Aztekowie wierzyli, że to w tym miejscu swój początek miał świat piątego słońca, który powstał dlatego, że pewien skromny człowiek oddał dla niego swoje życie. Samo Teotihuacan skorzystało na tragedii innego, kompletnie zniszczonego miasta. Dlaczego jednak ono samo przestało istnieć?
Zgodnie z wierzeniami Azteków istniejący świat już czterokrotnie się zapadał, a raczej istniały dotąd cztery światy. Były one niedoskonałe i przez to zostały zniszczone wraz z istniejącymi na nich ludźmi oraz zwierzętami. Każdy z tych światów miał też swoje własne słońce, które również zostało zniszczone, przez co po każdym końcu wszystko ogarniały ciemności. Aztekom zaś dane było żyć pod piątym słońcem. Stąd zresztą i tytuł książki, na podstawie której napisany został ten artykuł.
A pod tym piątym słońcem dane im było żyć dzięki pewnemu śmiałkowi. Jak pisze Camilla Townsend: „Starcy opowiadali wnukom: «Kiedy wszystko pogrążone było w mroku, a świt nie nadchodził, bogowie zebrali się na naradę»”. Bo coś trzeba było uczynić, by przełamać ciemności, które zagościły na świecie i w których błądzili nieliczni już wtedy ludzie oraz zwierzęta. „Bogowie zebrali się w Teotihuacan na naradę. Mówili jeden do drugiego: «Kto uniesie ten ciężar? Kto weźmie na siebie odpowiedzialność za to, żeby wzeszło słońce i nastał świt?»”. O tym zaś, dlaczego w tym kontekście pojawia się nazwa Teotihuacan, opowiemy później.
Słomiany zapał… do samospalenia
Do tych nielicznych pozostałych ludzi zwrócili się bogowie, chcąc powierzyć komuś zaszczytne zadanie. Otóż ktoś musiałby wystąpić na ochotnika, złożyć siebie samego w ognistej ofierze, aby nowy świt mógł nastać. Bogowie wierzyli, że dokona tego Tecuciztecatl. Po chwili wystąpił pewien mężczyzna, stanowczo twierdząc, że da radę to zrobić. Bogowie szukali jednak jeszcze jednej osoby, ale nie zgłaszał się nikt. Wtedy sami wskazali na kolejnego mężczyznę, którego wybrali ze względu na jego prostotę. Nosił on imię Nanahuatzin. On nie czuł się bohaterem, ale uważał, że bogowie zawsze byli dla niego dobrzy. Dlatego też zgodził się oddać swoje życie za światło dla całego świata.
fot.domena publicznaNosił on imię Nanahuatzin. On nie czuł się bohaterem, ale uważał, że bogowie zawsze byli dla niego dobrzy
Kiedy nastał moment, w którym obaj mieli złożyć się w ofierze, ten, który z pewnością siebie zgłosił się na ochotnika, został bogato udekorowany. Otrzymał m.in. nakrycie głowy wykonane z piór czapli. Natomiast Nanahuatzin dostał jedynie ozdoby z papieru, a oprócz nich sosnowe igły i trzciny. Ogień na ofiarnym stosie zapłonął. Wszystko miało stać się o północy. Pierwszy ruszył ochotnik, ale jak pisze Camilla Townsend: „Buchnęły wysokie płomienie i zdjął go strach. Przerażony zatrzymał się, odwrócił, cofnął… spróbował ponownie… ale nie mógł się zdobyć na odwagę, by to zrobić”.
Przeczytaj też: Upadek Tenochtitlán
Miejsce, gdzie człowiek stał się bogiem
Nie zawahał się natomiast Nanahuatzin. Zamknąwszy oczy, bez cienia lęku rzucił się w płomienie, a jego skóra zaskwierczała. Wszystko to „by zaświtał dzień”. I dzięki niemu zaiste się tak stało. Najpierw niezwykłym blaskiem zajaśniała jego twarz, i to tak bardzo, że nikt nie mógł na nią spojrzeć, a następnie on sam stał się słońcem. Tym nowym, piątym słońcem, pod którym żyć mogli Aztekowie. Wszyscy ujrzeli, że nawet bogowie oddali cześć prawdziwemu bohaterowi-słońcu.
Widząc to wszystko, w końcu Tecuciztecatl zebrał się w sobie i rzucił w płomienie, ale stał się „tylko” księżycem. W ślad zaś za Nanahuatzinem i Tecuciztecatlem podążyły również dzielne zwierzęta: jaguar oraz orzeł. Jak wspomina autorka, w ten właśnie sposób udowodniły, że są wielkimi wojownikami. Nanahuatzina zaś kolejne pokolenia azteckich matek będą przedstawiać dzieciom jako wzór do naśladowania, mówiąc, że powinny być dzielne, ale zarazem skromne jak on.
Odnajdźmy teraz w tym wszystkim Teotihuacan, wielkie niegdyś azteckie miasto. Otóż Aztekowie na pewnym etapie wierzyli, że to właśnie tam, gdzie się znajdowało, Nanahuatzin rzucił się w płomienie. I to właśnie wiązało się z powyższą legendą. Sama zaś (łączona z boskością) nazwa Teotihuacan, znaczyła „miejsce ludzi, którzy stali się bogami” lub też „miejsce tych, którzy mieli wielkich bogów”. Badacze wywodzą ją zaś od biernej formy konstrukcji czasownikowej „teoti”, która oznacza „stać się bogiem”. Nazwa zaś została temu miejscu nadana przez przybyszów z północy, którzy natknęli się na ruiny tego potężnego niegdyś miasta. I to właśnie ich potomkowie uwierzyli, że to tutaj narodził się kolejny ziemski świat.
