Po śmierci Józefa Poniatowskiego w 1813 roku jego ciało sprowadzono do Polski. Ale ostatnia droga księcia była wyboista. Ba, niemal doszło do rozlewu krwi!

***
Zwłoki księcia Józefa Poniatowskiego przeleżały w wodach Elstery pięć dni. Wieczorem 24 października 1813 roku wydobył je miejscowy rybak, niejaki Friedrich. Uczynił sobie z tego dodatkowy dochód, gdyż ciało marszałka Francji i wodza wojsk Księstwa Warszawskiego pokazywał ciekawskim za drobną opłatą. Na wieść o tym procederze kilku polskich oficerów pozostałych w Lipsku jako rosyjscy jeńcy wykupiło zwłoki swego dowódcy i uzyskało pozwolenie na tymczasowe złożenie ich w podziemiach ratusza.
Stąd po oficjalnych oględzinach i identyfikacji przez generałów Ludwika Kamienieckiego i Aleksandra Rożnieckiego ciało księcia zamknięto w miedzianej trumnie i przewieziono do magistratu na przedmieściach Grimmy, przy kościele świętego Jana.
Za carskim pozwoleniem
Pierwsze przez Lipsk na początku czerwca 1814 roku przejeżdżały oddziały generała Jana Henryka Dąbrowskiego. Generał nie zapomniał o swym bohaterskim wodzu. Polecił otworzyć trumnę księcia Józefa Poniatowskiego i zabalsamować jego zwłoki, czego dokonał doktor Johann Ehrlich. Dąbrowski nie uzyskał jednak zgody rosyjskiego gubernatora Saksonii, księcia Repnina, na zabranie ciała do kraju.
Zaszczytu tego doświadczyła dopiero druga grupa wojsk polskich, dowodzona przez generała Michała Sokolnickiego, która do Lipska dotarła miesiąc po Dąbrowskim. Polacy musieli czekać na przybycie do stolicy Saksonii cara, by ten osobiście zezwolił na zabranie trumny. Książę Repnin polecił Sokolnickiemu, by większość swego wojska wysłał w drogę, a przy sobie pozostawił tylko eskortę, która miała tworzyć kondukt. Generał wybrał stu osiemdziesięciu konnych oficerów i dwustu krakusów. Karawan, który miał przewieźć ciało księcia, ufundował sam Sokolnicki.

