Ciekawostki Historyczne

Przy tej historii bledną najstraszniejsze hollywoodzkie horrory. W latach 60. XX wieku, w komunistycznej Polsce, psychopata Bogdan Arnold urządził sobie i swoim kobiecym ofiarom wyprawę do piekła jego najmroczniejszych fascynacji – brutalnego seksu, poniżania, bicia, tortur i wreszcie zbrodni. Trupy kolejnych zamordowanych kobiet „chomikował” we własnym mieszkaniu – w tym samym miejscu, wśród rozkładających się zwłok, sypiał, jadł i wpadał w alkoholowe ciągi.

8 czerwca 1967 roku ludzie z mieszkania kamienicy przy ul. Sienkiewicza 10 w Katowicach dostrzegli chmarę much na oknie budynku naprzeciwko. Nie były to zwykłe muchy, a plujki – te, które żerują na zepsutym mięsie. Obrzydzający obrazek zaniepokoił obserwatorów.

fot.zdjęcia z wizji lokalnej zawarte w aktach sprawy

Bogdan Arnold urządził sobie i swoim kobiecym ofiarom wyprawę do piekła jego najmroczniejszych fascynacji

Miejscowi problem z robakami znali już od jakiegoś czasu. Z mieszkania na poddaszu, należącego do często pijanego elektryka – Bogdana Arnolda – muchy wydostawały się stadami: przez okna, drzwi, wyłaziły rurami kanalizacyjnymi, zsypem. Od jakiegoś czasu na klatce roznosił się też coraz intensywniejszy fetor. Smród był nie do zniesienia.

8 czerwca 1967 roku milicja otrzymała doniesienie następującej treści:

„Zza drzwi mieszkania nr 9 wydobywa się trudny do wytrzymania fetor. Szyby oklejone są papierem, a okna po zewnętrznej stronie obsiadły roje much”.

Czytaj też: Wampir z Düsseldorfu. Przerażająca historia jednego z najsłynniejszych europejskich morderców

Królestwo robactwa

Funkcjonariusze szybko zorientowali się, że mieszkańcy nie kłamią, ani nie wyolbrzymiają. Na klatce schodowej śmierdziało rozkładającym się mięsem. Woń nasilała się z każdym kolejnym piętrem. Elektryka Bogdana Arnolda nie było jednak w mieszkaniu na poddaszu.

Na pomoc wezwano straż pożarną. Strażak, który spuścił się na lince z dachu, siekierą rozbił szybę. Odór był tak okropny, że człowiek ten odmówił wejścia do środka bez maski gazowej. Gdy mu ją dostarczono, przełamał się, by przejść przez parapet. Nadepnął na coś miękkiego. Pod oknem leżało rozkładające się, zarobaczone ciało. Nie chcąc za długo się przyglądać, przebiegł przez pokój i otworzył drzwi dla czekających na klatce funkcjonariuszy.

fot.Lestat/CC BY-SA 3.0

Katowicka kamienica nr 14 przy ul. Dąbrowskiego, gdzie w mieszkaniu nr 9 na poddaszu mieszkał i mordował Bogdan Arnold

Ci, którzy zobaczyli wnętrze, nie byli w stanie wytrzymać tam dłużej niż kilka minut. Po podłodze lokalu pełzały masy owadów. Zwłoki pod parapetem były dopiero początkiem makabrycznych odkryć. W łazience stała skrzynia murarska obita blachą, która służyła za wannę. W tym przypadku wykorzystano ją jednak do innego celu. Była pełna ludzkich szczątków, pociętych kawałków ciał i wnętrzności. Między nimi ruszały się tysiące larw. Spod tej prowizorycznej wanny wystawało, owinięte w gazetę, ludzkie podudzie. W kuchni milicjanci natknęli się na kolejne zwłoki, schowane w drewnianej skrzyni. Nieopodal – na piecyku – stał duży garnek, a w środku pływała ludzka głowa. W balii do prania wśród rozkładających się szczątków leżały dwie czaszki.

Nikt nie był w stanie wytrzymać tam długo. Milicjanci zmieniali się. Ci, którzy wychodzi, schodzili do sąsiadów na dół, by umyć się i zwymiotować. Nie mogli pojąć, że wśród gnijącego ludzkiego mięsa, na blacie kuchennym stał tykający budzik oraz mokry jeszcze pędzel do golenia. A więc – w takim otoczeniu – cały czas żył człowiek….

