potrzebna chociażby na podatki, dlatego jaśniepaństwo starało się być elastyczne. Ponieważ przestrzegano świąt kościelnych, większa liczba dni wolnych od pracy również podlegała negocjacjom między dworem a gromadą chłopską. Ustalano, że wówczas jeden dzień pozostaje pański, drugi – chłopski.

Przeczytaj także: Pańszczyzna w Polsce

Nie zawsze jednak dochodziło do kompromisów. Starosta Stanisław Radzimiński żalił się: „diabli namnożyli tych świętych, kiedyż też już i robić będą ludzie?”. Spotkało się to z odwetem plebana Aleksandra Ligięzy z Częstoborowic oraz duchownego Michała Dunina Karwickiego, którzy oskarżyli starostę o znieważenie kultu religijnego. Zresztą dziedzice wcale swobodnie poczynali sobie z księżmi – nawet w kościele. Oto pan Leon Rudowski z poduchownej wsi Mistrzejowice koło Krakowa:

[…] w kościele, jako parafianin, znakomity posesjonat, pchał się do ławki przy wielkim ołtarzu, a na księdza Waligórskiego raz się pół roku gniewał, że go upomniał cicho i skromnie o głośne gadanie w czasie sumy, tuż przy ołtarzu. Bo to ino wszedł, tak zaraz: „Jak się acan dobrodziej masz? A jakże tam zboże? Spadło, drożeje? […] jakby na targowicy.

fot.Autor nieznany / domena publiczna

Prace polowe w średniowieczu, miniatura z epoki

Do tego dochodziły zwolnienia chorobowe. Dla ludzi pracy fizycznej siły witalne były niezbędne do przeżycia. Uszczerbek na zdrowiu czy trwałe kalectwo stanowiły powód do wkroczenia na drogę sądową – co uczynił pewien kowal z Warty, którego poddani właścicielki wsi Rembieszów poważnie zranili w rękę, a tym samym pozbawili możliwości zarobkowania.

Czas wolny

Znamy już okoliczności, w których zwykły człowiek mógł sobie pozwolić na czas wolny od rozlicznych zobowiązań. Przyglądnijmy się teraz codzienności. Palące wydaje się pytanie, co też robotni i poddani robili w czasie wolnym od pańszczyzny i innych robót. I znów, pierwsza odpowiedź, wynurzająca się z zapisek źródłowych, brzmi: zarabiali pieniądze. Oferowali swoje ręce do pracy, imali się produkcji i handlu, najczęściej na drobną skalę. Chwytali leśne ptactwo i zanosili je do miast, w okresach zwyżki prac rolnych wyczekiwali na rosnące stawki wynagrodzenia. Chodzili po sąsiedzku na odrobek jedynie po to, by sąsiad przyszedł im pomóc, kiedy to będzie konieczne.

Dwór zwykle zważał na wolne od pracy swoich poddanych. O wszelkich przejawach nieposzanowania odpoczynku wiemy z protestów. Poza tym życie biegło normalnym torem. Respektowano wypoczynek nocny, przerwę w trakcie dnia pracy, jak również wolne dni świąteczne albo te określane jako nierobocze, kiedy według ustalonego między dworem a gromadą inwentarza pańszczyzna nie powinna obowiązywać. Próby wymuszeń dodatkowych prac, i to wykonywanych nocą, rodziły sprzeciw zarówno poddanych, jak i właścicieli wsi.

Chłopi wykorzystywali wolne od pańszczyzny, by podreperować domowe budżety, a także nabyć w mieście brakujące surowce i sprzęty. Chłopi nieco rzadziej pojawiają się w Krakowie w niedziele, ale już wiejskie kobiety przybywają tam częściej niż w tygodniu. Katecheci sarkali na chłopów, którzy czas świąteczny zamiast w kościele woleli spędzać nad kuflem piwa w oberży.

fot.PL Gloger-Encyklopedja staropolska ilustrowana / domena publiczna

Zygmunt Gloger „Encyklopedia staropolska” gospoda XVIII wiek w Osowcu

Pewien pleban żalił się przeciw dziedzicowi dóbr Stronska, że szlachcic – mimo wyraźnego wezwania z ambony kościelnej, aby w czasie suplikacji nie organizowano w granicach parafii tańców ani zabawy w gościńcach – nie stosował się do próśb i zezwalał poddanym na hulanki. Z kolei zastawny posiadacz Tęgoborza w ziemi sądeckiej zmuszał poddanych do pracy w dni świąteczne, przez co nie mogli oni chodzić na nabożeństwa. Wolnego w święta nie mieli też poddani w Męcinie, bo posesor wsi wysyłał niektórych z transportem na Ruś i do Krakowa, a także nakazywał im zastawianie sideł na dzikie zwierzęta.

