Ciekawostki Historyczne

Nie każda z brawurowych akcji Armii Krajowej sprowadzała się do strzelaniny. Na to, by wyrwać swoich ludzi zwyrodnialcom spod znaku trupiej główki, Polska Podziemna miała wiele sposobów. Przebiegłych, nowatorskich lub po prostu szalonych. Czasem wystarczyła zwykła wizyta u dentysty. Kiedy indziej trzeba było podrzucić fałszywe zwłoki.

Była jesień 1941 roku. Stanisław Miedza-Tomaszewski „Malarz”, bohaterski żołnierz polskiego podziemia pojmany przez Niemców już od kilku tygodni był brutalnie przesłuchiwany w więzieniu na Pawiaku. Czuł, że dłużej już nie wytrzyma. W grypsach prosił o truciznę, grożąc, że jeśli jej nie dostanie – sypnie. Odpowiedziano mu, że trucizna będzie wysłana po porozumieniu się z rodziną. Sami nie możemy decydować. Wytrzymaj.

Stanisław Tomaszewski "Malarz" we własnej osobie.

Stanisław Tomaszewski „Malarz” we własnej osobie.

Łatwo powiedzieć. Wytrzymał sporo. Mimo bicia i okrutnych tortur powtarzał swoim oprawcom w kółko tę samą historię, która oczywiście niewiele miała wspólnego z prawdą.

Jak wpadł? Przyłapano go pewnego wrześniowego dnia 1941 r. w zasadzce, zorganizowanej przez gestapo. Miał dostarczyć przesyłkę do wskazanego lokalu. Rutynowe zadanie. Niestety Niemcy już na niego czekali.

Kiedy „Malarz” czeka na truciznę, która zakończy jego cierpienia, w podziemiu pojawia się pomysł, aby uratować nieszczęśnika. Tylko jak czegoś takiego dokonać? To nie był jeszcze czas akcji pod Arsenałem. Konspiracja nie dysponowała w mieście oddziałami dywersyjnymi. Postanowiono zatem sięgnąć po bardziej wyrafinowane środki.

Na szwaba najlepszy tyfus

Któregoś dnia Miedza-Tomaszewski nieoczekiwanie usłyszał, że ma się stawić w ambulatorium dentystycznym. Nie rozumiał, po co. Wiedział natomiast, że na Pawiaku lepiej niczemu się nie dziwić, tylko wykonywać polecenia. Już na miejscu zajęła się nim dwójka lekarzy. Nie przypominam sobie – pisał po latach – żeby mi coś robili z zębami, ale w ustach mi manipulowali.

Tajemnicze „manipulacje” szybko dały o sobie znać. Ledwie dwa dni później poczuł się nie najlepiej. Dreszcze, gorączka, szum w głowie, suchość w gardle. Pobrano próbkę krwi. Wynik był jednoznaczny: tyfus plamisty. Od razu zrozumiał. Zarażono go celowo!

Niemcy niewielu rzeczy bali się tak, jak chorób zakaźnych. Przerażeni perspektywą epidemii na Pawiaku zezwolili na wywiezienie chorego poza mury więzienia. Już w szpitalu zakaźnym poinformowano go, że wszystko jest na dobrej drodze. Uwolnią go! Potrzeba jedynie cierpliwości.

Więzienie na Pawiaku podczas niemieckiej okupacji budziło grozę u każdego Warszawiaka. Przez jego mury przewinęło się ponad 90 tys. osób. Połowa z nich zginęła zakatowana na miejscu, stracona w publicznych egzekucjach lub zamordowana w obozach koncentracyjnych.

Więzienie na Pawiaku podczas niemieckiej okupacji budziło grozę u każdego Warszawiaka. Przez jego mury przewinęło się ponad 90 tys. osób. Połowa z nich zginęła zakatowana na miejscu, stracona w publicznych egzekucjach lub zamordowana w obozach koncentracyjnych.

Sporą jej dawką musiał się wykazać, kiedy pewnej nocy na oddział wpadło kilku żołnierzy podziemia. Nie przyszli po „Malarza”, ale po pewnego pułkownika, choć i Miedzy-Tomaszewskiemu zaoferowali możliwość ucieczki. Jeden więcej nie zaszkodzi. Odmówił. Wiedział, że już ktoś inny pracuje nad jego ratunkiem. Cierpliwości…

Decyzja ta niemal kosztowała go życie, ponieważ wszystko zaczęło się nieoczekiwanie komplikować. Gestapowcy postanowili zabrać go na Szucha. Ile w końcu można się leczyć! Śledztwo nie może czekać. Na szczęście lekarze i pielęgniarki wiedzieli, co robić. Poinstruowano „Malarza”, żeby udawał zapalenie wyrostka robaczkowego. Aktorem okazał się do tego stopnia znakomitym, że Niemcy dali się nabrać i wydali zezwolenie na zabranie go do szpitala chirurgicznego na operację.

