Czy historia mody to temat interesujący tylko dla ludzi zafascynowanych ciągłymi zmianami wzorów i stylów? Czy może nam powiedzieć coś nowego o polityce, gospodarce i ideologii? Jak najbardziej!
Z pewną nieśmiałością sięgnąłem po wydaną dwa lata temu książkę Anny Pełki, poświęconą modzie młodzieżowej w PRL i NRD. Nie jestem miłośnikiem katalogów mody i ciucholandów, a po pobieżnym przekartkowaniu pracy stwierdziłem, że pełno w niej szczegółowych opisów bluzeczek, spódniczek, krojów, dodatków i innych dziwnych rzeczy. Nie zraziłem się jednak i nie żałuję.
Autorka nie ograniczyła się do sypania ciekawostkami z przaśnych niekiedy dziejów komunistycznych domów mody i z życia projektantów, ale osadziła swą opowieść w szerokim kontekście społeczno-politycznym. Dzięki temu możemy się przekonać, że w mniemaniu władz moda była kolejnym frontem rywalizacji ideologicznej z „kapitalistami” i walką o dusze (czy raczej ciała) własnych obywateli.
Z kolei w przekonaniu mieszkańców demoludów moda była jednym z ważniejszych środków manifestowania swego stosunku do ustroju. W symbolicznym skrócie: czerwony krawat ZMP-owca kontra kolorowe skarpetki Tyrmanda.
Syzyfowa praca na modowym froncie
Bardzo ciekawie wypada porównanie NRD i PRL. Wiele tu podobieństw. W czasach destalinizacji uwidoczniło się zjawisko, które pozostało obecne w historii obu krajów co najmniej do 1989 r. Były to ciągłe „przetargi symboliczne” między wymogami ideologii komunistycznej – na bieżąco interpretowanej przez aparat partyjno-państwowy – a wpływem kultury zachodniej. Skutkiem takich „przetargów” było chociażby propagowanie w końcu lat pięćdziesiątych mody inspirowanej włoskim neorealizmem, co robiono na łamach pisma „Uroda”.
Anna Pełka nie skupia się zresztą tylko na związkach mody z ideologią. Badaczka potraktowała tę sferę życia jako część kultury i kontrkultury, ewolucji seksualności i postrzegania płci, a także jako klucz do badania sfer wolności w państwach o totalistycznych tendencjach. Wspólna dla obu krajów była także syzyfowa praca centralnie zarządzanej infrastruktury odzieżowej, od instytutów wzornictwa po fabryki. Usiłowały one reagować (nie tylko zresztą pozytywnie) na zmieniające się jak w kalejdoskopie trendy zachodnie i udowadniać, że „my też potrafimy”. Skoro w USA i RFN tworzono nowe tkaniny sztuczne, swój nylon musieli mieć Polacy, a wschodni Niemcy dederon (od Deutsche Demokratische Republik) czy „Präsent 20” (tj. prezent na 20-lecie NRD).
Moda – ciekawa dla każdego
Pozwoliło to autorce na penetrowanie tak z pozoru oddalonych od siebie obszarów, jak centralne plany gospodarcze, produkcja specjalistycznych tkanin, światowe dni młodzieży, zjawisko emigracji, koncerty The Rolling Stones i subkultura punkowców.
Zachęcam do lektury książki Anny Pełki. Udowodniła ona, że modę można potraktować jako oryginalne narzędzie do zrozumienia wielu zjawisk charakterystycznych dla epoki demoludów. I wcale nie trzeba się nią przy tym pasjonować.
Patryk Pleskot poleca:
Anna Pełka, Z [politycznym] fasonem. Moda młodzieżowa w PRL i NRD, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2013, ss. 362.
KOMENTARZE (3)
Komentarz do tekstu z naszego facebookowego profilu
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1105981769430481
Maria W.:
Na pewno moda dużo mówi o epoce. Paradoksalnie, ubóstwo PRL-owskich sklepów wyzwalało całe pokłady kreatywności – szyło się, robiło na drutach, farbowało, wynajdowało rzemieślników, którzy nabijali napy i poprawiali cholewki kupionych w sklepie butów. Trochę mi tej pomysłowości brakuje, szczególnie u młodzieży
Szanowny Panie,
Przepraszam, że nie jest to nawiązanie do pańskiego artykułu , ale próba zabrania głosu w sprawie publikacji z 2016 na temat działalności i tragicznej śmierci ucznia LO im. Reja, Emila Barchańskiego. Wspomina pan postać Stefana Antosiewicza, kolegi Emila z liceum. Tak się składa, że Stefan był moim kolęgą z klasy przez 4 lata, ale ani ja , ani moi koledzy przez 4 lata szkoły nigdy nie słyszeliśmy o podziemnej działalności Stefana. Czyżby był aż tak głęboko zakonspirowany, że przez 4 lata szkoły nikt nie słyszał o jakiejkolwiek antykomunistycznej aktywności naszego miłego i bardzo lubianego, ale raczej niezbyt odważnego kolegi z klasy? Dodam, że byliśmy społecznością zgraną i dosć zżytą i raczej zaden aspekt naszego szkolnego życia nie pozostawał niezauważony. Nasze lata szkolne przypadły na czas stanu wojennego, nosiliśmy w klapach ubrań oporniki, nikt nie wyłamywał się z czarnych piątków czy milczących przerw. Nie przypominamy sobie, jednak, żeby Stefan Antosiewicz był ich organizatorem, nie mówiąc już o poważniejszych formach protestu czy uczniowskiej niesubordynacji. Nie było w śród nas odważnych bojowników czy przywódców sprzeciwu., takich jak Emil. Dziwimy się więc skąd się wzięła taka legendarna przeszłość naszego kolegi Stefka.
Szanowny Panie, dziękuję za ten komentarz. Przyczyny widzę dwie: po pierwsze, grupa, w której działał Antosiewicz, była niewielka i bardzo dobrze zakonspirowana. Po drugie – działała bardzo krótko, po śmierci Barchańskiego praktycznie się rozpadła. Być może p. Antosiewicz potem już nigdzie nie działał – tego już nie badałem, więc trudno mi powiedzieć.