Ciekawostki Historyczne

48 godzin bez snu, na kolanach, unurzani we krwi – tak pracowali polscy lekarze w czasie bitwy o Monte Cassino. Zdolni byli do największych poświęceń. Ich praca była równie wymagająca i niebezpieczna, jak żołnierzy na linii walk. Dziś próżno szukać pieśni o ich dokonaniach.

Planując natarcie na niemieckie pozycje pod Monte Cassino, dowództwo 2 Korpusu Polskiego liczyło się z dużymi stratami. Dzienny napływ rannych w pierwszej fazie walk szacowano na 500 żołnierzy. W takiej sytuacji niezwykle istotna była sprawna i szybka ewakuacja poszkodowanych piechurów.

Polacy nie prowadzili wcześniej samodzielnych działań na tak dużą skalę, w tak trudnym terenie. Mimo to wojskowa służba zdrowia pod kierownictwem płka dr Mariana Dietricha i naczelnego chirurga gen. bryg. Bolesława Szareckiego wywiązała się ze swych zadań znakomicie.

Czerwony krzyż? Ognia!

Medycy ponieśli pierwsze straty jeszcze przed bitwą. W wąwozie „Inferno” ulokowano punkt opatrunkowy 5 Kresowej Dywizji Piechoty. Cały kompleks składał się z 12 namiotów, w których znajdowały się m.in. izby przyjęć i sale operacyjne. Polacy przejęli je po Nowozelandczykach.

Broniący się żołnierze niemieccy mieli znakomity widok na alianckie pozycje w dolinach (fot. Bundesarchiv, Bild 146-1974-006-62 / Czirnich / CC-BY-SA 3.0).

Broniący się żołnierze niemieccy mieli znakomity widok na alianckie pozycje w dolinach (fot. Bundesarchiv, Bild 146-1974-006-62 / Czirnich / CC-BY-SA 3.0).

Położenie punktu było doskonale widoczne ze szczytu Monte Cairo, gdzie rozmieszczeni byli niemieccy obserwatorzy artyleryjscy. Liczono jednak na to, że skoro nieprzyjaciel już znał jego lokalizację, nie będzie go ostrzeliwał. Ponadto cały teren wokół wyłożony był sporych rozmiarów płachtami ze znakami Czerwonego Krzyża, które były doskonale widoczne z góry. Stało się jednak inaczej…

8 maja, około godz. 17.30, niemiecka artyleria ostrzelała nasz punkt opatrunkowy. Pociski uderzyły w bezpośredniej bliskości namiotów izby przyjęć. Lekarz Julian Maj wspominał:

U wejścia do namiotu leżał na noszach ranny żołnierz, przed chwilą przywieziony, a obok na ziemi ciężko ranny w głowę konający por. lek. Wincenty Napora (…) – na jego nogach zwalone ciało ks. kapelana Bolesława Huczyńskiego, twarzą zwrócone do ziemi, również z drążącą raną głowy. (…)

Dalej w drugim namiocie, z podobną raną głowy, ciało por. lek. Adama Grabera, wreszcie ciała kaprala Wincentego Girucia i sanitariusza Wacława Jaworskiego, a wśród pozostałych – wielu rannych.

Artykuł powstał m.in. w oparciu o książkę Normana Daviesa pt. „Szlak nadziei” (Rosikon Press 2015).

Artykuł powstał m.in. w oparciu o książkę Normana Daviesa pt. „Szlak nadziei” (Rosikon Press 2015).

W wyniku ostrzału zginęło 5 ludzi, a 17 zostało rannych. Po tym incydencie punkt przeniesiono nieco dalej, w bezpieczniejsze miejsce. Już nie znakowano go czerwonym krzyżem, tylko osłonięto siatkami maskującymi.

Zobacz również:

Na pierwszej linii

Żołnierze byli przeszkoleni w użyciu indywidualnych środków opatrunkowych i w przypadku lżejszej rany mogli opatrzyć się sami. Ponadto w skład każdej kompani piechoty wchodziło czterech sanitariuszy.