Zobacz również:

Trup potrzebny!

W tym samym czasie w Warszawie trwały gorączkowe poszukiwania ciała człowieka podobnego do Miedzy-Tomaszewskiego. Chodziło o to, aby podczas operacji podmienić je na stole i wmówić hitlerowcom, że pacjent – pechowo – zmarł.

Po swej "śmierci" Stanisław Tomaszewski otrzymał nową tożsamość. Oto jedne z jego fałszywych dokumentów. Ilustracja pochodzi ze wspomnień "Malarza" zatytułowanych "Benefis konspiratora".

Po swej „śmierci” Stanisław Tomaszewski otrzymał nową tożsamość. Oto jedne z jego fałszywych dokumentów. Ilustracja pochodzi ze wspomnień „Malarza” zatytułowanych „Benefis konspiratora”.

Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić. Ten za wysoki. Ten za gruby. Tamten za stary. W końcu znaleziono odpowiedniego „kandydata”. Dwie karetki w tym samym momencie podjechały pod szpital. Najpierw wniesiono trupa, potem „ciężko chorego” pacjenta. Zamiana na sali udała się. Niczego nieświadomi Niemcy kolejny raz dali się nabrać. „Malarz” był wolny, zaś gestapowcom pozostało uznać, że po prostu nie mieli szczęścia do szpitali.

Ci naiwni Niemcy!

Jak jednak mówić o szczęściu, skoro stale popełnia się te same błędy? W taki właśnie sposób, dając wodzić się za nos lekarzom, stracili kogoś o wiele dla nich ważniejszego niż Miedza-Tomaszewski.

Jan Karski „Witold”, legendarny kurier Polskiego Państwa Podziemnego, został aresztowany w czerwcu 1940 r. Stało się to w trakcie misji, której celem było dostarczenie z okupowanej Polski do Francji niezwykle ważnych materiałów. Niestety, nie było mu dane dotrzeć nad Sekwanę. Jego wyprawa zakończyła się w wiejskiej chałupie na Słowacji niedaleko Preszowa, gdzie wpadł w niemieckie ręce.

Zaczął się dla niego trudny czas. Jak możemy przeczytać na kartach „Tajnego państwa”, w preszowskim więzieniu trafił do małej, obskurnej celi, w której nie było niczego prócz siennika i kubła. Niemal codziennie wzywano go na przesłuchania, którym towarzyszyły tortury. Jego oprawcy nie kryli swoich zamiarów. Jeden z gestapowców – niezwykle otyły, sprawiał wrażenie ulepionego z jakiejś jednolitej, tłustawej masy – spokojnym tonem oświadczył więźniowi: Mam w nosie, czy będziesz gadał czy nie. Jeśli jesteś rozsądny i powiesz prawdę, ocalejesz. Jeśli nie, zostaniesz zakatowany na śmierć.

Żyletka…

Nawet jeśli na „Witoldzie” zrobiło to wrażenie, to i tak nie skorzystał z „dobrej rady”. Uznał, że najrozsądniej będzie trzymać się jednej wersji, według której jechał do Szwajcarii studiować z dala od wojny. Niestety dla naszego bohatera, Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że mają do czynienia z kurierem polskiego podziemia.

Jego harda postawa wywoływała coraz większą wściekłość u oprawców w czarnych mundurach. Po jednym z kolejnych przesłuchań, których efektem była utrata czterech zębów, Karski pojął, że albo on, albo oni. Ktoś musi to zakończyć. Zdecydował się sięgnąć po ostateczne środki. Wyciągnął z siennika znalezioną wcześniej żyletkę i podciął sobie oba nadgarstki. Krew trysnęła jak z fontanny.

…i śmierć, której nie było

Ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu po pewnym czasie kurier uświadomił sobie, że nie umarł. Ale jak to? Przecież popełnił samobójstwo! Czemu jeszcze żyje? Kto śmiał go uratować!? Utrata znacznej ilości krwi sprawiła, że był zbyt słaby, aby cokolwiek zrobić. Mógł jedynie słuchać, jak personel szpitala obiecuje, że dołoży wszelkich starań, aby mu pomóc.

Nowy Sącz okazał się dla Karskiego szczęśliwym miejscem. Miał tu wielu znajomych z konspiracji, którzy nie zostawili go na pastwę losu.