Przeczytaj też: Aztlan – legendarna „Atlantyda” Azteków
Natura nie znosi próżni
Przechodząc zaś od legend do historii, przyjrzyjmy się bliżej temu miastu. Aby w pełni zrozumieć, w jaki sposób urosło do takiej rangi, musielibyśmy cofnąć się nieco w czasie. Otóż w kotlinie, w centrum obecnego Meksyku (państwa), około 200 lat p.n.e. istniało potężne państwo-miasto Cuicuilco. Wyraźnie dominowało ono nad sąsiadami, ale do czasu. Do momentu erupcji pobliskiego wulkanu Xitle. Sama zaś erupcja pokryła Cuicuilco tak grubą warstwą lawy, że wieki później archeologowie musieli używać dynamitu, by się przez nią przebić. W rejonie powstała zatem luka. I w tę właśnie lukę wpisało się Teotihuacan, stając kolejnym istotnym centrum. Sprowadzili się też do niego nowi mieszkańcy. I tak pomiędzy III a VII wiekiem liczba ludności na liczącym wtedy 40 km² powierzchni mieście wzrosła aż do 75 000.
fot.The British Library / No restrictionsPlan Teotihuacán, 1888 rok
Wróćmy teraz na chwilę do wspomnianych przybyszy z północy, którym Teotihuacan zawdzięcza swoją nazwę i których zdaniem sam widok ruin mógł oszołomić. Otóż: „Miasto leżało między dwiema piramidami powlekającymi kontury dwóch wznoszących się na północy i wschodzie wzgórz; obie oddawały hołd potędze i boskości samej ziemi. Łączyła je wspaniała aleja, po której bokach stały domy, szkoły i świątynie ludu, który dawno zniknął. Skręcając w prostopadłą siatkę bocznych ulic i błądząc między pozostałościami dawnej cywilizacji, Nahua odkrywali setki domów otwartych na małe podwórka. Widzieli malowane ściany, akwedukty i dziury w ziemi, które służyły jako ubikacje. W dzielnicy świątyń wykute w kamieniu węże owijały się wokół wielkich schodów, a z murów sterczały na poziomie oczu głowy pierzastych węży. Były one koloru jasnej skały, ale widoczne tu i ówdzie barwne plamy świadczyły, że kiedyś były jaskrawo pomalowane”.
Obsydianowe zagłębie i hub handlowy
Teotihuacan dzieliło się na różne dzielnice. Oczywiście istniało skupisko domów, jak byśmy swojsko powiedzieli, szlachty, ale i przemysł miał tam swoje miejsce. Niezwykle istotna była dzielnica, w której mieszkali i produkowali swoje wyroby kamieniarze. Wytwarzali oni nie tylko posągi i groty włóczni, ale także noże oraz klejnoty i lusterka z obsydianu. Ta skała wulkaniczna była niezwykle cenionym materiałem. Zresztą samo Teotihuacan zostało założone w pobliżu kopalni obsydianu. W pewnym momencie obsydian się skończył, ale szybko znaleziono rozwiązanie tego problemu. Otóż jakieś 70 km dalej wybudowano kolejną kopalnię. A do transportu urobku wykorzystywano „zdobytych” na wyprawach wojennych niewolników.
Oprócz kamieniarzy cenieni byli również garncarze. Ich produkty były towarem eksportowym, dzięki którym Aztekowie mogli sprowadzać istotne dla nich wyroby pochodzące z odleglejszych krain. Zresztą w samym Teotihuacan nie brakowało pochodzących z innych miast kupców. Dla nich przeznaczone były mniejsze enklawy. O tym, że nie byli rdzennymi mieszkańcami Teotihuacan, wiemy dzięki pracom archeologicznym: to, co znaleziono w odpowiednikach ich kuchni oraz śmietnikach, zwyczajnie nie pasowało do „tradycyjnych” miejscowych wyrobów i zwyczajów. Na tej samej podstawie można wywnioskować, że prawdopodobnie Teotihuacan handlowało nawet z Majami.
Przeczytaj też: Tenochtitlán – piękna i… śmierdząca trupią krwią metropolia Azteków
Implozja społecznego gniewu
Niestety Eldorado w Teotihuacan nie trwało wiecznie. Coś się stało około roku 650. Czy to ucisk władców miasta stał się nie do zniesienia, czy zwyczajnie przyszedł czas na jakąś rewolucję? Czy i w jakim stopniu przyczyniła się do tego susza, która zdaniem naukowców nawiedziła wtedy okolicę? W każdym razie chłopi, być może wspierani przez niewolników, wszczęli bunt, który doprowadził do upadku miasta. Skąd zaś wiemy, że to była „wewnętrzna robota”?
fot.Jackhynes / domena publicznaWidok na Teotihuacán z piramidy Księżyca
Powyższy wniosek można wywieść ze zniszczeń. Otóż spalone zostały domy arystokracji i bogate dzielnice. Gdyby Teotihuacan zostało najechane przez obce wojska, to raczej domy zwykłych mieszkańców zostałyby zniszczone. Dlaczego? Ponieważ wrodzy wodzowie chcieliby je przejąć dla siebie. Tak czy inaczej, Teotihuacan tej rewolucji nie przetrwało. Historia zatem zatoczyła koło. Jeżeli przyjąć, że piąte słońce pojawiło się w Teotihuacan, to w tym czasie owo słońce zaszło. Świat Teotihuacan się skończył. Być może wtedy również, wybrany przez bogów w zupełnie innym miejscu, „narodził się” nowy Nanahuatzin.
Artykuł powstał na podstawie książki Camilli Townsend Piąte Słońce. Nowa historia Azteków, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2025.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.