Książę Józef Poniatowski przed frontem grenadierów, obraz Januarego Suchodolskiego z 1857 roku.
Ustalono też porządek eskorty, który utrzymano przez całą drogę, aż do Warszawy. Na przodzie jechało czterech oficerów z całunem, za nimi poczet z ośmioma sztandarami. Następny był oficer dyżurny (nie niżej niż w randze kapitana) w asyście dwóch oficerów sztabowych, a przed samym karawanem oddział krakusów. Za karawanem podążała reszta eskorty z generałem Sokolnickim na czele.
Honory należne feldmarszałkowi
Zgodnie z przewidywaniami Aleksander (I – przyp. red.), zatrzymawszy się w Lipsku na kilka dni, podpisał zgodę na powrót szczątków doczesnych swego bohaterskiego przeciwnika do kraju i naznaczył 17 lipca dniem wyjazdu konduktu. Ceremonia ta miała bardzo uroczystą oprawę. Do miasta ściągnięto wszystkie obozujące w jego rejonie wojska rosyjskie i pruskie. Tak opisywał tę chwilę jeden z członków eskorty, kapitan Antoni Białkowski:
„Przy wynoszeniu zwłok z grobu artyleria obu wojsk, rozstawiona po placach, uderzyła z dział salwę, a piechota, zacząwszy od kościoła, pod którym grób się znajdował, aż do gościńca za miastem dawała ognia batalionami z ręcznej broni. […] Gdyśmy się zbliżali do czoła wojska rosyjskiego, na którego czele stał książę Repnin z całym swym sztabem, oddawano ciału honory należne feldmarszałkowi, bo takie było polecenie n.[aszego] pana [cara Aleksandra]. Książę Repnin przeprowadził ciało przed frontem swych wojsk, uszykowanych w liniach, które prezentowały broń, biły w bębny, muzyka grała marsza, a oficerowie salutowali ciału, przed którym pochylono sztandary”.
Po tym uroczystym przejeździe, kiedy kondukt minął już oddające honory wojska, książę Repnin dał mu rozkaz zatrzymania się i wygłosił mowę pożegnalną, w której, jak podkreślał kapitan Białkowski,
„pamiętne wyrzekł słowa: «Na popiołach tego walecznego wodza potwierdźmy sobie wieczną przyjaźń między polskim a rosyjskim narodem». Po skończonej mowie wojska wszystkie, zaszedłszy plutonami, defilowały przed karawanem ze spuszczonymi sztandarami, niosąc broń spuszczoną jak do pogrzebu. Po przedefilowaniu, znowu we właściwym porządku, uszykowały się wojska w linie po drugiej stronie szosy, a gdy karawan ostatecznie ruszył, książę z całym naczalstwem odprowadził zwłoki aż do granicy lipskiej, blisko pół mili. Wojsko wykonało salwę, dając trzy razy ognia batalionami, a działa przedłużały strzały tak długo, jak tylko nasz konwój widzieć mogły, co już przy zmroku się ukończyło”.
Czytaj też: Lance do boju, szable w dłoń… Rozmowa z prof. Dariuszem Nawrotem o micie wojen napoleońskich
„Wiozą cielca, któregośmy w Elsterze utopili!”
Ten triumfalny pochód trwał przez całą Saksonię. W każdej, nawet najmniejszej mieścinie na kondukt czekały delegacje mieszkańców, kompanie honorowe miejscowych garnizonów, a w świątyniach, nie wyłączając ewangelickich, odprawiano nabożeństwa żałobne i modły za duszę księcia. Wydawało się, że podobnie będzie na Dolnym Śląsku, ale tu świeże były pretensje do polskich żołnierzy za ich zwycięstwa nad pruskim wojskiem w kampanii jesiennej 1813 roku.
W Rogoźnicy Polacy natknęli się na oddział landwery, którego żołnierze nie tyle nie oddawali konduktowi należnych honorów, ile głośno lżyli Poniatowskiego. Dowódcą konduktu był wówczas major Wincenty Malinowski, gdyż generał Sokolnicki postanowił niezwłocznie udać się do kraju, by dopilnować uroczystości powitalnych. Major, dowiedziawszy się, że landwerzyści mają rozkaz wymarszu z Rogoźnicy o tej samej godzinie co jego ludzie, polecił opóźnić wyjazd o kilka godzin, by nie doszło do jakichś burd na drodze.
Nie docenił zapiekłości Prusaków, gdyż ci, oddaliwszy się od wsi parę kilometrów, czekali na kondukt pod lasem. Krakusi, jadący na przedzie, pierwsi dostrzegli landwerzystów, ruszyli kłusem, by szybko nieprzyjaciół wyminąć. To samo uczyniła reszta konduktu, lecz, jak wspomina kapitan Białkowski:
„Gdy oni to zobaczyli, jak najśpieszniej zaczęli się skupiać, chcąc niejako nam przejście zatamować, ale nie zdążywszy, zbliżali się tylko śpiesznie, strasząc nasze konie stemplami od broni. Gdy widzieli, że nasze konie są oswojone z bronią, przeto na inny sposób się wzięli. Zaczęli wszyscy wykrzykiwać najobelżywsze wyrazy: «Gdzie ten gnój wieziecie?». Inni: «Wiozą cielca (bo widzieli na całunie ciołki [herb rodu Poniatowskich]), któregośmy w Elsterze utopili!». Na koniec wygadywali, co tylko może być najokropniejszego”.
Czytaj też: Jak polski książę ocalił pijanych Francuzów przed pewną zagładą
Pojedynek o honor narodowy
Polacy ze spokojem wysłuchali tych obelg i zauważywszy, że za landwerzystami stoi kilku ich oficerów, chcieli ich prosić, by poskromili swych ludzi, ale kiedy podjechali do nich bliżej, okazało się, że nie tylko cieszą się z ich poczynań, lecz także podburzają do głośniejszego przeklinania pamięci księcia. Na to polscy oficerowie postanawiają żądać satysfakcji w pojedynku. Wyznaczają pięciu najlepszych szermierzy, którzy powrócili do pruskich oficerów. W imieniu Polaków przemówił do nich Ress, oficer kirasjerów:
„Panowie oficerowie! Nie mamy żadnej urazy za te obelgi waszych żołnierzy, bo to jest bydło. Ale wy, którzy mogąc temu zapobiec, jeszczeście ich podburzali, jesteście odpowiedzialni, przeto wymagamy od was osobistej satysfakcji. Jest nas tu tylu, ilu was, prosimy zatem, z kim się komu podoba”.