Warto dodać, że przed pierwszym natarciem Polacy otrzymali 2,5 tys. tubek amerykańskiej morfiny. Był to rodzaj jednorazowego pojemnika-strzykawki ze znajdującym się wewnątrz silnym lekiem przeciwbólowym. Dzięki temu można było go zaaplikować rannemu nawet na pierwszej linii walk pod ogniem nieprzyjaciela.

Niemcy nie respektowali znaku Czerwonego Krzyża, sami jednak mieli nadzieję, że zapewni im ochronę (fot. Bundesarchiv, Bild 183-J26141 / Zscheile / CC-BY-SA 3.0).fot.Bundesarchiv, Bild 183-J26141, lic. CC-BY-SA 3.0

Niemcy nie respektowali znaku Czerwonego Krzyża, sami jednak mieli nadzieję, że zapewni im ochronę (fot. Bundesarchiv, Bild 183-J26141 / Zscheile / CC-BY-SA 3.0).

Wielką ofiarnością wykazywali się sanitariusze, którzy wśród gwiżdżących kul i fruwających odłamków skalnych przeczesywali pole walki, poszukując rannych kolegów. Sanitariusz strzelec Brzeziński opatrzył na stoku wzgórza 593 aż 37 polskich żołnierzy. Aby nie zostali dobici, odciągnął ich i pochował po różnych dziurach w oczekiwaniu na ewakuację. W ten sposób ocalił wszystkim życie.

Na wzgórzu Widmo sanitariusz st. strzelec Falbowski nałożył aż 50 opatrunków, ręce dosłownie mdlały mu od pracy. Inny sanitariusz, Radziszewski, nagi do pasa biegał jak szalony wśród poszkodowanych. Po zużyciu wszystkich bandaży opatrywał ich strzępami własnej koszuli. Za swoje wyczyny Brzeziński i Radziszewski otrzymali ordery Virtuti Militari.

Gdyby nie ofiarność sanitariuszy, maki na Monte Cassino wypiłyby znacznie więcej polskiej krwi (fot. domena publiczna).

Gdyby nie ofiarność sanitariuszy, maki na Monte Cassino wypiłyby znacznie więcej polskiej krwi (fot. domena publiczna).

Sztafeta po życie

Bataliony piechoty idące do boju w pierwszej linii wspierały Batalionowe Punkty Opatrunkowe (BPO), skąd ewakuowano rannych do Wysuniętego Punktu Opatrunkowego (WPO). Następnie transportowano poszkodowanych do Głównego Punktu Opatrunkowego (GPO), a potem do szpitali polowych.

Czas ewakuacji rannych na tyły, w zależności od położenia BPO, miał wynosić od 1 do 4 godzin. Najtrudniejsza trasą była droga od BPO 3 Dywizji Karpackiej, umieszczonego w legendarnym „Domku Doktora”, do WPO u podnóża Colle Maiola i Monte Castellone.

Różnica wysokości w tym przypadku wynosiła 400 m, a długość trasy, mocno ostrzeliwanej, 2200 m. Do ewakuacji rannych na tym odcinku wyznaczono 180 noszowych. Umieszczono ich w schronach po 8–12, co około 150 m. Rannych przerzucano etapami z jednej takiej stacji do drugiej, wymieniając tylko załadowane nosze na puste. Nasi nazwali ten system ewakuacji sztafetą.

Polscy żołnierze na wzgórzu zwanym „Widmo” (fot. domena publiczna).

Polscy żołnierze na wzgórzu zwanym „Widmo” (fot. domena publiczna).

Pierwszy szturm

12 maja o godz. 1.00, kiedy żołnierze 2 Korpusu ruszyli do szturmu, punkty opatrunkowe niemal od razu zaczęły przyjmować pierwszych rannych. Do GPO w wąwozie „Inferno” przybył gen. Szarecki. Ten 68-letni chirurg, ignorując brytyjskie przepisy, przez niemal dwie doby bez ustanku operował rannych piechurów. Łącznie przez główny punkt opatrunkowy 5 KDP przeszło w tym czasie 447 rannych.