Nowy Sącz okazał się dla Karskiego szczęśliwym miejscem. Miał tu wielu znajomych z konspiracji, którzy nie zostawili go na pastwę losu.

I faktycznie, w ciągu kilku dni „Witold” zaczął czuć się coraz lepiej. Fizycznie, bo psychicznie ciągle funkcjonował na granicy. Jak zapisał na kartach „Tajnego państwa”, z jednej strony czuł radość, że wracają mu siły, z drugiej zaś męczyło go głębokie przygnębienie i strach z powodu perspektywy nowych przesłuchań na Gestapo. A Niemcy nie zapomnieli o nim.

Regularnie dowiadywali się, czy już. I regularnie słyszeli, że jeszcze nie. Ciągle powtarzano im, że pacjent musi odpocząć, a pierwsze przesłuchanie w obecnym stanie to dla niego wyrok. Działało. Jednak w tym wszystkim kryło się jedno pytanie: jak długo?

Światełko w tunelu

Pewnego dnia zdarzyło się jednak coś nieoczekiwanego, Karskiego odwiedziła Niemka. Kim była i czemu przyszła do niego – nie wiadomo. Powiedziała tylko, że życzy powrotu do zdrowia. Słyszał to wszystko strażnik. Natychmiast doniósł o całej sprawie przełożonym.

Ci niewiele potrzebowali czasu, aby dojść do wniosku, że ktoś chce odbić ich więźnia. Na wszelki wypadek zabrali go do innego szpitala, do Nowego Sącza. Popełnili błąd. Wysłali bowiem „Witolda” do miasta, gdzie ten miał wielu przyjaciół.

Od tego momentu wypadki zaczęły toczyć się błyskawicznie. Poprzez personel szpitala Karski nawiązał kontakt z lokalną siatką konspiracyjną. Ta nie zwlekała.

„Witold” przekonał się o tym kilka dni później, kiedy młody lekarz […] o prostodusznej twarzy wiejskiego chłopaka rzucił swobodnie, bez żadnego szeptania: Cóż, jeszcze dziś będzie pan wolny. Karski dosłownie struchlał. Przerażony, zaczął uciszać nierozważnego medyka, na co usłyszał, że nie ma się czego obawiać. Ucieczka miała się odbyć jeszcze tej samej nocy. Żeby było weselej – dokładnie o północy. Prawie jak w westernie. Tylko bez strzelania.

Nago ku wolności!

Zgodnie z zapowiedzią, kiedy zegar zabił dwanaście razy, lekarz stanął w drzwiach sali, na której leżał Karski. Nie patrząc na niego, spokojnie zapalił papierosa i zniknął. Był to ustalony sygnał. Zawczasu przekupiony strażnik udawał, że śpi. Dla uwiarygodnienia roli parę razy głośno zachrapał. „Witoldowi” nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wstał i… zupełnie nagi wyszedł. Tak później wspominał tamte pełne napięcia minuty poprzedzające wybawienie:

Jan Karski, najsłynniejszy kurier polskiego podziemia we własnej osobie na zdjęciu wykonanym w 1935 r. (źródło: Muzeum Historii Polski, dzięki uprzejmości Archiwum Instytutu Hoovera w Kalifornii).

Jan Karski, najsłynniejszy kurier polskiego podziemia we własnej osobie na zdjęciu wykonanym w 1935 r. (źródło: Muzeum Historii Polski, dzięki uprzejmości Archiwum Instytutu Hoovera w Kalifornii).

W lekkim oszołomieniu rozglądałem się po korytarzu skąpanym w półmroku. Od razu się pogubiłem, a ponieważ schody wyglądały podobnie, nie umiałem się połapać, które z nich prowadzą do frontowego wejścia, a które na zaplecze szpitala. Znalazłszy się w kropce, nagle poczułem na plecach powiew zimnego powietrza. Uznałem, że ktoś uchylił dla mnie okno, ponieważ ktokolwiek zaplanował całą akcję, zapewne uznał, że sam, bez pomocy, nie zdołam go otworzyć.

Szybko odnalazł właściwe okno na półpiętrze. Tuż obok na podłodze leżał umówiony znak – róża. Karski chwilę się jeszcze wahał. Do decyzji przynaglił go głos z zewnątrz. Skoczył w ciemność. Tam czekała wolność.

Kilka dni później „Witold” znalazł się na wsi. Warszawa, konspiracja, Gestapo – wszystko to wydawało się odległe i nierzeczywiste – wspominał. Żeby jednak mógł cokolwiek wspominać, potrzebna była pomoc podziemia. Ono o swoich ludziach nie zapominało. Nigdy.