Śmierć ks. Poniatowskiego w Elsterze.
Skonsternowani Prusacy nic na to nie odpowiedzieli, tylko dali swym żołnierzom rozkaz, by tworzyli kolumnę bojową, za którą się ukryli. Ress, widząc ich tchórzostwo, krzyknął: „Jeśli z nami na ostrze szabli nie pójdziecie, zmusicie nas do użycia płaza!”. Zobaczywszy, że landwerzyści szykują broń do strzału, na pomoc swym oficerom pospieszyli krakusi i niechybnie doszłoby do bitwy, lecz na szczęście nadjechała wtedy kolaska z majorem Malinowskim. Oficerowie skupili się wokół dowódcy i szybko zdali relację z wydarzeń. Major odpowiedział im stanowczo: „Dobrze, żeście się, panowie, o honor narodowy upomnieli, ale z tym wszystkim proszę udać się na miejsce, a ja rzecz tę sam załatwię”.
Następnie zwrócił się do pruskich oficerów, kto z nich dowodzi oddziałem. Odpowiedzieli, że podpułkownik Potuliński, którego jednak między nimi nie było, gdyż jakieś sprawy zatrzymały go w Rogoźnicy i miał dołączyć do oddziału w drodze. Wobec tego major Malinowski oświadczył Prusakom, że poczeka na ich dowódcę i będzie żądał od niego satysfakcji. Nie trwało to długo, gdyż podpułkownik Potuliński nadjechał po półgodzinie.
„W każdym wojsku należy czcić czyny wielkie”
Usłyszawszy od majora o karygodnych poczynaniach podwładnych, stropił się wyraźnie i od razu rozkazał aresztować najstarszego po sobie oficera i wszystkich dyżurnych podoficerów swego batalionu. Przeprosiwszy majora, obiecał, że wyciągnie wobec winnych surowe konsekwencje. A że dotrzymał słowa, Polacy mogli się przekonać na kolejnej stancji, gdzie zobaczyli żołnierzy batalionu Potulińskiego za karę dźwigających na plecach dodatkowy ekwipunek. I to nie był jeszcze koniec całej historii.
Po popasie powtórzyła się ta sama sytuacja co w Rogoźnie. Kondukt z trumną księcia Poniatowskiego znowu miał wyruszać w drogę tego samego dnia co niesławny oddział landwery. Major Malinowski na wszelki wypadek wydał rozkaz, by puścić landwerzystów przodem. Obawiał się, że rozjuszeni karami żołdacy ponownie będą lżyć na drodze pamięć księcia, co niechybnie doprowadziłoby do rozlewu krwi. Kondukt ujechał spory kawałek drogi w spokoju i wydawało się, że już nic mu nie grozi, kiedy nagle jadący na przedzie krakusi zaczęli meldować, że na rozstaju dróg batalion Potulińskiego stoi rozwinięty w szyku bojowym.
Major Malinowski, dawszy swym ludziom słowo, że spór jest zażegnany, nie mógł zawrócić ani zmienić marszruty. Pozostawało mu jedynie dać rozkaz „naprzód”. Gdy kondukt zbliżył się do pozycji landwerzystów, wyjechał ku niemu podpułkownik Potuliński i uchyliwszy kapelusza przed polskim majorem, poprosił, by kondukt przedefilował uroczyście przed jego żołnierzami. Kiedy sprezentowano broń i dobosze zabili w bębny przed karawanem z trumną księcia Poniatowskiego, podpułkownik Potuliński przemówił do podwładnych:
„Żołnierze! Mylne jest wasze wyobrażenie, że obcemu wodzowi nie należą się zasłużone honory, a natomiast rzucanie ohydnych obelg. W każdym wojsku należy czcić waleczność i czyny wielkie w tych, którzy sobie na to zasłużyli, chociażby to byli i nieprzyjaciele, bo oni to nawzajem dla nas uczynią. Wczorajsze uchybienie zasługuje na naganę i jedynie tylko mam wzgląd na was, młodzi żołnierze, którzy nieoswojeni jeszcze jesteście z ustawami wojennymi”.
Po tej przemowie raz jeszcze pruski dowódca przeprosił majora Malinowskiego, który podziękował i zapewnił go, że czuje się tym usatysfakcjonowany. Jak wyjaśnił Potuliński, wiedząc, że w tym miejscu drogi konduktu i jego batalionu się rozejdą, nakazał czekać tu swoim żołnierzom kilka godzin, by raz na zawsze wyprowadzić ich z błędu.
Ostatnie pożegnanie
Dotarłszy do granicznego Krosna nad Odrą, polscy żołnierze z radością zauważyli, że za pruskimi słupami granicznymi stoją słupy świeżo pomalowane w biało-czerwone pasy, a do nich przybito tablice z białymi orłami na czerwonym polu. Od razu też zauważyli zmianę w postawie mieszkańców. Już w pierwszej miejscowości po polskiej stronie – w Kargowej – witały ich entuzjastycznie tłumy mieszkańców i tak już było na całej trasie przejazdu: Poznań, Konin, Kościelec, Kłodawa, Krośniewice, Kutno.

Sarkofag księcia Poniatowskiego w krypcie św. Leonarda na Wawelu.
13 sierpnia kondukt dotarł do Łowicza. Tu zwłoki księcia Poniatowskiego po uroczystej ceremonii złożono w kolegiacie, by poczekać na przybycie korpusu polskiego prowadzonego z Francji przez generała Wincentego Krasińskiego. Nastąpiło to 7 września i wtedy kondukt ruszył dalej, ku Warszawie. Po niezwykle uroczystej ceremonii żałobnej trumnę z ciałem księcia Józefa Poniatowskiego złożono w podziemiach kościoła Świętego Krzyża. [W lipcu 1817 roku zwłoki księcia zostały przeniesione do katedry na Wawelu, co zapoczątkowało tradycję chowania tam bohaterów i wieszczów narodowych – przyp. red.].
Źródło:


Il. otwierająca tekst: Horace Vernet/domena publiczna
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.