„Domek Doktora”, w którym mieścił się BPO Dywizji Karpackiej, leżał zaledwie 250 m od pierwszej linii i był doskonale widoczny ze wzgórza klasztornego. Jego bezpieczeństwa również strzegły flagi Czerwonego Krzyża, mimo to kilka razy został ostrzelany przez niemiecką artylerię. W czasie pierwszego natarcia rezydował w nim dr Edmund Gaweł z 2 Batalionu Strzelców Karpackich.

W BPO 1 Batalionu, położonego poniżej „Domku Doktora” w tzw. „Dużej Misce” pracował ppor. lek. dr Adam Majewski. Tak wspominał po latach:

Pracowałem na klęczkach. (…) Byłem cały utytłany we krwi. Wśród potępieńczego jęku ludzi cierpiących lub konających wykonywałem mechaniczne ruchy odsłaniania, oglądania i bandażowania ran. Zabrakło jodyny. Wstrzykiwaliśmy morfinę, surowicę, owijaliśmy rany, kładliśmy ludzi na nosze i wysyłaliśmy dalej. (…)

Gdy nogi mi drętwiały od klęczenia, wtedy siadałem i pracowałem siedząc. Stać nie mogłem, bo bunkier był niski, i zresztą ranni leżeli na ziemi. Na oko sadząc, do drugiej w nocy przeszło przez nasze ręce ponad stu rannych, a może i więcej.

Bez wytchnienia

Rannych, którzy przeszli przez punkty opatrunkowe, przewożono do polskich szpitali polowych. Jednym z nich był 3 Sanitarny Ośrodek Ewakuacyjny w Venafro. Pierwsi poszkodowani zaczęli napływać tam około godz. 10.00 12 maja.

Stopień zrujnowania klasztoru na Monte Cassino dobrze pokazuje, jak bardzo zacięte były toczone tam walki (fot. domena publiczna).

Stopień zrujnowania klasztoru na Monte Cassino dobrze pokazuje, jak bardzo zacięte były toczone tam walki (fot. domena publiczna).

Łącznie przyjęto tego dnia 303 pacjentów, w tym 83 w stanie ciężkim. Aby podołać tak dużemu obciążeniu, cztery zespoły chirurgów pracowały non stop, ratując ludzkie życie. Ogółem przez polskie placówki szpitalne w dniach 12 i 13 maja przewinęło się około 1200 rannych.

Ciekawostką jest fakt, że znaczna część polskiego personelu medycznego była pochodzenia żydowskiego, zwłaszcza lekarze. Jak napisał Norman Davies w książce „Szlak Nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty”: trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę, że przed wojną Żydzi stanowili znaczną część profesji medycznej.

Niezwykła skuteczność

O skali przedsięwzięcia, jakim było zabezpieczenie medyczne działań bojowych Drugiego Korpusu, świadczą liczby. Od 14 do 19 maja przez punkty opatrunkowe 5 Kresowej Dywizji Piechoty przeszło 556 rannych i 73 chorych. Z GPO 3 Dywizji Strzelców Karpackich ewakuowano od 12 do 19 maja łącznie 1050 rannych i 257 chorych.

Polscy żołnierze przeszli bardzo długą drogę, aby dotrzeć pod Monte Cassino (il. z książki Normana Daviesa pt. „Szlak nadziei”).

Polscy żołnierze przeszli bardzo długą drogę, aby dotrzeć pod Monte Cassino (il. z książki Normana Daviesa pt. „Szlak nadziei”).

Warto przytoczyć pewne statystyki, aby podkreślić wysoki kunszt ówczesnego personelu wojskowej służby zdrowia. Polski szpital w Venafro między 1 a 30 maja 1944 r. przyjął 1061 rannych, w tym 296 w stanie ciężkim, oraz 293 chorych. Wykonano wówczas 438 zabiegów chirurgicznych i 197 transfuzji. W okresie bitwy o Monte Cassino spośród wszystkich hospitalizowanych tam rannych zmarło tylko czterech pacjentów!