Czytaj też: Baba Anujka – najstarsza seryjna morderczyni na świecie

Zobacz również:

Dobry był, choć dużo pił

Sąsiedzi z kamienicy, w której mieszkał samotnie elektryk Bogdan Arnold, nie mieli o nim złego zdania. Był grzeczny, nie sprawiał problemów, tyle że często przychodził do domu dokumentnie zalany. Ale, czy on jeden? Nadużywanie wódki w PRL nie wyróżniało specjalnie człowieka.

Arnold kłaniał się sąsiadom, a w razie czego, jako „złota rączka”, mógł naprawić gniazdko, zamontować lampę. Takich przysług nie odmawiał, o ile był trzeźwy i był w domu – tak naprawdę na strychu, który przerobiono na prowizoryczne mieszkanie.

fot.zdjęcia z wizji lokalnej zawarte w aktach sprawy

Bogdan Arnold w trakcie wizji lokalnej

Przez półtora roku stosunki dobrosąsiedzkie pozostały niezmącone. Z czasem jednak sielanka się skończyła. Arnold zaczął zachowywać się dziwnie. Swoje drzwi obił blachą– tak jakby się czegoś obawiał. Do tego na ostatnim piętrze, gdzie znajdowało się tylko jego mieszkanie, zaczęło przeraźliwie śmierdzieć, a w kamienicy pojawiły się roje robaków. Owady wyłaziły z dziur i połączeń kanalizacyjnych. Zdarzało się, że w kuchni sąsiadów piętro niżej robactwo spadało wprost ze ścian na blaty, stół i talerze.

Życie pod mieszkaniem Arnolda stało się gehenną. Sąsiedzi próbowali się z nim rozmówić, ale od jakiegoś czasu nie dało się go zastać, Pojawiał się sporadycznie, a jeśli już, to kompletnie pijany.

Czytaj też: Polski Hannibal Lecter? Przerażająca historia poznańskiego nekrofila – jednego z najgorszych seryjnych zabójców PRL-u

Małżeńskie BDSM

Bogdan Arnold, choć niewysoki i krępy, podobał się kobietom. Miał przyjemną, budzącą zaufanie, nieco dziecięcą twarz. Nigdy nie narzekał na brak powodzenia u płci przeciwnej  A że był pewny siebie i stanowczy, nie miał też problemu, by zaciągnąć partnerkę do łóżka.

Gdy na jaw wyszła jego mroczna tajemnica, okazało się, że jeszcze zanim zaczął zabijać, tkwiła w nim patologiczna, psychopatyczna osobowość o niespożytej żądzy seksualnej. Mówiły o tym przed sądem wszystkie partnerki Arnolda, które próbowały ułożyć sobie z nim życie.

Za maską miłego, grzecznego i niepozornego człowieka, krył się demon agresywnego seksu i przemocy. Był to człowiek o niepohamowanym temperamencie seksualnym, jednocześnie wyjątkowo brutalny i agresywny. Czerpał radość z tego, że mógł traktować kobiety jak rzeczy, że był całkowitym ich panem i władcą.

Pochodził z Kalisza, z szanowanej rodziny producentów fortepianów. Mimo, że jego rodzice należeli do „inteligencji”, on sam, być może z przekory, nie poszedł w ich ślady. Wyprowadził się z domu już w wieku 17 lat. Szybko się ożenił, jednak nie wytrzymał długo w roli żonkosia.

Zamknięta z nim w czterech ścianach kobieta uświadomiła sobie, że żyje z człowiekiem nieobliczalnym. Arnold pił, bił i uprawiał seks, a jeśli była próba odmowy – gwałcił. Miał z kobietą dziecko, jednak po rozwodzie nie utrzymywał z nią, ani z dzieckiem żadnych kontaktów. Wkrótce scenariusz się powtórzył jeszcze z trzema innymi kobietami, z których jedna urodziła mu kolejnego syna. W sądzie zeznała, że ich seks zawsze był poprzedzony poniżaniem. W takich warunkach się podniecał. Wyzywał, poniżał, następnie wiązał ręce i nogi i gwałcił. Wiązał i bił – kazał gryźć się po całym ciele.

