O tym, że Karakalla był okrutnikiem, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. W końcu odpowiadał za śmierć własnego brata. Był przy tym fanem Aleksandra Wielkiego. Natomiast mieszkańcy Aleksandrii mieli doświadczyć pełni jego furii. Dlaczego? Powiedzmy, że nie znał się na żartach.

Powszechnie wiadomo było, że Karakalla był zafascynowany Aleksandrem Wielkim. Po całym Rzymie rozmieszczał posągi, jak i malowidła przedstawiające jego „idola”. Zresztą nie tylko. Czuł się wręcz niemalże inkarnacją Aleksandra, a zatem w jego państwie pojawiały się też malunki przedstawiające jego samego jako Macedończyka. Posługiwał się też należącymi niegdyś do niego przedmiotami, jak np. bronią czy kielichami. Bite były nawet monety, na których Karakalla trzymał tarczę z podobizną Aleksandra Wielkiego.
Jego obsesja na punkcie wielkiego wodza przybierała czasami absurdalne i groźne wręcz formy. Usłyszał np., że to Arystoteles odpowiadał za śmierć Aleksandra Wielkiego. W zemście zaczął prześladować arystotelików, a wszelkie odnalezione ich dzieła musiały spotkać los nieprawomyślnych ksiąg w czasach inkwizycji. Z drugiej strony ta niezdrowa fascynacja mogła wręcz narazić na śmierć podkomendnych cesarza. Oto bowiem na polu bitwy starał się kopiować taktykę Aleksandra i ustawiać żołnierzy w falangę: mieli oni poruszać się w zwartym szyku i trzymać skierowane tak do przodu, jak i do góry (w zależności od miejsca w szyku) włócznie. Już wtedy uważano taką strategię za anachronizm.
Przeczytaj także: Trajan i jego złote czasy
Wchodząc do grobowca Macedończyka, spodziewaj się opętania
Obsesji Karakalli z pewnością nie przysłużyła się wizyta w Aleksandrii, w trakcie której odwiedził grobowiec swojego idola. Tuż po tym ogłosił wszem wobec, że wniknął w niego duch Aleksandra Macedońskiego, który zmarł młodo, ale dzięki niemu będzie mógł nadal żyć. Kazał się wręcz tytułować zarówno „Wielkim”, jak i „Aleksandrem”. Było to w to grze jego pochlebcom, którzy, chwaląc cesarza, starali się go wręcz przekonać, że z wyglądu był bardzo podobny do swojego „wzorca”. Szczególnie absurdalnie wyglądał tutaj jeden z malunków, który jako żywo przywodzi na myśl jednego z wrogów Batmana: Harveya Denta „Dwie Twarze”. Oto bowiem przedstawiał on mężczyznę z ciałem herosa, którego twarz była podzielona na pół. Jak nietrudno się domyślić, połowa przedstawiała Aleksandra, a druga połowa Karakallę.

Popiersie Karakalli
Mając już tę wiedzę, moglibyśmy się spodziewać, że Karakalla potraktuje założone przez Aleksandra miasto z szacunkiem, o ile nie z uwielbieniem. Otóż nic bardziej mylnego. Dlaczego? Cóż, zadecydowało tutaj jego ego. Ale przyjrzyjmy się najpierw temu, co zaszło, kiedy w 215 roku dotarł do Aleksandrii. Otóż powitany został ze wszelkimi honorami. Witali go śpiewacy, muzycy, kadzidła, pochodnie i rzucane mu pod nogi kwiaty. To w tym właśnie czasie odwiedził grób Aleksandra Macedońskiego, czego konsekwencje opisane zostały powyżej. Cesarz udawał, że dobrze się bawi. Ale do czasu.
Zamiast fali rekrutów – rzeka krwi
Karakalla Wielki nakazał, by aleksandryjscy młodzieńcy zebrali się na placu i sformowali falangę, niby to na cześć Aleksandra Wielkiego. Prócz tego rzekomo miał wybrać spośród nich potencjalnych rekrutów do swojej własnej falangi. Zaszczyt, nieprawdaż? Należy przy tym nadmienić, że zebrani na placu nie mieli przy sobie żadnej broni. I kiedy tak czekali na to, czy zostaną dostrzeżeni przez cesarza, ten wraz ze swoją gwardią przyboczną nagle… zniknął. Do placu zaś zaczęli się zbliżać inni żołnierze. Tak zaś to, co się potem stało, opisał Islam Issa:
Wtedy nieuzbrojeni aleksandryjczycy zostali otoczeni przez rzymskich żołnierzy, którzy „poczęli ich mordować we wszelki sposób”. Jedni żołnierze zabijali młodzieńców, a inni kopali wielkie doły, do których wciągali zwłoki i zasypywali je ziemią – część ofiar była martwa, ale wielu pogrzebano żywcem. Herodian pisze: „Rzeź była tak straszliwa, że strumienie krwi płynęły przez równinę, a ujścia Nilu, choć wielkie, i wybrzeże wokół miasta zupełnie krwią zostały zabarwione”.

