Fenomenem belle epoque była miłość do... absyntu! Żaden inny alkohol nie uzyskał takiego statusu i nie był tak chętnie przedstawiany w sztuce, jak piołunówka.
Po raz pierwszy zaczęto ją produkować w Szwajcarii. Od 1805 roku dzięki Pernodowi absynt znano już w niektórych regionach Francji. Żołnierze biorący udział w podbojach kolonialnych używali go jako skutecznego środka przeciwko malarii i dyzenterii. Wojskowi pijali absynt regularnie także po powrocie do kraju – w ten sposób trafił do paryskich lokali. Nowy smak z przeważającą nutą anyżu i chłodna woda z dodatkiem cukru, łagodząca gorycz alkoholu, czyniły go atrakcyjnym również dla pań. Wkrótce stał się napojem serwowanym jako aperitif. W szczytowym okresie popularności trunku niektóre lokale sprzedawały około dwudziestu litrów absyntu dziennie.
Zakazana piołunówka
Roślina znana w Polsce jako piołun, w języku francuskim absinthe, nosi łacińską nazwę Artemisia absinthium. Od wieków uznawana jest za leczniczą, zwłaszcza w walce z febrą, mdłościami. Ma właściwości pobudzające i tonizujące. Farmaceuci przygotowywali z jej kwiatów i liści syropy, olejki i napoje przeciw wymiotom. Najbardziej groźnym składnikiem absyntu jest tujon, substancja silnie pobudzająca, w większych dawkach wywołująca drgawki, konwulsje, pogłębiająca stany epileptyczne.
Sam trunek otrzymywano przez macerację piołunu, anyżu, kopru włoskiego oraz hyzopu w alkoholu i destylację. Opcjonalnie dodawano melisę, soję, kolendrę, miętę, rumianek lub badian. Nie było jednej uniwersalnej receptury i jednego absyntu. Największą sławą cieszył się Pernod. Obecnie znów można się nim delektować po zniesieniu w 2011 roku zakazu produkcji piołunówki, który wprowadzono w 1915 roku, gdy tujon uznano za szkodliwy dla układu nerwowego. Wówczas na decyzję władz wpłynęły protesty obrońców trzeźwości upatrujących w trunku źródła degeneracji i przyczyny rodzinnych nieszczęść.
Natchnienie od zielonej wróżki
Nazywano go zieloną wróżką, zieloną muzą, a moment jego spożywania – zieloną godziną. Piciu absyntu towarzyszył specjalny rytuał. Na szklance z nóżką kładziono ażurową łyżeczkę, na niej kawałek cukru, przez który wlewano alkohol. Były też do niego specjalne fontanny, karafki i szklanki.
Pod koniec XIX wieku, u szczytu swej popularności, niedrogi i dostępny wszędzie absynt stał się ulubionym towarzyszem artystów, podstawą alkoholowych libacji w podrzędnych barach lub degustacji w wyższych sferach. Otaczała go nieco demoniczna aura. Nie wiadomo dokładnie, na czym polegała jego magia. Podobno szukano w nim natchnienia, fascynował jego nienaturalnie zielony kolor. Cokolwiek przyciągało doń artystów, robiło to skutecznie. Wielu pozostało wiernych zielonej wróżce całe życie. Nie przeszkadzał im inny przydomek ulubionego trunku: przesiadka do Charenton.
Słynne ofiary absyntu
Absynt ukochał Henri de Toulouse-Lautrec, który pijał go litrami. Miał nawet specjalną laskę, w której ukryte były fiolka i szklaneczka, aby mógł po nie sięgnąć przy każdej okazji. Był specjalistą od przygotowywania koktajli dla przyjaciół, między innymi Aristide’a Bruanta i Yvette Guilbert. Szczególnie cenił mieszankę absyntu i koniaku, którą nazywał trzęsieniem ziemi. Mawiał, że lubi étouffer un perroquet (udusić papugę), co oznaczało popijanie absyntu. Poił nim oswojonego kormorana; ciesząc się, że alkohol smakuje ptakowi, oznajmiał: „Ma to po mnie”. Twierdził, że kolor zielony prześladuje go jak diabelska pokusa.