 „Wyzywał mnie od najgorszych. Wiązał ręce i nogi drutem, a do pochwy wkładał butelki po wódce. Dopiero kiedy mnie upokorzył, osiągał satysfakcję seksualną. Bił mnie, katował, a później przytulał i przepraszał. Wtedy osiągał orgazm” – zeznała jedna z jego partnerek.

Na Śląsk trafił w 1960 roku, w wieku 27 lat, z bagażem trzech nieudanych małżeństw, z których miał dwoje dzieci. Był rozbitkiem życiowym, ale specjalnie się tym nie przejmował. Pracował w miejscowych zakładach przemysłowych. Nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca, głównie ze względu na absencje w pracy i pijaństwo. Wolny czas spędzał w lokalnych barach i na melinach, gdzie kontynuował picie. W trakcie kilkudniowych ciągów zażywał również przyjemności seksualnych – w ramionach miejscowych prostytutek.

Czytaj też: Zegarmistrz, pedofil i seryjny morderca. Sprawa, która wstrząsnęła III Rzeszą

Mordercza randka

12 października 1966 roku zabił po raz pierwszy. Był ciemny, deszczowy wieczór. Arnold upijał się w miejscowej mordowni – barze „Kujawiak”. Po pierwszej pięćdziesiątce wódki nie mógł już sobie darować. Musiały być kolejne. Jak zeznał – kobieta, którą później zatłukł młotkiem, sama przysiadła się do jego stolika. Była to około 30-letnia Maria B., choć nie przedstawiła się.

Zaczęli rozmowę. Arnold zwrócił uwagę na miękką, śpiewną wymowę nieznajomej. Okazało się, że pochodziła z Wołynia na Ukrainie. Rozmowa się „kleiła”. Kobiecie spodobał się przystojny nieznajomy. Arnold zamówił dla niej piwo, kilka setek wódki i przekąski. Później zeznawał, że to ona zaproponowała mu wyjście z lokalu. Nie odmówiła, gdy stwierdził, że mogą pójść do niego.

fot.zdjęcia z wizji lokalnej zawarte w aktach sprawy

Kobieta wydawała się chętna na seks, jednak gdy zbliżył się do niej i pocałował, zażądała pieniędzy. 500 złotych za noc

Tak zrobili, po drodze „zahaczając” o sklep monopolowy. W mieszkaniu atmosfera nadal była przyjemna. Arnold zrobił kanapki. Kobieta wydawała się chętna na seks, jednak gdy zbliżył się do niej i pocałował, zażądała pieniędzy. 500 złotych za noc.

Arnold był już mocno pijany, gdy padły te słowa. Wpadł w szał. Jak zeznał śledczym nieznajoma miała podrzeć sobie ubranie i zaszantażować go, że pójdzie na milicję i oskarży o gwałt, jeśli nie dostanie pieniędzy. Rozjuszony Arnold chwycił ją szyję i zaczął dusić, ile tylko miał sił. Kobieta szarpała się, drapała. Wtedy złapał za duży młotek ustawiony obok kuchenki i kilka razy mocno uderzył ją w głowę.

Bezwładne ciało osunęło się na podłogę. Po sprawdzeniu pulsu i upewnieniu się, że nieznajoma nie żyje, Arnolda ogarnął lęk. Nie wiedząc co zrobić ze zwłokami, włożył je do tapczanu. Silny strach postanowił opanować w jedyny znany sobie sposób. Chwiejąc się mocno na nogach wyszedł z mieszkania, by znów upić się do nieprzytomności.

Czytaj też: Co sprawiło, że Jakub Szela został masowym mordercą?

Sposób na trupa

Gdy po kilkudniowym ciągu, morderca wreszcie wytrzeźwiał i wrócił na poddasze, wyczuł swąd gnijącego mięsa. Przypomniał sobie, co się się stało i uświadomił sobie, że musi pozbyć się zwłok. Następnego dnia przyniósł z pracy gumowe rękawice i pyłochronną maskę. Kiedy wyciągnął ciało z tapczanu, stwierdził, że było już sztywne. By lepiej nim operować próbował je „zmiękczyć”, przykładając do skóry kabel wysokiego napięcia. Próba jednak się nie powiodła.

„Początkowo chciałem palić części zwłok, ale nie miałem węgla, a przy drzewie to nie szło. Otworzyłem więc przy pomocy noża kuchennego jamę brzuszną, skąd wyjąłem wszystkie wnętrzności, które krajałem na kawałki i spuszczałem otworem kanalizacyjnym znajdującym się w moim mieszkaniu, zaś same zwłoki umieściłem w skrzyni drewnianej obitej od wewnątrz blachą” – zeznał później.