W Aleksandrii matkę Karakalli nazywano prześmiewczo Jokastą
Jest to jednak tylko jedna z wersji wydarzeń. Inna z nich została opisana przez Kasjusza Diona. Według niego Karakalla wcale nie ucieszył się na powitanie przez mieszkańców Aleksandrii. U bram miasta mieli czekać na niego ojcowie tej starożytnej metropolii – wszystkich nakazał wymordować. Następnie wkroczył na ulice, co stało się przyczyną rozruchów. Wtedy „uruchomił” swoje wojsko, które po zamknięciu wszystkich bram nakazało spędzić na wzgórze Rakotis młodych ludzi i to tam dojść miało do wspomnianej powyżej masakry. Co do tego, ile osób wtedy dokładnie zginęło, źródła są sprzeczne. Podawane liczby wahają się od 25 000 do nawet 100 000. W każdym razie była to prawdziwa rzeź. Ciała zaś zabitych zbierano, a następnie wrzucano do rozpalonych ognisk – dym z nich miał wisieć nad miastem tygodniami.
Polecamy także tekst: Rozrywki rzymskich cesarzy
Satyra prawdy się nie boi
No dobrze, ale co w ogóle doprowadziło Karakallę do aż takiej furii? Cóż, prawdopodobnie po prostu zabrakło mu odpowiedniej dozy samokrytycyzmu oraz dystansu do samego siebie. Bo przyczyną miała być satyra. Otóż mieszkańcy Aleksandrii zdawali sobie sprawę z tego, że nie uda im się tak łatwo wyzwolić spod władzy Rzymu. A zatem, chcąc nieco rozładować frustrację, postanowili przynajmniej z tej władzy zakpić. A nie było tutaj wdzięczniejszego tematu niż Karakalla.
Pewne wiadomości o nim dotarły do miasta i takie aspekty jego życia, jak problemy małżeńskie, zabójstwo brata czy wreszcie jego identyfikowanie się z Aleksandrem Wielkim, stały się powodem kpin mieszkańców Aleksandrii. To wszystko cesarz być może jeszcze by zdzierżył. Ale kolejna płaszczyzna żartów mogła już być dla niego nie do zniesienia, dotyczyła bowiem jego matki. Otóż w Aleksandrii matkę Karakalli nazywano prześmiewczo Jokastą. A przypomnijmy, że w mitologii greckiej Jokasta była matką Edypa, których to dwoje łączyły relacje wiadome. Wieści zaś o tych kpinach dotrzeć miały do Karakalli. I, delikatnie mówiąc, mu się nie spodobały. Nie na darmo zatem to, co wydarzyło się w 215 roku w Aleksandrii, Islam Issa nazywa masakrą satyryków.
Przeczyta także: Słynne ostatnie słowa cesarzy
Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni
Nawet później, kiedy krew już spłynęła, a dym opadł, Karakalla nie dawał miastu wytchnienia. Kontynuował rozpoczęte wcześniej tępienie arystotelików. Zamykał ich sale i palił książki. Nie pozwalał też na żadne swobody religijne. Miejscowych gnębił za wiarę w egipskich bogów. Nie w smak byli mu też chrześcijanie i Żydzi – każdy przejaw monoteizmu był przez niego tępiony. Czy jego działalność odbiła się na ówczesnej kondycji Biblioteki Aleksandryjskiej i Musejonu? Nie jest to wykluczone.

Bez ceregieli dobył miecza i przebił nim cesarza
Jak na ironię, wzorem swojego idola Karakalla zorganizował wielką wyprawę wojenną na wschód. I skończył marnie. Oto bowiem w momencie, gdy udał się za potrzebą, dopadł go jeden z pretorianów, zapewne niezadowolony z braku awansu. Bez ceregieli dobył miecza i przebił nim cesarza. Tym razem wieści rzymskie dotarły do Aleksandrii. I wywołały prawdziwą euforię: tyran i kat miasta nie żyje. A rocznica śmierci Karakalli stała się odtąd w Aleksandrii prawdziwym świętem. Można zatem powiedzieć, że w pewnym sensie pamięć o nim w tym mieście nie zaginęła.
Przeczytaj także: Dlaczego upadł Rzym?
Bibliografia
- H. T. Davis, Alexandria, the Golden City, vol. II – Cleopatra’s City, Charles W. Miller Co., Evanston 1957.
- I. Issa, Aleksandria. Miasto, które zmieniło świat, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024.
- A. Krawczuk, Poczet cesarzy rzymskich. Pryncypat, Iskry, Warszawa 1996.
- N. J. Saunders, Alexander’s Tomb: The Two-Thousand Year Obsession to Find the Lost Conqueror, Basic Books, Cambridge 2007.
- I. Syvänne, Caracalla. A Military Biography, Pen & Sword Books Ltd., Barnsley 2017.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.