Źródła:

  1. Jan Karski, Tajne państwo, Znak Horyzont 2014.
  2. Stanisław Miedza-Tomaszewski, Benefis konspiratora, Czytelnik 1962.

KOMENTARZE (4)

Skomentuj Redakcja Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nasz publicysta | Redakcja

Komentarze do art. z naszego profilu na Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne:

Rafał Kuzak: Akcja z Miedzą-Tomaszewskim, to naprawdę gotowy scenariusz filmu sensacyjnego.

Sebastian Pawlina: A nawet i trzech. „Umarłem, aby żyć”, „Po własnym pogrzebie” i „Urodzony po raz trzeci”, wszystkie w reżyserii Stanisława Jędryki, z Andrzejem Grabarczykiem w roli głównej. Trochę dodano, coś zmieniono, ale ogólny zarys oparty na przeżyciach Miedzy-Tomaszewskiego. Trzy bardzo dobre filmy, może nawet jedne z ciekawszych obrazów czasów okupacji.

Rafał Kuzak: Dzięki za typ. Trzeba będzie obejrzeć.

Nasz publicysta | Redakcja

Wybrane komentarze do art. z portalu Wykop.pl

Sudokuu: „choć i Miedzy-Tomaszewskiemu zaoferowali możliwość ucieczki. Jeden więcej nie zaszkodzi. Odmówił. Wiedział, że już ktoś inny pracuje nad jego ratunkiem. Cierpliwości…”

Gdzie tu logika?

histeryk_13: @Sudokuu: Rozkaz to rozkaz. Gdyby uciekł w ten sposób byłby poszukiwany, a tak Niemcy uznali go za zmarłego.

    Ta

    Ktoś pracował nad akcją, gdyby okazało się podczas odbicia, że celu już niema, ryzyko było by daremne a poszukiwania mogły by przynieść ofiary.

Liebre

Szkoda, że nie wspomnieliście o akcji „Pensjonat”, w wyniku której w nocy z 5 na 6 sierpnia 1943 roku odbito przeszło 60 więźniów politycznych z więzienia w Jaśle.

Zobacz również

Druga wojna światowa

Krwawy odwet za powstańczą Warszawę. Akowcy gromią pułk szturmowy SS

Jeden Polak na dwunastu esesmanów. I wielki sukces zbrojny, o którym o wiele zbyt rzadko się mówi. "Natłukliśmy ich tam, chyba koło trzysta trumien wywieźli....

16 października 2017 | Autorzy: Wojciech Königsberg

Druga wojna światowa

Najbardziej brawurowe ucieczki z obozów koncentracyjnych

Piekło bez drogi ucieczki. I ludzie, gotowi podjąć walkę o niemożliwe. Te opowieści zasługują, by przenieść je na ekrany kin. A już na pewno - zasługują...

5 stycznia 2017 | Autorzy: Paweł Stachnik

Druga wojna światowa

Anglicy już podczas II wojny światowej byli ekspertami od Exitów. Weź z nich przykład!

Jeżeli właśnie dostałeś się do niewoli, to wcale nie oznacza, że wojna dla Ciebie się skończyła, nie będzie Twojego nazwiska w książkach, czy w Wikipedii....

10 listopada 2016 | Autorzy: Mateusz Drożdż

Druga wojna światowa

Politycy powinni brać przykład z kurierów AK. Oni to wiedzieli jak zachować się w delegacji

Niewygody podróży, niebezpieczeństwo czyhające na każdym kroku oraz wielka odpowiedzialność – tak wyglądało każde zadanie kurierów Armii Krajowej. Nie mieli okazji popijać wódeczki w samolocie...

24 listopada 2014 | Autorzy: Sebastian Pawlina

Druga wojna światowa

Kodeks Moralności Obywatelskiej. Dla zdrajców narodu kula w łeb

Okupacja niemiecka niosła ze sobą wiele dylematów natury prawnej i moralnej dla Polaków. Dlatego też rząd emigracyjny zdecydował, że należy ułożyć zbiór zasad, które staną...

20 października 2014 | Autorzy: Rafał Kuzak

Druga wojna światowa

Łączniczki. Kobiety, bez których nie byłoby Armii Krajowej

Gdyby nagle zniknęły wszystkie łączniczki, Armia Krajowa nie przetrwałaby bez nich nawet tygodnia. Każdego dnia ryzykowały życiem, przenosząc meldunki, broń i trefne paczki. Wykonywały najniebezpieczniejszą pracę...

12 czerwca 2014 | Autorzy: Rafał Kuzak

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.