Mądry i dobry król Artur, piękna Ginewra, dzielny Lancelot, jeden z rycerzy Okrągłego Stołu sir Mordred i poszukiwacze Graala. Do tego wszystkiego czarodziej Merlin, zawsze służący Arturowi dobrą radą. Wszystko to trafił szlag! A jeśli nie szlag, to przynajmniej wyobraźnia Bernarda Cornwella. Oto Brytania jakiej nie znacie.
Oficjalnie stwierdzam – proszę państwa, świat legend arturiańskich został wywrócony do góry nogami. Żeby tak zatrząść naszymi pięknymi wyobrażeniami, wspomaganymi dotąd przez Hollywood, bajki na dobranoc i całą popkulturę? Po przeczytaniu „Zimowego monarchy” mój wyimaginowany Camelot się posypał… I dobrze.
Świat legend arturiańskich, pełen szlachetnych rycerzy Okrągłego Stołu, którzy w lśniących zbrojach galopują na pomoc damom w potrzebie to tylko ładna bajeczka. W rzeczywistości V wiek naszej ery to nie piękni rycerze, poszukujący świętego Graala, a obdarci, okutani w brudne skórzane ubrania wojownicy, walczący głównie pieszo. Każda porządna kolczuga, jaką noszą na grzbiecie, to spadek po Rzymianach. Każdy ładny posąg, czy kawałek mozaiki zdobiący ich dom – również. Hip hip hura, niech żyje skórzany napierśnik i okrzyk bojowy z gardeł setek mężów śmierdzących na kilometr.
Również damy w tamtych czasach lekko nie miały. Obarczano je mnóstwem obowiązków, w których zakres wchodziło nieraz małżeństwo ze starym bezzębnym capem, jeśli tylko wymagała tego aktualna sytuacja polityczna. Nie czarujmy się – księżniczka przydawała się o tyle, o ile udało się wydać ją za jakiegoś bogatego księcia ze sporą drużyną włóczników, których można było „pożyczyć” w razie najazdu Saksonów. Właśnie taki świat, zgodny z realiami historycznymi, Bernard Cornwell odmalowuje w swojej przewrotnej serii arturiańskiej, którą rozpoczyna powieść „Zimowy monarcha”.
O władzę i „rząd dusz”
W pierwszym tomie trylogii przeplata się ze sobą mnóstwo wątków, lecz tak naprawdę fabuła obraca się wokół dwóch najważniejszych – walki o władzę i walki o „rząd dusz” pomiędzy religiami. Niemal wszystkie opowieści z kręgu legend arturiańskich obracają się wokół Świętego Graala. U Cornwella go nie uświadczymy. Autor miast mistycznego naczynia woli zaserwować nam cały tygiel religijnych praktyk, z mnóstwem bogów i bogiń wszelkiej maści. Sam wątek religii jest ważny i obecny na każdym kroku, od pierwszej, aż do ostatniej strony powieści. Co się zaś tyczy sporów o władzę, to wystarczy wspomnieć, że gdy umiera stary król, a następca tronu jeszcze raczkuje, zawsze robi się niebezpiecznie. W tym miejscu jednak przerwę – żeby nie zdradzić zbyt wiele – i przedstawię naszych bohaterów.
Autorowi nie dość było postawienia na głowie całego świata legend arturiańskich. Dodatkowo kompletnie wymieszał ich bohaterów, przetasowując wszystkie koligacje rodzinne, no może poza małżeństwem Ginewry i Artura. Mordred, który dotąd był synem Artura z kazirodczego związku z Morganą staje się jego… bratankiem, synem również Mordreda, i z tak prawego łoża jak tylko można dziedzicem Utera. Lancelot to królewiątko bez królestwa importowane zza morza, z Armoryki. Nimue to… ciężko powiedzieć. W każdym razie bardzo daleko jej do Pani Jeziora, wręczającej królowi Arturowi Excalibura. I na koniec najważniejsze: Artur wcale nie jest królem i nie ma najmniejszego zamiaru nim zostać.