Dla porównania, według badań Europejskiego Towarzystwa Anestezjologicznego i Europejskiego Towarzystwa Intensywnej Opieki Medycznej, przeprowadzonych w kwietniu 2011 r., w polskich szpitalach odsetek zgonów pooperacyjnych w tym okresie wyniósł 17,9%! Pozwólcie że pozostawimy to bez komentarza.

Bibliografia:

  1. Norman Davies, Szlak Nadziei. Marsz przez trzy kontynenty, Rosikon Press, Izabelin 2015.
  2. Julian Maj, Na drogach do piekieł, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1973.
  3. Adam Majewski, Wojna, ludzie i medycyna, t. 2, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1987.
  4. Aleksander Rutkiewicz, Piekielny wąwóz czyli słów parę o „Inferno Track”, „Militaria XX wieku”, nr 6 (45), listopad–grudzień 2011.
  5. Aleksander Rutkiewicz, Szpital na wojnie, czyli 3. Casaualty Clearing Station w kampanii włoskiej 1944–1945, „Militaria XX wieku”, nr 2 (41), marzec–kwiecień 2011.
  6. Antoni Szczepanik, Czy naprawdę umiera ponad 17% polskich pacjentów po zabiegach operacyjnych? – nasz komentarz do publikacji w The Lancet, [w:] Instytut Aterotrombozy, 04 października 2012 [dostęp: 23 października 2015].
  7. Melchior Wańkowicz, Bitwa o Monte Cassino, 1–3, Wydawnictwo MON, Warszawa 1989.
  8. Zbigniew Wawer, Monte Cassino, Walki 2. Korpusu Polskiego, Bellona–De Agostini, Warszawa 2013.

KOMENTARZE (22)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jarek

„Liczono jednak na to, że skoro nieprzyjaciel już znał jego lokalizację, nie będzie go ostrzeliwał.”

Dlaczego cały świat zawsze ufa Niemcom, pomimo ich ciągłego oszukiwania, łamania wszelkich umów i porozumień, gdy tylko uznają to za wygodne?

Anonim

W roku 1944 prof. Szarecki miał już 70 lat (rocznik 1874). Drobiazg, niezależnie od tej arytmetyki trzeba przyznać, że starszy pan miał kondycje i charakter!

Anonim

Odsetek zgonów pooperacyjnych – mocno przesadziliście .

Leszek

Incydent w wąwozie Inferno ma tzw. „drugie dno”. Zasada oszczędzania punktów opatrunkowych, czy wstrzymanie ognia w godzinach pobierania wody,była przestrzegana przez obie strony. Pisze o tym m.in. Adam Majewski w „Wojna,ludzie i medycyna”, ale inni też. Wymagano tylko, aby przy punktach opatrunkowych nie składować niczego innego. Nasi kwatermistrze zignorowali tę zasadę. Niemieccy snajperzy dwukrotnie zestrzelili flagę z czerwonym krzyżem, a ponieważ nie było reakcji, w końcu położyli ogień. Dobrze, że nie było większych ofiar.
Co do zmarłych po operacji, to przypominam, że w szpitalach wojennych operowano młodych zdrowych /poza urazami/ ludzi. Warto przeczytać u Wańkowicza rozdział „Zabijany na raty”.
Pozdrawiam.

czarny kot

Pozwólcie, że pozostawię bez komentarza podpis pod jednym ze zdjęć: „Stopień zrÓjnowania (…)”.

Leszek

Odznaka w formie tarczy krzyżowców była noszona przez wszystkich żołnierzy 8 Armii Brytyjskiej.
Polscy żołnierze uzyskali prawo noszenia jej po bitwie. Nie była zatem ustanowiona, jako specjalna.
Raczej powszechna.

    Jan Cieckiewicz

    O ile wiem tzw. tarczę krzyżowców wczesniej mieli prawo nosić na ramieniu Karpatczycy, bo oni w ramach VIII Armii walczyli juz w Tobruku i pod Gazalą.