Kolejne ciągi alkoholowe pozwoliły mu zapomnieć o sprawie. Dopiero, gdy w skrzyni z ludzkim mięsem zadomowiły się muchy i larwy, spróbował jeszcze raz pozbyć się ciała.

„Dla przyśpieszenia rozkładu zwłok chciałem kupić sodę kaustyczną, ale nie mogłem jej nigdzie dostać, wobec czego kupiłem około dziesięciu paczek chloru. Rozpuściłem go i zalałem gorącą wodą. (…) Obciętą głowę włożyłem do garnka z ciepłą wodą. Nie mogłem znieść tego widoku, dlatego poszedłem się napić do baru. Kiedy wróciłem, postawiłem kociołek na elektryczny grzejnik. Zasnąłem. Po obudzeniu stwierdziłem, że zawartość kociołka zagotowała się”.

Mimo problemów ze zwłokami, zdawał sobie sprawę, że zabójstwo, którego dokonał, choć budziło lęk, zasiało w nim również inne emocje. Poczuł przyjemność, naprawdę dużą przyjemność…

Czytaj też: Wesoła Jane – seryjna morderczyni, która zabijała z uśmiechem na ustach

Ciąg

12 marca 1967 roku Bogdan Arnold poznał kobietę w barze „Mazur”. Milicja i prokuratura nigdy nie ustaliły jej tożsamości. Arnold postawił nieznajomej piwo, a gdy już dostatecznie się podpiła, poszli do niego. W mieszkaniu zaczął zachowywać się obcesowo i agresywnie. Wziął ją na siłę. Podczas stosunku bił, szarpał i gryzł. Potem kazał klęczeć i błagać o litość. Ściągnął pas, którym zaczął ją okładać. Bił też pięściami. Zabił, gdy przypadkowo odkryła zwłoki wcześniejszej ofiary (w innych zeznaniach twierdził, że zaprosił ją do mieszkania już z zamiarem zabójstwa). Kiedy zaczęła wzywać pomocy, chwycił za szyję i zacisnął z całej siły. Zwolnił dopiero, gdy ciałem przeszły skurcze.

Kiedy był pewien, że leżą przed nim zwłoki, przystąpił do „obrabiania” ciała. Odciął kończyny, korpus i głowę. Rozpruł brzuch, a wnętrzności, piersi i pośladki spuścił do kanalizacji. Tkanki miękkie zmielił w maszynce do mięsa. Odpowiednio „przygotowany” tułów włożył do skrzyni w łazience, a odrąbaną głowę zagotował. Od tamtej pory coraz rzadziej pojawiał się w pracy, a coraz częściej pił. Coraz częściej też myślał o powtórzeniu działań, które sprawiały mu tak wielką przyjemność.

Miesiąc później zabił po raz trzeci. Tym razem jego ofiarą padła upośledzona umysłowo, 35-letnia Stefania M. Arnold przysiadł się do niej w katowickiej restauracji „Hungaria”. Wykorzystał fakt, że była kompletnie pijana. Następnie wszystko potoczyło się według sprawdzonego scenariusza. Postawił jej kolejną porcję alkoholu i zaproponował udanie się do mieszkania.

fot.zdjęcia z wizji lokalnej zawarte w aktach sprawy

Pochodził z Kalisza, z szanowanej rodziny producentów fortepianów

Tam spędzili noc. Na drugi dzień po pijacko–seksualnej imprezie, Arnold chciał iść do pracy. Postanowił wyprosić kobietę z mieszkania, ale ona chciała dalej spać. Wtedy zaproponował jej, że może zostać, ale musi ją związać, w obawie, żeby go nie okradła.

Gdy tylko zgodziła się i dała się skrępować, Arnold poczuł ogarniające go podniecenie. Nie poszedł do pracy. Pastwił się nad ofiarą przez kilkanaście godzin, co jakiś czas zapadając w pijacki sen. Później o wszystkim bez skrępowania opowiadał milicji. Bił ją metalowym prętem, kazał klękać i prosić o seks, kopał po całym ciele. Raził też prądem, dotykając kablami nóg, by – jak tłumaczył – pobudzić ją, gdy nie miała już siły i odmawiała seksu.

