Ciekawostki Historyczne

Rozwiązanie konkursu: Kuchnia na kryzysowe czasy

Konkurs był okazją do zagłębienia się w historię Waszych rodzin. Rodzice, dziadkowie i pradziadkowie pamiętają wiele, wystarczy ich zapytać. Niezbicie dowodzi tego Wasze zaangażowanie. Jeśli chcecie się dowiedzieć, które spośród komentarzy zdecydowaliśmy się nagrodzić, zapraszamy do lektury.

Zanim podamy listę zwycięzców, którzy otrzymają egzemplarze książki Aleksandry Zaprutko-Janickiej pod tytułem „Okupacja od kuchni” bez cienia wątpliwości trzeba powiedzieć, że wybór był naprawdę trudny. Pojawiło się bowiem bardzo wiele ciekawych odpowiedzi. Dla formalności przypominamy pytanie konkursowe:

Zapytaj rodziców, dziadków lub sam poszukaj w pamięci informacji o tym, jak Twoja rodzina radziła sobie w kryzysowych czasach i jakie potrawy królowały wtedy w jej kuchni?

A oto komentarze, które postanowiliśmy nagrodzić:

I komentarz

Z opowieści mojej babci wiem, że w czasie okupacji niemieckiej jedzenie było nie tylko potrzebą, ale często najważniejszym celem każdego dnia. Podstawą był ciemny, kwaśny chleb, niedobry i często jedzony z konieczności, by czymś zapełnić pusty żołądek. Podobnie było z marmoladą, równie niedobrą i nie wiadomo nawet, z czego zrobioną. Częstym napojem była czarna kawa, niedobra tak jak jedzenie.


W takich warunkach należało szukać alternatyw. Moja babcia miała to szczęście, że w domu swojego wujka, w którym przeżyła wojnę (wujka wygnali Niemcy), znajdował się mały ogródek. Jej matka siała tam wszystkie dostępne warzywa i owoce, które tylko mogły urozmaicić dietę licznej, 7-osobowej rodziny. Ważna była też lokalna społeczność, która w czasach kryzysu potrafi zjednoczyć się i wzajemnie wspierać. Babcia doskonale pamięta rybaka, który raz na jakiś czas przywoził kilka beczek śledzi. To był prawdziwy rarytas! Większy nawet, niż w późniejszych czasach mandarynki na Wigilię w okresie PRL. Podobnie było z prawdziwym chlebem, mięsem i innymi produktami, które jeszcze kilka lat wcześniej były przecież w każdym sklepie spożywczym.

I tutaj muszę kilka słów poświęcić nie temu, co można było zjeść, ale o tym, czego nie wolno było tknąć. Otóż nie wszystko, co nadawało się do jedzenia, było dozwolone Polakom. Boleśnie przekonał się o tym ojciec mojej babci, który pewnego razu wracając z pracy, zauważył porzucony bochenek białego chleba. Nie namyślając się długo, wziął go ze sobą. Zauważył to jednak strażnik, który po wykrzyczeniu „Nie będziesz jadł niemieckiego chleba, ty polska świnio!”, wysłał mojego pradziadka do obozu koncentracyjnego Stutthof. Wyżywienie w obozie było oczywiście dużo gorsze, niż „na wolności”, na dodatek porcje liczone były tak, by przeciętny więzień przeżył około 3 miesięcy. Bochenek chleba dzielony na kilkanaście osób, wodnista zupa z przegniłych warzyw, czy bliżej nieokreślona śmierdząca papka, to była standardowa dieta mojego pradziadka w tamtym czasie. Wszystko to bez tłuszczu, cukrów i jedzone w wielkim pośpiechu, bo po nalaniu zupy osoba obok już wyciągała ręce po miskę, których nie było wiele.

A może dziadek i babcia prowadzili herbaciarnię?

A może dziadek i babcia prowadzili herbaciarnię?

Mogę jednak zaryzykować stwierdzenie, że ta nędzna wodnista zupa uratowała życie mojego pradziadka. Jak na ironię bowiem, za „kradzież” białego, „niemieckiego” chleba, w obozie pracował w… kuchni. Pewnego dnia, niosąc wielki gar z zupą przewrócił się i wylał całą zawartość na siebie. Pradziadek był tak poparzony, że lekarz obozowy uznając, że już z tego nie wyjdzie, wypisał mu akt zgonu i wysłał do domu. Na szczęście udało się uratować jego życie. Zapewne po powrocie do zdrowia nawet ciemny chleb, marmolada i czarna kawa musiały mu smakować dużo bardziej, niż jego żonie i córkom :)

II komentarz

Z czasów PRLu kojarzy mi się kilka potraw, które nie były przecież dramatyczne, ale za to pyszne:) Jeśli to nie nietakt w kontekście opisywanych tak skrajnie trudnych warunków, to proszę:

„Miseczki z cebulą” – to często się u nas pojawiało jako przekąska. Niezbędna była, nawet nie najwyższej jakości wędlina, ale za to w prawdziwym jelicie (krakowska, żywiecka to były rarytasy, ale mielonka już niekoniecznie, a dobrze się sprawdzała). Cebulę w dużej ilości krajało się w piórka, dusiło na oleju z masą przypraw (głównie zioła, ale i czarny pieprz oraz papryka) – tak, by całkowicie zmiękła i nabrała brązowej od przypraw barwy. Plasterki wędliny, pokrojonej koniecznie z osłonką (dlatego musiała być naturalna) wrzucało się na patelnię z rozgrzanym olejem, osłonka się kurczyła i powstawała swoista miseczka, którą należało odwrócić, napełnić usmażoną cebulą i przykryć plasterkiem sera żółtego. Następnie przykrywało się patelnię szczelną przykrywką, by ser się stopił – i już. To było naprawdę bardzo pyszne:)

Artykuł powstał w oparciu o najnowszą książkę "Ciekawostek historycznych". "Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania" - pierwsza publikacja poświęcona kulinarnej zaradności Polek w czasie okupacji już w sprzedaży! Kliknij, aby kupić ją ze specjalnym rabatem.

Artykuł powstał w oparciu o najnowszą książkę „Ciekawostek historycznych”. „Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania” – pierwsza publikacja poświęcona kulinarnej zaradności Polek w czasie okupacji już w sprzedaży! Kliknij, aby kupić ją ze specjalnym rabatem.

Panierowane pieczarki – też jakoś nie trafiam, a to równie fajna przystawka (lub danie główne nawet.
No i krokiety jajeczne, ziemniaczane, z kaszy gryczanej – z sosami pomidorowymi lub grzybowymi, też super:)

A paradoksalnie z PRLem kojarzy mi się cielęcina. Ponieważ mięsa w sklepach raczej nie było istniała instytucja „Pani z cielęciną” – pani ze wsi, która na własnych plecach raz w tygodniu przynosiła „kulkę” cielęcą (zadnia cielęcina – teraz niebotycznie droga), wiejskie mleko, jajka i śmietanę i ser własnej roboty. Byłam wtedy mała i wydawało mi się, ze na świecie istnieje niemal wyłącznie cielęcina :) Dodam, że to nie było jakoś niebotycznie drogie.

III komentarz

O jedzeniu w trudnych czasach nasłuchałam się wielokrotnie. Dziadek mojego męża dwukrotnie był zsyłany na Syberię, gdzie wiedza o roślinach, które pomogą nasycić żołądek była na wagę złota.
Racje żywnościowe na zesłaniu były bardzo małe, a prace, do których przydzielano więźniów często były ponad ich siły. Późną wiosną i latem zdobywanie jedzenia było łatwiejsze. Prababcia potrafiła ugotować zupę z lebiody, sporządzić sałatkę z rdestu (na ciepło – duszona w wodzie z cudem zdobytą solą oraz na zimno – z jakimś śmierdzącym tłuszczem, którego pochodzenia dziadek nie potrafił określić). Czasem jadano zmiażdżone korzenie łopianu, które wspaniale uzupełniały cukier w organizmie, ale powodowały wzdęcia i sensacje żołądkowe.
Kiedy jesienią udało się zdobyć ziemniaki, prababcia obierała je cienko i gotowała, a obierki chowała zawinięte w szmatę. Jeśli miała szczęście – wiosną puszczały pędy i sadziła je niedaleko toalet (tam rzadko chodzili strażnicy) dzięki czemu kilka ziemniaków pojawiało się w garnku (pod warunkiem, że nikt ich wcześniej nie ukradł).
Jesienią pojawiały się też grzyby. Jeśli w czasie marszu do ścinki drzew, udało się schylić i upchnąć w kieszeni – prababcia gotowała cienką zupę. Z grzybami właśnie wiąże się smutna historia, ponieważ brat dziadka zerwał kilka grzybów i po przybyciu do baraku sam sobie je ugotował i zjadł. Niestety musiały być to trujące odmiany, ponieważ kiedy reszta mieszkańców wróciła do domu Romek miał bardzo wysoką temperaturę i nad ranem zmarł.

Interesuje Cię książka, ale nie udało Ci się jej wygrać w konkursie? Nic straconego. Pamiętaj, że z naszym kodem rabatowym kupisz ją w księgarni Znak.com. pl ze specjalnym rabatem specjalnie dla naszych Czytelników.

KOMENTARZE (3)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Amadi

Jak miło jest widzieć, że rodzinna historia została tak dobrze odebrana :)
Cieszy nie mniej, niż sama wygrana. Ale akurat apteki nikt w rodzinie nie prowadził – na pewno nie takiej :P

    Amadi

    tfu… herbarciarni. Flaszeczki były mylące ;)

      Nasz publicysta | Aleksandra Zaprutko-Janicka

      Cóż… za okupacji „herbaciarnia” była bardzo pojemnym pojęciem ;-)

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.