Grzegorz Dziadek

Ostatni akapit jest tendencyjny. Chciałbym zwrócić uwagę, że w bibliografii jako źródło tej informacji jest podana POLEMIKA w wiarygodny sposób PODWAŻAJĄCA reprezentatywność tych danych. Nie warto psuć ciekawego artykułu dodając na końcu nic nie wnoszące przekłamanie. Z resztą, jaką wartość ma porównywanie tak różnych grup pacjentów jak młodzi żołnierze i całość dzisiejszej populacji?

Pdz

Dodam tu jedno nazwisko dr Zbigniew Sałaciński, pod M.Cassino porucznik, chirurg. Po wojnie lekarz w Chorzowie. http://skalpelikarabin.blogspot.com/2015/05/chirurg-spod-monte-cassino.html

Aleksander Rutkiewicz

Choć niejednokrotnie korciło mnie okrutnie, aby to zrobić, dotychczas nie opublikowałem jakiegokolwiek komentarza pod jakimkolwiek artykułem internetowym. Czasem nie chciało mi się, w większości przypadków nie widziałem w tym sensu. Tym razem postanowiłem jednak postąpić inaczej. Anestezjologią i intensywną terapią jako lekarz zajmuję się zawodowo, a historią medycyny, w szczególności dziejami służby zdrowia Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie więcej niż hobbystycznie. Portal ciekawostkihistoryczne.pl jest wspaniały miejscem w Internecie, cieszy się dużym wzięciem i ma zbyt duży zasięg oddziaływania, aby pozostawić tekst „Lekarze w ogniu i we krwi. Zapomniani bohaterowie walk o Monte Cassino” bez takiego komentarza.

Nie trudno zgadnąć, że chodzi przede wszystkim o rozdział pt. „Niezwykła skuteczność”. Dariusz Kaliński, autor powyższego artykułu, pisze o wysokim kunszcie chirurgów przytaczając dane statystyczne: Polski szpital w Venafro między 1 a 30 maja 1944 r. przyjął 1061 rannych, w tym 296 w stanie ciężkim, oraz 293 chorych. Wykonano wówczas 438 zabiegów chirurgicznych i 197 transfuzji. W okresie bitwy o Monte Cassino spośród wszystkich hospitalizowanych tam rannych zmarło tylko czterech pacjentów! Mowa tu o 3. Sanitarnym Ośrodku Ewakuacyjnym dowodzonym przez mjr. dr. Leona Kehle. Dane te pochodzą najpewniej z mojego artykuły pt. „Szpital na wojnie, czyli 3. Casaualty Clearing Station w kampanii włoskiej 1944–1945”, który znalazł się w bibliografii. W artykule o 3.CCS starałem się wytłumaczyć skąd brała się tak niska śmiertelność. Tymczasem redaktor Kaliński albo nie przeczytał go do końca, albo z premedytacją nie odniósł się do tego fragmentu, a niską śmiertelność w szpitalach przypisuje umiejętnościom lekarzy.

Czytelnikom należy się więc krótkie wyjaśnienie. Tak niska śmiertelność paradoksalnie jest dowodem na olbrzymie problemy w ewakuacji rannych żołnierzy. Wydobycie ich spod ostrzału i transport przez noszowych do batalionowych punktów opatrunkowych możliwy był niejednokrotnie pod osłoną ciemności, a ranni bardzo często leżeli na polu bitwy kilka-kilkanaście godzin. Transport do głównego punktu opatrunkowego zajmował kolejne kilka godzin. Dopiero w GPO ranni przechodzili pierwsze zabiegi operacyjne. Długa ewakuacja była więc swoistą selekcją – przeżywali tylko najsilniejsi, oraz ci, których obrażenia nie powodowały szybkiej śmierci. Zainspirowany tym, co przeczytałem na portalu ciakwostkihistoryczne.pl postanowiłem omówić nieco szerzej na swoim blogu kwestię niskiej śmiertelności w polskich szpitalach pod Monte Cassino. Jest to niejako odpowiedź na tezy red. Kalińskiego – serdecznie zapraszam i zachęcam do zapoznania się z treścią najnowszego wpisu: http://skalpelikarabin.blogspot.com/2015/12/cud-w-szpitalach-pod-monte-cassino.html