Po kilkudziesięciu godzinach gehenny, postanowił ostatecznie rozwiązać problem. Doszedł do wniosku, że jednak musi stawić się w pracy. Mimo błagań o darowanie życia, zarzucił na szyję swojej ofiary pętlę z kabla i zaciągnął. Kolejne ciało rozczłonkował, chowając jego części w „skrytkach” w całym mieszkaniu. Po wszystkim poszedł do pracy.

W przerwach między pijackimi ciągami, gdy trzeźwy umysł choć na chwilę mógł formułować jasne myśli, do Arnolda docierało, że nie uda mu się już dłużej ukrywać swojej tajemnicy. Fetor i robactwo w mieszkaniu tak bardzo się nasiliły, że nawet dla niego, mimo znieczulenia wódką, stało się to nie do zniesienia. Nie mając jednak pomysłu na to, jak pozbyć się zwłok, po prostu coraz rzadziej pojawiał się w mieszkaniu. Zamiast tego kręcił się po melinach i pił. Do garsoniery na poddaszu przychodził raz na jakiś czas, by przewietrzyć.

Żądza absolutnego panowania nad zlęknioną ofiarą, nie dała mu jednak o sobie zapomnieć. 21 maja 1967 roku, w rejonie dworca PKP w Katowicach, spotkał krążącą bez celu, samotną kobietę. Miała około 30 lat. Arnold podszedł do niej. Był miły. Zainicjował rozmowę, po czym zaproponował wizytę u siebie, aby „się ogrzała”. Nieznajoma zgodziła się.

Czekała ją taka sama gehenna, jak wcześniejsze ofiary. Skrępował ją, gwałcił, torturował – w tym raził prądem. Na drugi dzień, po tym jak przebudził się z pijackiego snu, zadusił ją. Uświadomił sobie, że nie ma gdzie ukryć ciała, więc porzucił je pod oknem, jedynie przykrywając płaszczem.

Czytaj też: Najbardziej krwawi seryjni mordercy PRL-u [18+]

Bo to złe kobiety były

Po ostatnim morderstwie niemal w ogóle nie pojawiał się w kamienicy. Spał na dworcach. 8 czerwca 1967, w dniu gdy jego mroczna tajemnica wyszła na jaw, chciał wejść na chwilę do mieszkania, by je przewietrzyć i zmienić ubranie. Wracał z pracy i był trzeźwy. Do domu jednak nie doszedł. Zawrócił na widok gapiów, którzy przypatrywali się, jak strażacy wchodzili do jego mieszkania przez okno.

Jeszcze tego samego dnia po odkryciu ciał, Milicja Obywatelska postawiła blokady na wyjazdach z Katowic, a w mieście rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania i przesłuchania świadków. Arnold ukrywał się przez tydzień na hałdach węglowych. Próbował się powiesić, ale sznur pod nim się zerwał.

fot.Ming44/CC BY-SA 3.0

Milicja Obywatelska postawiła blokady na wyjazdach z Katowic, a w mieście rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania i przesłuchania świadków

Ostatecznie sam zgłosił się na milicję. Ze szczegółami i bez ogródek mówił o tym, jak zabijał. Nie mrugnęła mu powieka, gdy na manekinach pokazywał mordercze uściski. Mimo, że się przyznał, próbował z siebie zrobić ofiarę. Twierdził, że to jego partnerki same pozwalały mu na bardzo dużo. Dopiero po skrępowaniu wpadał na najdziwniejsze i najokrutniejsze pomysły. Tłumaczył, że zabijał z nienawiści do kobiet. Ból po rozstaniach z kolejnymi małżonkami miał doprowadzić go do pierwszego zabójstwa i w efekcie do kolejnych.

Półroczna obserwacja psychiatryczna wykazała, że nie był ani upośledzony, ani chory psychicznie. Wiedział, co robi. Według biegłych Bogdan Arnold miał mocną psychopatię, a alkoholizm wzmagał u niego negatywne tendencje. Nie czuł żalu i wyrzutów sumienia. Czerpał sadystyczno-seksualną przyjemność z torturowania, poniżania i mordowania. Do dziś niepewna jest skala jego zbrodniczych dokonań. Na pytanie sędziego, ile kobiet zamordował odrzekł:

– Czy to ważne, ile? Osiem, czy szesnaście i tak będę wisiał.

