Ateńską demokrację stawia się za wzór, ale wcale nie była idealnym ustrojem. Za dochodzenie swoich praw przed trybunałem ponoć można było dostać karę śmierci!
W jaki sposób osiąga się pełnoletność i po raz pierwszy uzyskuje pełnię praw publicznych? Cóż za niedorzeczne pytanie! Wystarczy ukończyć 18 lat i otrzymać pierwszy w życiu dowód osobisty. I już. Ale w starożytnej Grecji bynajmniej nie było to takie proste. Ba, były podstawy, aby greckiej pełnoletności się bać. Dlaczego? Otóż grecki mężczyzna (o równości płci wobec prawa wówczas nie słyszano – i zapewne nie chciano słyszeć), aby zostać pełnoprawnym obywatelem, musiał zostać wpisany na specjalną listę obowiązującą w danej gminie. I wcale była to tylko formalność.
Musiał bowiem udowodnić, że obywatelstwo mu się należy. I tu zaczynały się schody: jak to udowodnić? Najprościej było po prostu uzyskać zapewnienie ojca. Ewentualnie świadków mogących potwierdzić, że ojciec uznał wnioskodawcę za swego syna. Ale co, jeżeli znajdą się życzliwi plotkarze, którzy zaczną rozpowiadać, że matka źle się prowadziła? Albo podważą uznanie owego młodego człowieka przez ojca? Marek Węcowski w książce Tu jest Grecja! pisze:
Gdyby takie świadectwa przeważyły, młodzieniec nie zostałby zaliczony do grona obywateli, a gdyby odwołał się do sądu i przegrał również tam, zostałby automatycznie oskarżony o próbę uzurpacji obywatelstwa, co – jak możemy się spodziewać, biorąc pod uwagę obsesję obywateli na tym punkcie – było surowo karane. Gdyby młodzieńcowi udowodniono tę przewinę, groziła mu wręcz utrata wolności i sprzedaż w niewolę.
Wyobraźmy sobie, że takie regulacje obowiązują i dzisiaj. Aż strach byłoby złożyć wniosek o wydanie dowodu osobistego…
Do zobaczenia za 10 lat
Za to inny mechanizm, którym dysponowali starożytni Grecy, zapewne przypadłby do gustu wielu wyborcom, którzy chcieliby mieć narzędzie do kontrolowania rządzących. Co roku w Atenach urządzane bowiem było głosowanie, podczas którego można było podjąć decyzję o tym, że ten czy inny niepopularny polityk zostaje wygnany na 10 lat. To ostracyzm, czyli inaczej sąd skorupkowy (od słowa ostraka – skorupka). Funkcjonował on od roku 508/507 p.n.e. Wprowadził go „ojciec założyciel” ateńskiej demokracji, czyli Klejstenes.
W przebiegu procedury miały miejsce dwa głosowania. Na samym początku Zgromadzenie Ludowe podejmowało decyzję, czy w danym roku zachodzi w ogóle potrzeba przepędzenia kogoś na cztery wiatry. I faktem jest, że na ogół głosowano na „nie” (być może w związku z wysokim kworum lub wymogiem większości kwalifikowanej). Ale nie zawsze…
Można sobie wyobrazić, jak stresujące musiało być to dla polityków, którzy znajdowali się „na świeczniku”. W ich dobrze pojętym interesie leżało zatem osiągnięcie możliwie jak najszerszego porozumienia, aby głosowanie zakończyło się rezultatem negatywnym. Musieli jednak chociaż do pewnego stopnia być w stanie sobie wzajemnie zaufać. A i toczona pomiędzy nimi walka polityczna musiała mieścić się w jakichś ramach. Po wszystkim mogli podać sobie ręce i odetchnąć z ulgą: bezpieczni przez kolejny rok!
- Falanga. Ta wojskowa formacja zapewniała wielokrotne zwycięstwa na polach starożytnych bitew
- Porzucane, zabijane, sprzedawane na „targach potworów”. Jak w starożytności traktowano niepełnosprawne dzieci?
- Fekalia zabijały więcej ludzi niż wojny! Jak starożytni Grecy i Rzymianie radzili sobie bez papieru toaletowego?
Woził Temistokles razy kilka…
Mogło się jednak zdarzyć, że wynik głosowania okazywał się pozytywny. Co wtedy? Sięgano po wspomniane skorupki. Nie było wyjścia. Zapewne w tym przypadku nie istniał już wymóg kworum ani żadne inne ograniczenia. Natomiast czy taki mechanizm miałby szansę sprawdzić się i dzisiaj? Marek Węcowski ma tutaj poważne wątpliwości. Jak pisze w książce Tu jest Grecja!:
Wyobraźmy sobie jednak, co działoby się dzisiaj, gdybyśmy dysponowali takim narzędziem w naszych demokracjach. Możemy założyć, że naprawdę niebezpieczny dla wspólnoty, dążący do władzy tyrańskiej populista nie poszedłby na wygnanie. Jego popularność pozwoliłaby mu skazać kogoś innego, a on sam stałby się jeszcze niebezpieczniejszy niż dotąd.
Zresztą w historii Aten zdarzały się takie przypadki. Weźmy chociażby Alkibiadesa, który w tym celu dogadał się nawet ze swoim wrogiem. Inną słynną postacią, która próbowała rozgrywać sądy skorupkowe na swoją korzyść, był zwycięzca spod Salaminy (bitwa ta miała miejsce w 480 roku p.n.e.), czyli Temistokles. Skutecznie usuwał w ten sposób kolejnych konkurentów – rok po roku, jednego po drugim. Ale los spłatał mu figla, ponieważ w jednym z głosowań Ateńczycy zdecydowali się wygnać… jego samego!