Niska śmiertelność w szpitalach to zasługa polskich (w domyśle wybitnych) chirurgów – tak twierdzi red. Kaliński. To najprostsze, najbardziej ponętne i tak bardzo rozbudzające naszą dumę narodową wytłumaczenie. Przykuwa ono uwagę czytelników. Niestety nie wytrzymuje ono konfrontacji z dokumentami archiwalnymi i relacjami lekarzy. Zresztą dr Adam Majewski, który w późniejszym okresie dowodził jedną z polskich polowych czołówek chirurgicznych miał wiele merytorycznych zastrzeżeń do swoich kolegów po fachu służących w II Korpusie Polskim.

Jeżeli interesuje nas jaka była prawdziwa śmiertelność w urazach bojowych pod Monte Cassino wystarczy wykonać prosty rachunek. Dodajemy liczbę wszystkich rannych do liczby poległych. Następnie liczbę rannych podzielimy przez uzyskaną liczbę i pomnóżmy przez 100. Wysoka ta śmiertelność, prawda? Zapewniam, że śmiertelność w obrażeniach bojowych w dzisiejszych czasach, w tym pośród żołnierzy polskich misji zagranicznych jest o wiele mniejsza.

Aby wzmocnić przekaz o „kunszcie polskich chirurgów” red. Kaliński zastosował trik nieładny. Otóż porównał on osiągnięcia polskich chirurgów spod Monte Cassino z rzekomo olbrzymią śmiertelnością okołooperacyjną we współczesnych polskich szpitalach. A na koniec „pozostawił to bez komentarza”. I prawdę mówiąc ten zabieg najbardziej mnie zirytował.

Kiedyś, to byli lekarze! – można sobie pomyśleć. Nie to co teraz – brudasy, łapówkarze, partacze, stawiający złe diagnozy, czyhający na życie naszych dzieci, nie robiący nic, tylko liczący kasę. Zresztą cała polska służba zdrowia jest do d… Całe szczęście mamy w naszym kraju wąskie grono „bogów” (najczęściej profesorów) – przeszczepiają serca, przeszczepiają twarze, przyszywają odrąbane ręce. Gdyby nie oni, to polska medycyna przedstawiałaby obraz nędzy i rozpaczy. Wielkie oskarżenia, insynuacje, czy drobne uszczypliwości pod adresem lekarzy można rzucać do woli. Taka jest teraz moda. Poza tym „my ich utrzymujemy”, „żyją za nasze pieniądze”, „wykształcili się za nasze pieniądze”. To możemy im dokopać. Nawet przy okazji historycznego artykułu.

Redaktor Kaliński pozostawia „to” bez komentarza. Więc ja to skomentuję. Dzień w dzień w polskich szpitalach ratuje się zdrowie i życie setek ludzi. Młodych i starych. Robią to lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni. W szpitalach małych – powiatowych, i tych dużych – wojewódzkich, w klinikach. W większości robią to fachowo i z poświęceniem. Polska medycyna boryka się z wieloma problemami. Trzeba je rozwiązywać. A nierzetelność personelu medycznego, jeśli się zdarza, należy zwalczać. Nie jest jednak prawdą, że w polskich szpitalach po operacjach ginie blisko 20% pacjentów. Wiem to z własnego doświadczenia, wiemy to ze statystyk.

Badanie na które powołuje się Dariusz Kaliński zostało opublikowane w jednym z najbardziej renomowanych czasopism medycznych, brytyjskim „The Lancet”. Przypomnijmy: według badaczy śmiertelność okołooperacyjna w polskich szpitalach, które wzięły udział w badaniu przekroczyła 17%. Przerażające jest to, że w tak poczytnym czasopiśmie możliwe było opublikowanie takiego bubla. Nikt nie zwrócił uwagi na nieprawdopodobnie wysoką śmiertelność w Polsce. Nikt z badaczy tego nie zweryfikował. Po sprawdzeniu przez polskie instytucje tych informacji okazało się, że prawdziwa śmiertelność w szpitalach, które brały udział badaniu była niższa niż w innych krajach! Rozumiecie?!

