Podczas II wojny światowej nazistowska Rzesza wcieliła do wojska 400 000 kobiet, Wielka Brytania 450 000, a Stany Zjednoczone - 266 000. Ten milion ochotniczek z trzech kompletnie różnych krajów łączyło jedno: wszystkim im zabraniano walczyć. Nawet w obronie własnej.
Niezależnie czy chodziło o rządzoną totalitarnie i wyznającą militarystyczną, ksenofobiczną ideologię Trzecią Rzeszę czy o demokratyczne Stany Zjednoczone, podejście do kobiet w armii było niemal takie same. Wszędzie zatrudniano je przede wszystkim na całkowicie niekombatanckich stanowiskach. Pełniły funkcje administracyjne, urzędnicze, techniczne i łącznościowe. Ich liczba szybko rosła, ale władze – nawet w ojczyźnie ruchu sufrażystek – dokładały wszelkich starań, by nie wiązała się z tym zmiana sposobu postrzegania żołnierzy. Walczyć mieli mężczyźni; kobiety – czekać w domu. Zasadę tę utrzymywano nawet kosztem elementarnego bezpieczeństwa kobiet w mundurach. Jak stwierdza Anna Krylova w książce „Soviet Women in Combat” („Kobiety radzieckie w walce”): im kobiety były bliżej walki, tym usilniej wojsko oraz społeczeństwo starało się wyobrażać sobie je jako niekombatantki.
W każdym z wymienionych krajów kobiety w wojsku były uważane za cywili, nie żołnierzy. Nie wydawano im uzbrojenia i nie szkolono w jego używaniu. Sytuacja ocierała się o absurd, bo jednocześnie w Niemczech i Wielkiej Brytanii przyjmowano kobiety do oddziałów bojowych – konkretnie do obsługi broni przeciwlotniczej. Tyle tylko, że nie było im wolno… używać tej broni. Miały bez względu na wszystko pełnić wyłącznie służbę pomocniczą. Choćby wróg ostrzeliwał stanowisko a wszyscy mężczyźni byli niedysponowani, kobieta miała siedzieć z założonymi rękami. To samo dotyczyło każdego innego stanowiska w armii.
Stoi nad Tobą Niemiec z karabinem, a jesteś kobietą? W trosce o zachowanie płciowych konwenansów bądź uprzejma się nie ruszać. I czasem nie wyjmuj broni… której zresztą ci nie dano.
W „Kobietach radzieckich w walce” (które ukażą się w Polsce za kilka miesięcy nakładem Repliki) można znaleźć wiele innych informacji o obecności kobiet w siłach zbrojnych – bynajmniej nie tylko radzieckich. Ostrzegam jednak, że to książka bardzo specjalistyczna i nie każdemu będzie odpowiadać jako lektura.
Źródła:
Anna Krylova, Soviet Women in Combat, Cambridge University Press 2010, s. 116-118; Jeff M. Tuten, Germany and the World Wars [w:] Female Soldiers – Combatants or Noncombatants? Historical and Contemporary Perspectives, red. Nancy Loring Goldman, Greenwood Press 1982; D’Ann Campbell, Women in Combat: The World War II. Experience in the United States, Great Britain, Germany, and the Soviet Union, “The Journal of Military History” (kwiecień 1993).
Adnotacja:
Oczywiście zdarzały się pewne odstępstwa od wyżej opisanej zasady – w USA tworzono nawet oddziały pilotek wojskowych, a w Rzeszy Niemieckiej SS-manki jak najbardziej wyposażano w broń palną. Tyle tylko, że te „alternatywne” inicjatywy zawsze podejmowano na zasadach absolutnego wyjątku lub w wielkiej tajemnicy. Również partyzanckiej i wywiadowczej działalności kobiet nie sposób nazwać oficjalnym uczestnictwem w strukturach wojskowych.
KOMENTARZE (13)
A może z innej beczki, ale też w temacie….