Opowieść po latach
Całą historię przedstawia nam po latach skromny mnich Derfel. Dzięki temu zabiegowi Cornwella, mamy w powieści dwie linie czasowe. Z jednej strony towarzyszymy młodziutkiemu Derflowi, będącemu pachołkiem we włościach Merlina, na jego drodze do zostania wojownikiem. Obserwujemy wszystkie wydarzenia z bliska, dzięki biorącemu w nich udział chłopakowi. Z drugiej strony mamy starca Derfla, który z polecenia swojej królowej spisuje opowieść o Arturze kilkadziesiąt lat później. Słyszymy pytania młodej władczyni i cierpliwe odpowiedzi mnicha. Obie linie czasowe przenikają się, stopniując napięcie. Wielokrotnie niecierpliwa Igraine przerywa opowieść, zasypując starca pytaniami, a czytelnik wprost nie może się doczekać dalszego ciągu. Królowa to ucieleśnienie wiary w prawdziwość na wpół fikcyjnych opowieści ludowych. Bardzo często trudno jej się pogodzić z faktami przytaczanymi przez starego mnicha, uczestnika wydarzeń. Z całych sił łaknie pięknych i ckliwych historyjek o miłości Lancelota i Ginewry oraz wymuskanych opowiastek o Camelocie, który w rzeczywistości nigdy nie istniał. Z drugiej strony takie zestawienie wyobrażeń młodej królowej i faktów przelewanych przez Derfla na pergamin to jakby rozważanie nad tym, czy ważniejsze jest piękno legend, które pozwalają uciec od smutnej codzienności, czy też dbałość o historyczność przekazu.
Żyć z ułańską fantazją
Bohaterowie „Zimowego monarchy” to postacie bardzo ludzkie. Kochają, czują palącą nienawiść, popadają w szaleństwo i po prostu żyją – jak mówi polskie przysłowie – z ułańską fantazją. Autorowi udało się nakreślić ich wyraziste charaktery, odmalować zarówno rozterki jak i najprostsze instynkty: poczucie zagrożenia, czy pożądanie. Narracja jest niestety miejscami trochę przyciężkawa. Wiele razy autor zbytnio rozwodzi się nad tym i owym, lub każe postaciom dyskutować poprzez wymienianie kilku lub kilkunastolinijkowych wypowiedzi (najdziwniej brzmi to kiedy rozmawiają przyjaciele, lub wojowie w trakcie bitwy). Mimo to styl Cornwella ma w sobie „to coś”, co nie pozwala oderwać się od lektury.
W tym miejscu kieruję słowa uznania do tłumacza, któremu zawdzięczamy ładny przekład „Zimowego monarchy”. Jednocześnie krzywię się na mnóstwo literówek przeoczonych przez korektę. Myślę, że wielu czytelników nie zwróci na nie uwagi, ja jednak prycham na widok małej litery na początku zdania, czy Gundłeusa zamiast Gundleusa (takie tam zboczenie zawodowe).
Na osobne wspomnienie zasługuje szata graficzna i układ książki. Moim skromnym zdaniem okładka „Zimowego monarchy” została zaprojektowana wyjątkowo estetycznie. Wszystko harmonijnie ze sobą współgra – kolory, czcionka, zastanawiające tło i wybijająca się na pierwszy plan pięknie zdobiona rękojeść miecza. Maleńki minus za mapę ze strony 5, przedstawiającą królestwa Brytanii. Można było zrobić ją odrobinę staranniej. Jeśli chodzi o listę bohaterów i miejsc przedstawionych w książce, to lepiej sprawdziłaby się chyba na końcu, bo tam każdy intuicyjnie jej szuka. Niemniej jednak znajdą się zapewne osoby, którym taki układ o wiele bardziej przypadnie do gustu.
Długo zbierałam się do napisania tej recenzji, bo… jak już zaczęłam pierwszą książkę, nie mogłam się oderwać od całej serii. Tak przewrotnie opowiedziana historia bardzo wciąga. Ciekawa narracja, wielość wątków i wyrazistość postaci pozawala z przyjemnością zatopić się w lekturze na długie godziny.
Tytuł: Zimowy monarcha
Autor: Bernard Cornwell
Tłumaczenie: Jerzy Żebrowski
Wydawca: Erica
Wydanie: I
Data wydania: 2009
Liczba stron: 560
ISBN/EAN: 978-83-62329-00-7
Cena detaliczna: ok. 40 zł
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.