Skąd wziął się błąd? Nie wiadomo. Przekaz poszedł jednak w świat. Nic nie dały sprostowania pisane do „The Lancet”. Nic nie dały pisma Polskiego Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii oraz Ministerstwa Zdrowia. Mleko się rozlało. Wpłynęło pod progi, klepki parkietu i teraz zaczyna kisnąć i śmierdzieć. Redaktor Kaliński podkręcił grzejnik, by ten proces przyspieszyć. A państwom zachodnim taki stan rzeczy odpowiada. Przecież kraje Europy Środkowo-Wschodniej nie mogą być lepsze od Wielkiej Brytanii, czy Holandii. Opublikowane badanie nie jest dla nas ujmą. Wręcz przeciwnie – powinni wstydzić się autorzy tego nierzetelnego badania i komitet redakcyjny „The Lancet”!

Zbliżając się do końca podaję link do artykułu opublikowanego na ten temat w oficjalnym czasopiśmie Polskiego Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii: file:///C:/Users/Olo/Downloads/20374-26341-3-PB%20(3).pdf A redaktora Kalińskiego proszę by nie powielał tych nieprawdziwych informacji. Godzi to w dobre imię polskiej medycyny, polskich lekarzy i Polski w ogóle.

Porównywanie śmiertelności wewnątrzszpitalnej w szpitalach polowych sprzed 70 laty ze śmiertelnością okołooperacyjną we współczesnych szpitalach, nieważne jak wysoka lub jak niska by ona nie była, jest metodologicznym błędem. Ja też takich błędów się nie ustrzegłem. Choćby w artykule, który znalazł się w bibliografii. Z kolei bezkrytyczne patrzenie na dane statystyczne może wywieźć na historyczne manowce. I jeszcze jedna uwaga – ciekawostka nie zawsze jest tym samym co sensacja.

Artykuł dobry, ciekawy i potrzebny. Tylko po co ten ostatni akapit?

Serdecznie pozdrawiam,
Aleksander Rutkiewicz

P.S. Do redakcji piszę osobny e-mail.

    Paweł Skierski

    Dziękuję Panie doktorze za trud skomentowania bezmyślnego podsumowania tego skądinąd ciekawego artykułu, jak wiadomo istnieje kłamstwo, największe kłamstwo i…. statystyka.

      Nasz publicysta | Anna Dziadzio

      Szanowny Pani Pawle, my również dziękujemy – za słowa uznania zarówno dla poprzedniego komentatora, jak i tekstu. Pozdrawiamy serdecznie.

Aleksander Rutkiewicz
Leszek Machocki

Czytałem „Wojna, ludzie i medycyna” – A. Majewskiego – polecam książkę, zamiast licytowania się o statystyki

    Arek Mioduszewski

    Mam i czytałem A.Majewskiego „Wojna, ludzie i medycyna” Doskonała książka napisana przez uczestnika wydarzeń. Obszernie opisuje walki o Monte Cassino. Co do ostrzelania placówki medycznej to to Majewski wspomina ten fakt dodaje jednak że tużobok punktu medycznego został urządzony skład amunicji a niemieccy snajperzy kilkukrotnie ostrzegawczo zestrzeliwali oznaczenie czeronego krzyża. Dopiero po tych ostrzeżeniach ostrzelali skłąd amunicji, a punkt sanitarny dostał przy okazji.

Anonim

Dodam nazwisko dr Zygmunta Popławskiego, po wojnie lekarza w Jaśle. Wspomina go Wańkowicz.