Pierwsze kobiece oddziały art plot w Wielkiej Brytanii musiały mieć w składzie jednego mężczyznę. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – bateria na pustkowiu, kilkadziesiąt kobiet (w tym w większości młodziutkich) i jeden, jedyny facet…. :D Zanim ktoś zacznie sobie wyobrażać domniemaną rolę tegoż to osobnika, wyjaśniam – jego zadaniem było uruchamianie generatora, a wymagało to (przed pojawieniem się wersji wyposażonej w starter) dość znacznej siły fizycznej. Był to zresztą specjalnie wybrany człowiek, po testach psychologicznych, który spał w osobnym namiociku :) A to tylko fragment historii kobiet w służbach przeciwlotniczych…
Ty wiesz Łukasz, że jako ekspert zawsze mógłbyś sam naskrobać o tym jakąś ciekawostkę:)
Albo ogółem o Home Guard :)
Heh spoko …A czego sie spoedziewaliscie ? Ze im karabiny dadza i wysla na front? Nie w tych matriachalnych czasach … Nie mogly sie bronic gdyz to nie mialo najmniejszego sensu a kobiecie smierc nie grozila tylko gwalt i wcielenie do nowej spolecznosci agresora …Pz
„a kobiecie smierc nie grozila”
Większość ofiar śmiertelnych II wojny światowej stanowili cywile. Wśród nich większość stanowiły kobiety. Więc to zdanie nie ma się nijak do prawdy.
Coś się komuś pozajączkowało. W radzieckiej armii służyło w drugiej wojnie światowej ponad 2 tyś. kobiet-snajperów i nikt im karabinów z rąk nie wyrywał. Do końca wojny dożyło jedynie 500, a najlepsza z nich – Ludmiła Pawliczenko – miała na rozkładzie 309 niemieckich żołnierzy.
Cytuję za artykułem: Rzesza wcieliła do wojska 400 000 kobiet, Wielka Brytania 450 000, a Stany Zjednoczone – 266 000.
Ani słowa o ZSRR. I słusznie, bo oni mieli masę oddziałów frontowych, całe kompanie strzeleckie, które walczyły na równi z mężczyznami. Plus pilotki, szoferki, traktorzystki (ciągniki artyleryjskie) że o służbach tyłowych nie wspomnę. Źródła na życzenie.
Oczywiście. Ale przecież artykuł NIE jest o ZSRR, o radzieckich kobietach, ani radzieckiej armii. Więc skąd komentarz, że coś się komuś pomyliło?
A kobiet w armii czerwonej było dużo więcej niż 2000, o czym pisze szczegółowo Pani Kryłowa w cytowanej książce.
Rzeczywiście, zmylił mnie ten fragment :
„jak stwierdza Anna Krylova w książce „Soviet Women in Combat” (..): im kobiety były bliżej walki, tym usilniej wojsko oraz społeczeństwo starało się wyobrażać sobie je jako niekombatantki.”
„Niezależnie czy chodziło o rządzoną totalitarnie i wyznającą militarystyczną, ksenofobiczną ideologię Trzecią Rzeszę czy o demokratyczne Stany Zjednoczone, podejście do kobiet w armii było niemal takie same.”
Wydaje mi się, że jasno określono o jakie kraje chodzi :) No ale nie ma o co się spierać.
Wobec zainteresowania artykułem zapewniam, że napiszę następny, właśnie na temat kobiet w Armii Czerwonej. Jak tylko skończę tłumaczyć na polski książkę Pani Kryłowej.
podobnie jak kobiety traktowano Murzynów…
a brak informacji w artykule (choćby dla kontrastu) o radzieckich snajperkach i mnie uderzył.
„a kobiecie smierc nie grozila”
groziła i to po gwałcie
Z murzynami nie masz racji. W armii USA nie było dyskryminacji. Przeciwnie, wspólna walka konsolidowała żołnierzy. Przykład: Dla amerykańskiej armii na Pacyfiku Australia stanowiła (między innymi) miejsce wypoczynku dla żołnierzy. Wiele awantur pomiędzy wojskami australijskimi a amerykańskimi wynikała właśnie na skutek lekceważącego stosunku australijczyków w odniesieniu do murzynów w mundurach USA, których bronili koledzy. Poszukaj sobie choćby „Bitwa o Brisbane”. Problem dotarł do Kongresu.
a co z Mariuszka?
„Sytuacja ocierała się o absurd, bo jednocześnie w Niemczech i Wielkiej Brytanii przyjmowano kobiety do oddziałów bojowych – konkretnie do obsługi broni przeciwlotniczej. Tyle tylko, że nie było im wolno… używać tej broni.”
Nie sądzę aby się ocierało o absurd.Bo to był absurd.