Strona kościelna reagowała na skargi ludu, kiedy administracja dworska próbowała w okresie nawału robót wykorzystać na pańszczyznę dzień przeznaczony na świętowanie i odpoczynek albo na własne sprawy chłopskie. Znamy już przypadek oskarżonego o znieważenie kultu religijnego pana Stanisława Radzimińskiego, który sarkał, że diabli namnożyli świętych i poddani nie mają kiedy pracować. Kacper Cienski, duchowny z Piotrawina, oskarżył szlachcica Moszyńskiego o to, że ten zmuszał swych poddanych do pracy w dni świąteczne. Duchowny mógł jednak w ten sposób najzwyczajniej szukać haka na szlachcica, który najechał jego dobra.

Czasem chodziło o własny interes i szlachta powoływała się na dzień świąteczny – jak właściciel dóbr Cielce, którego poddani wyrąbali sto sosen w lesie należącym do sąsiednich dóbr Zielonczyn. Sąd ziemski nakazał mu zwołać nad nimi sąd wiejski, czego ten nie wykonał, ponieważ – jak się tłumaczył – był to dzień świąteczny. Pan Albert Gładysz protestował przeciwko Marcinowi Duninowi, trzymającemu część wsi Ryglice, że zmuszał chłopów do pracy w święta, a także w soboty, które według inwentarza miały być wolne. W dodatku wydłużył dzień roboczy aż do zmierzchu.

Podobne zażalenia przeciw Hieronimowi Cikowskiemu, dzierżawiącemu miasteczko Gorlice i okoliczne wsie, wnosili ich mieszkańcy. Poza nadzwyczajnymi robotami i podróżami zgłaszano zmuszanie do pracy w dni inne niż ustalone w inwentarzu. W takim wypadku wolne pozostawały chłopom wyłącznie dni świąteczne. Z kolei dzierżawca majątku głupczyńskiego posuwał się do ostateczności i zmuszał podległych sobie chłopów – wbrew umowie dzierżawnej – do pracy również w uroczyste święta i niedziele.

Katolickich świąt w dorocznym cyklu przypadło więcej niż obecnie. By nie zaburzać rytmu gospodarki, jeżeli w danym tygodniu przypadały dwa święta, to jedno traktowano jako „pańskie”, a drugie jako „chłopskie”. Szczegółowo ustalały to dwory wraz z konkretnymi gromadami. Panie i panowie ziemscy interweniowali również w indywidualnych sprawach swych poddanych, nawet jeżeli dotyczyły problemów podczas dłuższego pobytu poza wsią w związku z pracą najemną. Oto dziedzic wsi Wojczyce zaskarżył w grodzie sieradzkim właściciela Cieni Wielkiej, który mimo żądania sądu nie zwolnił swej służącej Justyny do stawiennictwa.

fot.Józef Szermentowski – Muzeum Narodowe w Warszawie / domena publiczna

Konflikty z dworem należały do codzienności.

W trakcie ciepłych miesięcy pracy było mnóstwo. W porze zimowej panował większy spokój, a pozostający w swoistej hibernacji rolniczej chłopi szukali dodatkowego grosza w mieście. Poza tym mężczyźni obtłukiwali cepami zboża po stodolnych boiskach. Kobiety wytrwale nosiły do miast pieczywo, jaja i nabiał. Zimą nie przepracowywano wszystkich dni pańszczyźnianych, bo i nie było tyle obowiązków do wykonania. Ale próby wymuszenia przez dwór odrobku zaległych dniówek wiosną natrafiały na opór poddanych. Chłop Mikołaj Lis w imieniu całej gromady królewskiej wsi Lubcza koło Biecza zgłosił sądowy sprzeciw względem rodziny Wąsowiczów, dzierżawców, ponieważ Józef Wąsowicz kazał odrabiać niewyrobione wcześniej dni wiosną – codziennie.

Tymczasem chłopi donosili, że szlachcic „dni świętych nie potrąca”. Kiedy w tygodniu jest jedno święto, ludzie mają pracować pół dnia, a w wypadku dwóch świąt pracują cały dodatkowy dzień. Jaśniepan spisał sobie tę strategię na specjalnej tablicy. Gromada nie miała więc czasu obsiać własnych pól. A do tego wszystkiego dochodziły jeszcze nadmierne czynsze, co na przednówku musiało się odbijać na kondycji ekonomicznej poddanych zubożałych przez martwy okres roku rolniczego.

Przeczytaj także: Coroczna walka o przetrwanie. Jak przeżyć przednówek?