Czytaj też: Wino, alfabet i śpiew. Ulubioną rozrywką starożytnych Greków były całonocne pijatyki
Powszechny dostęp do sądów? Wolne żarty!
Generalnie ciężko było się sądzić w starożytnych Atenach. Po pierwsze, przestępstw nie ścigano z urzędu. A zatem ofiary musiały same dochodzić swoich praw w sądzie. I same być oskarżycielami. Albo własnymi adwokatami. Nie koniec jednak na tym! Po drugie: przed ateńskim trybunałem mogli występować jedynie pełnoprawni obywatele. A zatem nie dotyczyło to metojków. Ani kobiet. Ani osób niepełnoletnich.
Ateńczycy należący do którejś z tych trzech kategorii byli zdani na łaskę i niełaskę innych, którzy pełnoprawnymi obywatelami byli. Musieli posiadać swojego reprezentanta, którego zwano kyrios, czyli po prostu „pan” lub „władca”. Kobiety i młodociani korzystali zazwyczaj z pomocy ojców, mężów, braci, krewnych itp. A co z osobami, które z racji pochodzenia nie mogły być obywatelami? Cóż, musiały sięgnąć głębiej do kieszeni, ponieważ za prawną „opiekę” trzeba było zapłacić.
Z posiedzeniami ateńskich trybunałów związana jest pewna ciekawostka dotycząca powszechnie znanego przyrządu do mierzenia czasu. Chodzi tutaj oczywiście o klepsydrę. Sama nazwa pochodzi od dwóch greckich słów – klepto (kradnę) oraz hydor (woda). A zatem klepsydra to po prostu złodziej wody. A jako że pozwalała na mierzenie jedynie krótkich odcinków czasu, używano jej podczas rozpraw sądowych, aby zabierające głos strony wiedziały dokładnie, jak długo jeszcze może trwać ich wypowiedź.
Czytaj też: Czy wszyscy starożytni Grecy naprawdę byli homoseksualistami? [18+]
Amnestia, czyli „gruba kreska”
W kontekście paradoksów ateńskiego sądownictwa warto wspomnieć jeszcze o jednym ewenemencie. A jest nim amnestia. Obecnie słowo to kojarzy nam się z umożliwieniem skazanym opuszczenia zakładów karnych. Czyli darowaniem win. W Atenach w sumie wyglądało to podobnie. Aczkolwiek miało nieoczekiwane skutki uboczne. A wszystko było następstwem wydarzeń, które miały miejsce w 403 roku p.n.e., kiedy to demokratyczni partyzanci pobili oligarchów, tzw. „trzydziestu tyranów”, których do władzy wynieśli z kolei Spartanie.
Ponieważ stacjonowali oni w pobliżu, konieczna stała się „dobrowolna” ugoda. Najbrutalniejsza trzydziestka i ich najważniejsi pomocnicy oczywiście mieli być sądzeni, ale co do reszty… Tym winy miały zostać puszczone w niepamięć. Była to właśnie amnestia – od słowa mneme, czyli „pamięć”. Zobowiązano się „nie wspominać” czy też „nie przypominać” zła, jakie zdarzyło się za rządów oligarchicznych. Mówienie o tym publicznie było surowo zakazane. O dochodzeniu przed sądem swoich praw nie wspominając. A co, jeżeli ktoś by się jednak na to poważył? Jak informuje Marek Węcowski: Według legendy pierwszy demokrata, który spróbował uzyskać sprawiedliwość w sądzie, został przez demokratyczne już władze skazany na śmierć. Być może dla przykładu.
Nie powinien zatem dziwić fakt, że – na co zwraca uwagę cytowany autor – sprawa amnestii była w Polsce porównywana do braku rozliczeń po wyborach w roku 1989. Najczęściej nazywa się to „grubą kreską”, jednakże sam premier Tadeusz Mazowiecki tak naprawdę użył tego sformułowania w zupełnie innym znaczeniu.
W Polsce w ogóle zrezygnowano z procesów, w Atenach rzeczywiście osądzono niektórych popleczników reżimu oligarchów. I jeden z najsłynniejszych filozofów zapłacił za to najwyższą cenę. Mowa tu o Sokratesie. Czym zawinił? Formalnie oskarżono go o „psucie młodzieży”, ale jego uczniami byli właśnie wyjatkowo okrutni oligarchowie, tacy jak Kritiasz, Charmides czy wspomniany już Alkibiades. Cóż, oligarchowie zawinili, Sokratesa otruto. A wszystko w imię demokracji.
KOMENTARZE (2)
Nie znam do końca istoty książki, której nie czytałem, ale czy traktuje ona tylko o Grecji i świecie hellenistycznym?
Jeżeli tak, to dlaczego na okładce jest scytyjski grzebień, mający wspólnego tyle z Grecją, co Niemcy z Mongolią?
A jeżeli nie, tzn. obejmuje ona treścią cały antyk, w tym kulturę Scytów, to przepraszam za niecelną dygresję.
Demokracja/ochlokracja już wówczas była znamieniem upadku jak szybko pokazała Historia – upadek starożytnego świata, Grecji i Rzymu…
Por. Arystoteles, Sokrates, Platon, E. Cioran, JOY Gasset, SI Witkiewicz, JKM…