Znafca

Teraz są tacy medycy.A tu wywód o onkologach .Ewentualne błędy nie zmieniają przesłania.To nie leczenie ale ludobójstwo i terroryzm.Już kilku sobie nagrabiło w tym 1 solidnie

Charlie

…tacy Czesi, Słowacy, Węgrzy, Rumuni czy Bułgarzy nie ponosząc hekatomby ofiar zostali wyzwoleni …nigdy więcej jakiś nikomu nie potrzebnych z perspektywy lat bitew czy powstań.

Rafał Piekarz

Na ilustracji (mapce) „Polscy żołnierze przeszli bardzo długą drogę, aby dotrzeć pod Monte Cassino (il. z książki Normana Daviesa pt. „Szlak nadziei”).” Tobruk i Gazala zostały błędnie umiejscowione. Faktycznie znajdują się one w Libii blisko granicy z Egiptem (względnie blisko), a na powyższej ilustracji mniej więcej jak Trypolis (stolica) blisko granicy z Tunezją.

Anonim

Mój dziadek szedł od samego początku istnienia Armii z Andersem. Przez wszystkie kontynenty aż pod Monte Cassino. Pod Monte Cassino został ranny, miał wykonaną trepanację czaszki w warunkach polowych. Zaopatrzono mu przebite odłamkiem granatu pluco. Jestem wdzieczna lekarzom, których nazwiska dzięki temu artykułowi mogłam poznać – żył aż do 1979 roku. Dzięki nim i ja żyję.

Dyzma

Większość Polaków pochodzenie żydowskiego zdezerterowało w Palestynie więc jaka jest prawda o żydach wśród lekarzy pod Monte Cassino

Zobacz również

Druga wojna światowa

Najcięższa i najkrwawsza walka zachodnich aliantów z Wehrmachtem. Jak wyglądały przygotowania do bitwy o Monte Cassino?

Do bitwy o Monte Cassino w 1944 roku można porównać tylko rzezie pod Verdun i Ypres czy najcięższe walki drugiej wojny światowej na froncie wschodnim.

2 kwietnia 2024 | Autorzy: Matthew Parker

Druga wojna światowa

Ilu Polaków zginęło broniąc Monte Cassino?

Pamiętamy o rodakach, których bohaterski szturm doprowadził do przełamania ufortyfikowanej Linii Gustawa. Co jednak z tymi Polakami, którzy stanęli do walki u boku Niemców, w...

18 maja 2017 | Autorzy: Mateusz Drożdż

Druga wojna światowa

Czy dowódcy armii Andersa… byli ojcami założycielami państwa Izrael?

Broń, pieniądze, a nade wszystko wyszkoleni ochotnicy. Polacy zaczęli wspierać żydowskie organizacje niepodległościowe już przed wojną. Najwięcej późniejsze wojsko izraelskie zawdzięcza jednak Armii Andersa. Jak...

28 marca 2017 | Autorzy: Dariusz Kaliński

Druga wojna światowa

Nasza kolonia pod Kilimandżaro. Gdy Polska zniknęła z mapy, oni zbudowali nową w sercu Afryki!

Setki polskich harcerzy dziarsko maszerujących w cieniu Kilimandżaro z okazji święta 3 maja? To nie żaden sen imperialisty, ale prawdziwy obrazek z osiedla na Czarnym Lądzie....

7 listopada 2015 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Druga wojna światowa

Białorusini, Ukraińcy, Żydzi… Czy armia Andersa to było polskie wojsko?

Przyjęło się, że żołnierzy armii Andersa nazywa się zbiorczo Polakami. Wojsko polskie powstałe w ZSRS składało się jednak z przedstawicieli wielu narodowości, dawnych obywateli II...

7 października 2015 | Autorzy: Dariusz Kaliński

Druga wojna światowa

To była armia nędzarzy. Jak powstało wojsko Andersa

Generałowi Andersowi udała się rzecz wydaje się niemożliwa. Z tysięcy wynędzniałych łagierników, w nieludzkich wręcz warunkach, stworzył sprawną i groźną siłę bojową. Nasz nowy, sowiecki...

3 października 2015 | Autorzy: Dariusz Kaliński

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.