Chłop Lis alarmował, że w ten sposób wieś została doprowadzona do ruiny, „ludzi około pięćset poszło i po innych pańszczyznach osiadło”, dlatego „pracowita gromada” udaje się „do akt jako sprawiedliwości, ucieczki”. Wreszcie chłopi dodali, że uciemiężenie i krzywdy ze strony dzierżawcy tej wsi królewskiej są „nad zwyczaj w tych powiatach i w szlacheckich dobrach, z których nie takie idą [w] Rzeczypospolitej”.

Rozumieli też, że byli w gorszej sytuacji niż chłopi od dziedziców. Problem nie został jednak rozwiązany, skoro rok później Jan Rdzak, innych chłop z Lubczy, skarżył się o przemoc ze strony dzierżawców: „nie pamiętając na prawa Pana Boga, które do miłości bliźniego pociągają, nie pamiętając na tak siła krzywd, pobicia […], ale jeszcze więcej dodając żalu i chcąc całe pospólstwo pogromić w nawałności i inwazji”. Wąsowicz wyjaśniał w proteście złożonym w bieckim sądzie grodzkim, że gromada go nie słucha, że napadła dwór i pobiła go, jak się określił w dokumencie, „ojca a dzierżawcę swego i pana”, przez co też go „w chorobę wpędziła”. Wobec pobicia dzierżawcy jego żona i synowie ruszyli z postronkami na chłopów, przebywających akurat w kościele.  Wyciągali ich stamtąd i bili, a do tego strzelali – nie wiadomo tylko, w jakim kierunku.

Dopiero chory dzierżawca wysłał w miejsce awantury pomocnika, by zakończył tę wendettę. Sytuacja w Lubczy pozornie się unormowała, ale dwór dalej po swojemu zarządzał najlepszymi dniami roboczymi pańszczyzny, czyli tymi z użyciem zaprzęgów. Nie wykorzystywał ich w należnym czasie, ale zatrzymywał je na okres pilnych prac rolnych, w czym jednak gospodarze widzieli swoją „ostatnią ruinę i ubóstwo”.

Gromada, owszem, będzie wykonywać prace i opłaty należne wedle spisanego dekretu, ale gdy tylko dwór zacznie żądać robót ponad zapis, poddani uznają to za pracę „nie z powinności, ale z przymusu”. Tak walczono o czas dla siebie i na regenerację.

Tekst jest fragmentem książki Mateusza Wyżgi Polska sarmacka. Historia zwykłych ludzi, Wydawnictwo Znak Horyzont, 2025 

Zobacz również

Nowożytność

Polska sarmacka – czyli jaka?

Polska sarmacka to świat, w którym życie toczy się między dworem, wsią i miastem, a codzienność wyznaczają obowiązki, zależności i walka o przetrwanie. Jak funkcjonowała...

8 grudnia 2025 | Autorzy: Mateusz Wyżga

Nowożytność

Czy chłopi byli niewolnikami?

Dla współczesnego człowieka pańszczyzna i poddaństwo mogą wydawać się formą niewolnictwa. Ale czy faktycznie polscy chłopi byli niewolnikami szlachciców?

5 czerwca 2025 | Autorzy: Artur Wójcik

Nowożytność

Chłop, czyli… chodząca rzecz

Honor, siła, sukces – po tym można poznać „prawdziwego” mężczyznę. A gdzie w tym wszystkim chłopi zniewoleni przez pańszczyznę?

29 grudnia 2024 | Autorzy: Gabriela Bortacka

Nowożytność

Dzień chłopa pańszczyźnianego

Praca od świtu do nocy, brutalne kary za ociąganie się z robotą i niekończąca się lista obowiązków. Jak wyglądała codzienność pańszczyźnianych chłopów?

21 grudnia 2024 | Autorzy: Maria Procner

Nowożytność

Wiejskie chałupy w dawnej Polsce

Oglądając wiejskie chaty w skansenach, można odnieść wrażenie, że chłopom pańszczyźnianym żyło się (jak na tamte czasy) całkiem luksusowo. Nic bardziej mylnego.

15 grudnia 2024 | Autorzy: Maria Procner

Nowożytność

Pijaństwo w Galicji

„W Galicji słońce tylko po to zdaje się świecić, by wskazywać chłopu drogę do karczmy” pisał Joseph Schultes. Skąd wzięła się galicyjska namiętność do alkoholu?

22 lutego 2024 | Autorzy: Maria Procner

KOMENTARZE

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

W tym momencie nie ma komentrzy.

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Przeglądaj książki historyczne w najlepszych cenach

Odkryj najciekawsze książki historyczne w atrakcyjnych cenach. Sekcja powstała we współpracy z Lubimyczytac.pl, największą społecznością miłośników literatury w Polsce – dzięki temu możesz wybierać spośród tytułów najwyżej ocenianych przez czytelników.