Wreszcie uzależnienie od alkoholu zaczęło zagrażać jego wątłemu zdrowiu, już i tak poważnie nadszarpniętemu przez postępujący syfilis. Toulouse-Lautrec miewał omamy, napady szału, drgawki. Po jednym z takich ataków, w 1899 roku, matka internowała go w szpitalu dla nerwowo chorych. Zmarł porażony paraliżem w roku 1901.
To dzięki niemu z absyntem zaprzyjaźnił się inny genialny malarz, Vincent van Gogh. Spędzali razem całe noce w Café Le Tambourin, nowym miejscu spotkań neoimpresjonistów. Zielona wróżka uwiodła swoją kolejną ofiarę, aby poprowadzić ją wprost ku śmierci. Van Gogh chorował na epilepsję, więc picie absyntu, a zwłaszcza jego nadużywanie, było dla niego bardziej niebezpieczne niż dla zdrowego człowieka.
Kilkukrotnie próbował skończyć z nałogiem, ale w końcu stwierdzał, że gdy przestaje pić i palić, czuje się bardzo przybity i dopada go melancholia. Zaczynał zbyt dużo rozmyślać, a tego nie znosił. Przyznawał, że gdy czuje nadchodzący atak złego samopoczucia, wypija o jedną szklankę za dużo, aby się otumanić i nic nie czuć. Możliwe, że nie pił wcale więcej niż jemu współcześni, ale był dużo bardziej od nich podatny na szkodliwe działanie absyntu.
Czytaj też: Wojna polsko-rosyjska o… alkohol. Kto NAPRAWDĘ wymyślił wódkę?
Idź i pij absynt!
W 1873 roku po raz pierwszy opisano przypadki epilepsji absyntowej, a wiele traktatów naukowych poświęcono niebezpieczeństwom spożycia absyntu przez chorych na padaczkę. Od używki nie mogli uciec Verlaine, Rimbaud, Jarry, Degas czy Picasso. Wśród miłośników absyntu znalazł się również polski poeta Antoni Lange, który studiował na Sorbonie w latach 90. XIX wieku i zapewne w Paryżu wpadł w ramiona zielonej wróżki.
Idź i pij absynt! W jego czarów kole / Zapomnisz życie swe nędzą brzemienne / I wszystkie dni twych rzeczywistych zgrozy, / I rozczarowań jęki bezimienne!
Ogniem ci swoim stopi wszystkie mrozy / Absynt nad wszystkie wyższy alkohole! / Idź i pij absynt! Gryzące cię bole / Uciekną przed nim jako mary senne.
On cię wywiedzie na swobodne pole, / Gdzie na lazurach słońce lśni wiosenne; / On twoje skrzydła rozwinie sokole, / Iż nad twe żądze ulecisz codzienne
I, niewolniku ty – roboczy wole – / Poczujesz nagle na tym łez padole, / Żeś jest mocarzem, któremu są lenne / Wszystkie stolice, wszystkich wojsk obozy / I wszystkich królów zamki złotościenne. / W boskie uniesie cię metamorfozy / Absynt nad wszystkie wyższy alkohole! (…)
Absynt został zakazany, a wiele z klimatycznych miejsc, w których go pijano, niemych świadków przemijającego bezpowrotnie świata, nie przetrwało dla potomności. Mimo protestów paryżan, starających się chronić ślady historii, swój charakter stracił w dużej mierze Montmartre, stając się miejscem zadeptywanym przez turystów pragnących poczuć atmosferę ulubionego miejsca bohemy. Niestety, tamtej atmosfery nie ma na Wzgórzu już od dawna. Poza kilkoma zaułkami, do których nie zapędzają się zwiedzający, trudno rozpoznać w dzisiejszym Montmartrze biedną wioskę z początków XX wieku.
Źródło:
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.