Bogdan Arnold został stracony przez powieszenie 16 grudnia 1968 roku w Katowicach.

Bibliografia:

  1. Jarosław Stukan, „Polscy seryjni mordercy”, Wydawnictwo Aktywa 2017.

Filmografia:

  1. Seryjni mordercy: „Władca much”, Bogdan Arnold – https://www.youtube.com/watch?v=h5dyirEbo-Y, dostęp: 26.08.21

KOMENTARZE (5)

Skomentuj Kryst Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Tomo

Powinno się nakręcić film o tym co robił, ludzie z zachodu pewnie nie chcieliby wierzyć, że to na faktach.
I jak tu nie być za karą śmierci?

    Kryst

    Ludzie z zachodu mają 'lepsze’ perełki.

Tomasz

teraz dostał by dożywocie ale lewacy krzyczeli by że tak nie można i żeby go wypuścić po 25 latach bo przecież też mu należy sie patrzeć na świat spoza murów… tfu. teraz dożywocie na nasz koszt, rodzin ofiar a kiedyś cyk – stryczek i do piachu. tanio, szybko, bez kosztowo

    Wioskowy gupek

    Słusznie prawisz. I nie ważne, czy pętla, kulka w potylicę albo igła i sen wieczysty. Skutek ten sam.

amery

przez wiele dziesięcioleci „lekarstwem” było: „pod stienku, kulku w łeb i po krzyku”. Jak uczy historia, niewiele to potencjalnych zabójców odstraszało. Chyba lepsza jest metoda utrzymywania stałej armii w wielu regionach na świecie, bo kiedy potencjalny zbrodniarz zginie jako wojskowy w obronie demokracji, to rodzina jest dumna, że mieli w rodzinie bohatera poległego o wolność…

Zobacz również

Dwudziestolecie międzywojenne

Rekin w oceanarium zwymiotował ludzką rękę. Ale to nie było najgorsze. Wkrótce okazało się, że to nie zwierzę zabiło...

Ta potworna historia nie wyszłaby na jaw, gdyby nie rekin, który w oceanarium w Sydney zwymiotował ludzką rękę, zapoczątkowując śledztwo w sprawie morderstwa.

11 grudnia 2023 | Autorzy: Herbert Gnaś

Nowożytność

Pożerał nawet nienarodzone dzieci! Makabryczna historia Wilkołaka z Bedburga

W historii świata było wiele odrażających kreatur. Ale to, co czynił Peter Stumpp, było wyjątkowo potworne. Ten seryjny morderca pożerał dzieci – nawet własne.

17 czerwca 2023 | Autorzy: Herbert Gnaś

Nowożytność

Najgorszy seryjny morderca w dziejach? Miał zabić prawie 1000 osób w zaledwie 13 lat!

Pod względem liczby ofiar jest prawdopodobnie rekordzistą w kategorii seryjnych morderców w całych dziejach ludzkości. O ile oczywiście naprawdę istniał.

18 marca 2023 | Autorzy: Herbert Gnaś

Zimna wojna

W wieku 15 lat zabił rodzinę, bo... nie lubił mlaskania. Dziś jest szanowanym wykładowcą. Mrożąca krew w żyłach historia Jamesa Gordona Wolcotta

James Gordon Wolcott jako nastolatek z zimną krwią zastrzelił siostrę i rodziców. Mimo to ukończył studia i został profesorem psychologii. Jak to możliwe?

16 lutego 2023 | Autorzy: Gabriela Bortacka

XIX wiek

Seryjna morderczyni przerabiała swoje ofiary na ciasteczka i mydła! Makabryczna historia Leonardy Cianciulli

Ta historia przypomina opowieść o Sweeneyu Toddzie, który przerabiał ofiary na paszteciki. Ale zdarzyła się naprawdę. Morderczyni piekła ciastka ze zwłok.

11 stycznia 2023 | Autorzy: Anna Baron-Jaworska

Historia najnowsza

Gwałcili i mordowali nastolatki i młode kobiety, a ciała porzucali w lesie. Makabryczna historia rosyjskiego „cmentarza dziewic”

W latach 2002–2005 w mieście Niżny Tagił zabijano młode dziewczyny. Ofiary grzebano w lesie koło wsi Levikha. Miejsce to nazywa się dziś cmentarzem dziewic.

10 stycznia 2023 | Autorzy: Violetta Wiernicka

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.